Выбрать главу

– Aaaa! – krzyknęła dziewczynka. Straszny krzyk, który zakończył się szlochem.

– Tylko nie łap się za pupę! – krzyknął ojciec. Był spocony i straszny. Na jego śniadych policzkach pojawiły się wiśniowe rumieńce. – Nie łap się za pupę, musisz nauczyć się wytrzymywać! Jak będziesz łapała za pupę, wychłoszczę cię także po rękach.

– Ale tato… To tak strasznie boooooli!

– Tylko nie płacz! Tylko mi tu nie płacz! Zmiłuj się nade mną! – krzyknął ojciec i wymierzył córce drugie, silne uderzenie.

„Tak, synku, tak. Widzisz, jak wśród ludzi wygląda ojcostwo. I macierzyństwo”.

– Zostaw ją – Hengist zerwał się z zasłanego skórami łoża.

– Panie wijun – powiedział Zio. – Panie wijun, chowaj się pan pod łóżko i ani be, ani me, ani mru-mru. A ty co robisz z rękami? – krzyknął na dziewczynkę, która pośpiesznie masowała sobie pośladki. Dyscyplina opadła na dłonie, co skończyło się kolejnym krzykiem. – Pamiętaj, za każde dotknięcie ręką pupy dostaniesz dwa dodatkowe razy.

Córka wyraźnie drżała, dygotała, ale z krótkim szlochem i smarknięciem powróciła do poprzedniej postawy, ukazując ojcu i Hengistowi swoją czerwoną pupę z pręgami.

– Lecą ptaki nad lasem, spłoszone, na pewno kapłani jadą tu na inspekcję tyłka. Masz! – krzyknął Zio, wymierzając kolejne uderzenie. – A wy, panie wijun, pod wyrko. Nikt nie ma prawa was tu widzieć.

Hengist zrozumiał i stoczył się z łóżka na ziemię, a następnie wpełzł pod mebel, przykryty sięgającymi aż do ziemi skórami. Pod łożem i pod skórami było ciemno i duszno, ale za to słabiej rozlegały się odgłosy kary.

Wreszcie Zio uznał, że tyłek córki wygląda przepisowo. Wtedy odrzucił dyscyplinę i powoli wyszedł z chaty.

Nad lasem latały już nie tylko ptaki, ale i nietoperze, a to znaczyło, że konnych musiało być sporo. Czuła nietoperzyca też krążyła niespokojnie nad sosną, ściskając w zębach coś, co musiało być zdechłym strzępem królika. Truchło było pewnie zimne już od dawna i śmierdzące, ale skrzydlata matka nie zrażała się tak łatwo.

Wreszcie nadjechali. I nie byli to kapłani.

Porca troggia, przeklął w myśli Zio. Zmasakrowałem ją bez potrzeby. No, ale przynajmniej będziemy mieli spokój przez kilka dni, póki pręgi i ranki się nie zagoją.

Nie-kapłani okazali się żołnierzami o chrzęszczących kolczugach z szarej stali. Zio, ze swoim zmysłem praktycznym, zaczął od razu przeliczać, ile by można było uzyskać z nich gwoździ. Jasnowłosa i bezwąsa głowa ich młodego wodza, sierżanta chyba, pojawiła się nad ostrokołem.

– Otwierajże wrota, ty mendo z Południa! Zajrzymy, gdzie stryszek, zajrzymy, gdzie studnia! Każdy kąt przepatrzymy, zdrajcę wytropimy!

– Tu nie ma nijakich zdrajców, panie oficerze.

– To się okaże dopiero! Przejrzymy ci domek, cholero… – zaczął znowu rymować sierżant, kiedy urwał i zapytał mniej oficjalnym tonem: – A to co?

Zio obejrzał się, idąc za wzrokiem jasnowłosego sierżanta. Na progu chaty machał łapami Ujjuja, podczas gdy Ejjuja wykonywał całą serię sapnięć i chrapnięć, zwykle poprzedzających jego popisowy numery, czyli uniesienie się na tylnych nogach.

– Cóż to za bestyje?

– Rosomaki.

– Tak żech i myślał. Jedźmy stąd, chłopy!

– Ależ panie sierżancie, niech pan wejdzie, niech pan zrewiduje… Nie mamy nic do ukrycia…

– Nie trzeba!

– Ale ja zapraszam…

– Nie trzeba! Co inszego, gdyby my byli z kapłanem… Kapłan i na rosomaka zna egzorcyzm… Z kapłanem byłaby całkiem insza rzecz. A tak, to mus nam jechać, jechać, jechać precz. Ale… – Tu sierżant zawahał się i powrócił do tonu oficjalnego. – Ale byś gdzie zdrajcę zoczył, masz do miasta szybko kroczyć. O tym wrednym szpionie trzeba zaraz donieść.

– A jak on wygląda?

– On z tych pięknych, z tych uszatych, co są wredne jako katy! Przyjechał do miasta wysłaniec i posłał na polowanie! Mówi: „Gdzie las jest i bagno, i diuna, szukajcie chłopaki wiju… zdrajcy. On jest piękny, on jest zdrajca, urżniem uszy, urżniem jajca”. Pamiętaj – i tu już sierżant zrobił się bardzo oficjalny. – Pamiętaj, południowa przywłoko, gdy padnie na niego twe oko, masz w dyrdy być na komendzie, by zdać nam sprawę o mendzie.

– Nie omieszkam – zawołał jeszcze Zio za odjeżdżającymi wojakami i już miał wejść do chaty, gdy usłyszał ze środka jakieś głosy. Przyczaił się za drzwiami.

– Nieprawda! On jest dobry i mnie kocha!

– To jest bardzo zły człowiek.

– Niepra… aj… Nieprawda! On tak musi! Bo tak chcą kapłani, tutejsi kapłani!

– To jest bardzo zły człowiek!

– Co ty wiesz, jaki to jest człowiek?! Co… oj… Co ty wiesz o ludziach? Sam nie jesteś człowiek.

– Co? Skąd ty to wiesz?

– Tata mi powiedział.

– To wy wiecie?

– Wszyscy wiedzą – rzekł Zio, wchodząc do domu. – Wszyscy wiedzą, tylko się boją mówić, bo zakazano. Wszyscy wiedzą, że jesteście wijuny.

– Wi… Wi co?

– Wijuny. Fullecci. Kami. Chochliki. Elfy. Czy jak was tam jeszcze zwą.

– I wiecie, co chcę zrobić?

– A co możesz chcieć? Pewnie uciekasz, jak wszystkie wijuny, żeby ocalić uszy. I powiem ci, że dobrze wam tak. Krasnoludów trochę żal, bo jak one były, to żelastwa nigdy nie zabrakło. Ale wyście nas zawsze chcieli wykończyć.

– Szczerze ze mną rozmawiasz.

– Bo co mi możesz zrobić? Jesteś wywołaniec i banita. Nie pójdziesz na mnie donieść, bo sam pierwszy dasz swoje spiczaste uszka razem z głową.

– Uszka już są ścięte. Głowa jeszcze nie i może gadać. Nie boisz się, że jak mnie złapią, to im powiem, co mi powiedziałeś?

– Powiesz im przede wszystkim, że cię przechowałem. Choćbyś nie chciał, na torturach powiesz. Albo i bez tortur, ze zwykłej wijuńskiej złośliwości. A to już wystarczy, żebym powędrował do Rombu, ja i moja córa.

– Którą bardzo kochasz. I robisz jej to wszystko z miłości.

– Zamknij się.

Hengist przez cały czas rozmowy leżał pod łóżkiem, na zewnątrz wystawała tylko jego głowa. Zio popatrzył przez chwilę na tę głowę, a potem się odwrócił do swojej kasztanowłosej, szczupłej, zgrabnej córki.

– Już dobrze, kochanie. Już dobrze. Możesz schować pupkę.

– Nazwisko?

– Vortici.

– Prawdziwe!

– Frangipancia, ale rodzina już przed wiekami zmieniła…

– Haaaa!!! Wspaniałą Cesarską Sprawiedliwość interesuje wyłącznie prawda, prawda, prawda, z jakiegokolwiek wieku by była! Proszę dopisać oskarżonemu jedną godzinę poprzesłuchaniowych tortur.

– Nie! Słuchajcie…

– Dwie godziny.

– Dziękuję.

– O, chłopczyk się uczy. I chce nas przechytrzać. Trzy godziny za obłudę. Trzy godziny tortur, to-o-o-o-rtur, to-ho-ho-ho-ho-rtur!!! Imię.

– Zio.

– Pełne brzmienie!

– Ziofilattu.

– Naucz się, gównoszczurku, że Wspaniałą Cesarską Sprawiedliwość interesuje wyłącznie pełna, pełna, pełna prawda! Cztery godziny po przesłuchaniu. I zaraz, o co ja jeszcze miałem zapytać… Aha, kim jest ta młoda osoba, którą znaleźliśmy u ciebie w domu?

– Nie! Ona nic… Ona jest zupełnie niewinna…

– Po trzech nocach spędzonych we Wspaniałym Cesarskim Więzieniu IV kategorii na pewno nie jest niewinna, hehhe, hehehe! Ale nie to nas interesuje, czy jest niewinna, czy nie, tym zajmiemy się podczas odrębnego i zapewne bardzo detaliczniuteńkiego badania, ale na razie interesuje nas, kto to jest Vortici i co was łączy z tą apetyczną osóbką. Pięć godzin. Poza tym słyszałem, że nasz kat ma popsutą klepsydrę, strasznie wolno ciurka…

– To moja córka. Ma dwanaście…

– Kłamiecie, Vortici. Sześć godzin.

– Nie!

– Co „nie!”?

– To naprawdę moja córka!

– A już myślałem, że wyobraziliście sobie plastycznie sześć, a może siedem godzin spędzonych w pracowni naszego poczciwego kaciska. Nieważne. Kłamiecie, Vortici. Kiedy zamiast zabić was w co najmniej kilkumiesięcznych męczarniach, w drodze nadzwyczajnej łaski przywieźli was na Północ, mieliście lat kilkanaście. Teraz wy sy stary dziad, jak mawia okoliczna ludność. Twoja suka rzeczywiście była szczenna i się oszczeniła, a dopiero jakiś czas potem zdechła, ale swojego dzieciaka wypiździła ze trzydzieści parę lat temu. Więc twoja córka teraz musiałaby mieć trzydzieści parę, a nie dwanaście, jak ta tutaj smaczna fląderka, którą schrupię z ościami.

– To też jest moja córka.

– O, to ciekawe. O, to wy sy dzieciaty chłop, jak mawia okoliczna ludność. I jurny. Dzieciątka płodzić w tak późnym wieku, ciekawe, z kim, ale tego też się zaraz dowiemy. Przecież ona ma tylko dwanaście wiosenek, delikatnych, apetycznych wiosenek, a wy jesteście łykowaty dziad, Vortici! Przecież to mogłaby być wasza wnuczka? Ha? Czemu tak milczycie? Czemu tak milczu-milczu-milczycie? Czemu tak milczuńkacie, Vortici-Vortici-Vorticiellu? Hehhe, hehehe. Hehhe, hehehe.

– Bo to jest moja wnuczka.

– O! A przed chwilą była córka! Siedem godzin z naszym poczciwym kaciskiem, za nieścisłości w zeznu-zeznu-zeznańkach, zeznu-zeznu-zeznulańkach.

– Bo to jest też moja córka.

– To w końcu córka czy wnuczka?

– I jedno, i drugie.

– O! O! O, o, o! To się zaczyna robić ciekawiuteńkie, Vortici. Możecie nam objaśnić z łaski swojej?

– Co tu objaśniać.

– Osiem godzin z kaciskiem.

– To bardzo proste. To córka, którą miałem z córką.

– Mieliście córkę ze swoją córką?

– Tak.

– A więc kazirodztwo. Kolejna zbrodnia do kompletu, Vortici. Ogólne nieposłuszeństwo mentalne, przechowywanie, ukrywanie i oprowiantowanie buntownika, szerzenie informacji o rzekomym istnieniu nieistniejących mniejszości etnicznych, a teraz kazirodztwo. Trzy pierwsze wykroczenia karane są Rombem, za czwarte karą jest publiczne zjedzenie przynajmniej części własnych genitaliów, oczywiście po uprzednim odcięciu. W przypadku kobiety… A, nie będę się rozwodził nad tym, co spotyka kobietę. Jasne jest, że nic lepszego, hehhe, hehehe. Następnie zszywa się obu partnerów biorących udział w kazirodztwie sutkami, tak żeby nie mogli się od siebie oderwać, i w takiej postaci pędzi lub ciągnie się ich przez miasto. Tak długo, dopóki nie dopędzi się ich na szafot, gdzie poddani zostają tak zwanemu śmiertelnemu piekłu. Niektóre autorytety prawne twierdzą, że przed zszyciem powinno odbyć się także przedziurawienie języka i podniebienia, bo dopiero wtedy kara zbliża się ciężarem i wagą do ohydy samej zbrodni. Ale ponieważ kara absolutna, nieodwołalna i bezwzględnie najcięższa znosi pozostałe, to w tym przypadku Romb znosi tamte łagodne kary. Wierzaj mi jednak, mój malu-malu-malusieńki, żadna to pocieszka. No dobrze… A właściwie źle, źle, źle, mój Vortici. Dla ciebie źle. I dobrze, że źle, bo ty na nic innego nie zasługujesz! Powiedz mi, czy ty się nie wstydzisz?