Выбрать главу

– Mniej niż ty.

– O! Pyskateńki się robi nasz Vorticiellu! No dobrze, wiemy, jak traktować małych pyskaczy, niejednego tu mieliśmy, bo wszyscy prędzej czy później do nas trafiają. Osiem godzin z kaciskiem, czyli łącznie szesnaście. Oj, będzie pomstować nasze kacisko, on nie lubi zostawać po godzinach. A na kim się to wszystko skrupi? Na kim wywrze swoją złostkę kacisko? Kto będzie uroczo drżącym, zwijającym się, wyjącym obiekcikiem takiej kompensacji? Hehhe, hehehe. Ty kazirodcza glizdo, to będziesz ty. Jak śmiesz w ogóle patrzeć w moją twarz, która jaśnieje prawdą, dobrem i mocą? No nie, przecież on się w ogóle nie wstydzi! To fenomen! To ciekawostka! Ludzie to naprawdę niezwykłe istoty! Zobaczymy, jak to będzie! Jeżeli teraz się nie wstydzisz, gdy wyłażą na jaw twoje nieprawości, zobaczymy, jak to będzie, gdy wylezą na jaw twoje jelita, gdy wyleje się z ciebie twoje gówno przez dziurę w brzuchu, a my każemy ci je zjeść jeszcze raz, tak jak robią glizdy. Glizdy to gównojady i ty jesteś gównojadem i udowodnimy ci to bardzo, och, jak bardzo dokładnie.

– Ja się nie wstydzę.

– Ciekawe, dlaczego.

– Bo tak było lepiej dla mojej córki! Każdy z tutejszych mężczyzn najpierw by ją okaleczył, a potem torturował przez resztę… krótkiego życia. Chciałem ją przed nimi chronić! I tak nie mogła znieść tutejszego życia, ciągłych inspekcji zadka, cotygodniowej chłosty.

– I tak ją ochroniłeś, że się zabiła.

– Skąd wiecie?!

– Zabiła się. A ty myślisz, że to z powodu tych wszystkich przykrostek… A może jednak z powodu tatusiowej ochrony?

– Nie masz prawa tak mówić!

– A teraz zamierzałeś objąć podobną ochroną także wnuczkę?

– Ja… Ja…

– Do kaciska.

„Może on ma rację. Może się zamknę? Po co mam się wdawać w gaworzenie z człowiekiem? Wystarczy już, że i tak czuję jego myśli. Jakby nienaoliwione drzwi. Męka. I co ja się tak wzruszam. Mało to o wiele gorzej zmasakrowanych dzieci widziałem u nas, w Kancelarii, na przesłuchaniach całych zdradzieckich rodzin?”.

„Nie, synku. Nie jesteś już człowiekiem. Jesteś elfem. Musisz czuć cierpienie i ból, okrucieństwo i rozpacz. Musisz je czuć, żeby je zwalczyć. Raz na zawsze. Razem z nieszczęsnym rodzajem ludzkim. W ten sposób uwolnisz od bólu i śmierci miliony istot, które jeszcze się nie narodziły”.

„W ten sposób uniemożliwię im też istnienie”.

„Nikomu nic nie uniemożliwisz. Nie można nic uniemożliwić komuś, kogo jeszcze nie ma. Bo nie można nic zrobić komuś, kogo nie ma. Musisz być wrażliwy, ale musisz też myśleć spokojnie. Musisz myśleć logicznie. Musisz czuć jak elf, ale także myśleć jak elf”.

„A nie myślę?”.

„Och synku… Żebyś ty czuł, jak bardzo jeszcze skrzypią twoje myśli… Jak bardzo jeszcze są ludzkie…”.

„To… To okropne, mamo. Co mam zrobić?”.

„Jak najszybciej opuścić ludzką zagrodę. Przebywanie z ludźmi źle ci robi, zaczynasz znowu poczuwać się do wspólnoty z tymi nieszczęsnymi istotami”.

„Przecież chyba powinienem im współczuć?”.

„Współczuć? Tak, na pewno powinieneś im współczuć. Ale to „współ” nie może sprawić, że staniesz się im podobny, że przejmiesz ich myśli. Dlatego w tym „współczuć” musi być więcej „czuć” niż „współ”, rozumiesz?”.

„Rozumiem, mamo. Mamo, jaka ty jesteś mądra”.

„Ja cię kocham, synku. Ja cię kocham. I jeśli cię karcę, to dlatego że muszę. Robię to wszystko z miłości”.

– Powiedzcie-no, Viran, a nie frustrowało was, że dostaliście zadanie niewykonalne?

– Dlaczego niewykonalne? Pomyślałem, że skoro ciało ma umierać wiecznie, chyba rzeczywiście jest nieśmiertelne, tyle że to tajemnica państwowa.

– No tak, ale wy jesteście śmiertelni. Nie będzie mogli wykonać rozkazu i torturować go wiecznie. Nie frustrowało was to?

– Jestem w połowie Nihongiem. Wspaniały i Porywający Cesarski Rozkaz to cenny klejnot duszy. Ktoś, komu Cesarz w swojej łaskawości powierza taki klejnot, nie zastanawia się, czy zadanie jest wykonalne, czy nie. Z rozkoszą wykonuje. To po pierwsze, a po drugie, zadanie nieustannie wykonywane, a niewykonalne, to najwspanialsze ćwiczenie, dzięki któremu można przekroczyć i zatracić samego siebie, polerując szmatką niemożliwości zdumiewające zwierciadło duszy.

– Te nihońskie subtelności nie wchodzą w szkolenie Skrzętnych i Pokornych Cesarskich Katów?

– Nie wchodzą, ale nie przeszkadzają, a wręcz pomagają oddać się Wspaniałemu i Porywającemu Cesarskiemu Rozkazowi.

– No, wam nie pomogły, jak widać. Obciążacie się, Viranie Watanabe, obciążacie. Po pierwsze, Skrzętny i Pokorny Kat Cesarski winien być, jak sama nazwa wskazuje, pokorny, a co za tym idzie, winien trzymać się tej dyscypliny umysłowej, której go wyuczono. Nie dodając żadnych nihońskich faramuszek! Wiecie, co to są faramuszki?

– Domyślam się.

– No. To jest wszystko to, co nie mieści się we Wspaniałych Planach Cesarza! No dobra, tak więc przez trzydzieści lat polerowaliście szmatką niemożliwości nie tak znowu bardzo zdumiewające zwierciadło waszej duszy.

– Tak jest!

– I dlatego nie zauważyliście nawet, jakiej płci jest ciało?

– Tak jest! To była część mojej duchowej dyscypliny!

– Panie admirale! Panie admirale!

– Zapominasz o czymś, Yukio. A właściwie zapominasz się, Yukio.

– Przepraszam… panie ge-ne-ra-le – Yukio z trudem wymówił nową, nieznaną nazwę – Matsuhiro-san, w nocy nadeszły kolejne wojska. Jest ich dziesięć razy więcej niż nas.

– No to co? Wysieczemy i te wodorosty.

– Proszę wybaczyć ignorancji jej bezdennie głupie rozważania… Ale w moim tchórzostwie zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest pułapka. Bo to dziwne, że oni dają nam tak się siec… Może chcą nas przyzwyczaić do łatwych zwycięstw… Może chcą, żebyśmy ufnie weszli w dziesięć razy większy od nas tłum żołnierzy… Może chcą, żebyśmy zrobili to teraz…

– To barbarzyńcy. Paraliżuje ich strach przed chwałą naszego oręża i przed nazwiskiem admira… generała Matsuhiro.

– To nie barbarzyńcy. To nasi.

– Co?

– To Nihonjin, tak jak my.

– Co?

– To Nihonjin.

– To niemożliwe. To straszne. To zdrajcy.

– Zdrajcy?

– Tak, zdrajcy. Zdrajcy w służbie uzurpatora. I musimy ich ukarać jak zdrajców.

– Słucham rozkazów, ge-ne-ra-le.

– Jest ich dziesięć razy więcej niż nas? Dobrze. Mój rozkaz brzmi: każdy mój mary… żołnierz ma wykonać wyrok na co najmniej dziesięciu zdrajcach. Wyrok według procedury przewidzianej dla zdrajców przez nasz prastary Jedwabny Kodeks.

– Tak jest!

Kaźń Czternastego Pułku Nihongów na wybrzeżu zatoki Vinna trwała przez cały dzień i całą noc. Dwadzieścia tysięcy żołnierzy stało na baczność w pełnym uzbrojeniu, zamykając oczy i czekając na rozkazy, podczas kiedy nicość wyławiała spośród nich kolejne ofiary i pomagała im rozpłynąć się w sobie.

Jedwabny Kodeks Nihongów był zwany „wrogim majstersztykiem łagodności” przez starszych urzędników Cesarza. Młodsi urzędnicy nie nazywali go, bo nie wiedzieli, że coś takiego w ogóle istnieje. Kodeks przewidywał dla zdrajców karę sznura. Nie oznaczało to oczywiście powieszenia. Zdrajcy otwierano usta, przeważnie za pomocą noża, i wpychano do gardła i przełyku koniec liny. Linę następnie polewano wodą, tak że puchła. A że możliwości puchnięcia wszerz były ograniczone przez szerokość przełyku, lina puchła wzdłuż, zwiększając swoją długość. Po pewnym, niezbyt krótkim czasie lina docierała do żołądka i jelit, szorując wnętrzności od środka sterczącymi na wszystkie strony, twardymi jak druty włoskami. Wtedy nagle jednym szarpnięciem wyrywano ją z człowieka, nieuleczalnie kalecząc mu wnętrzności.

Żołnierze stali na baczność z zamkniętymi oczami, starając się nie czuć zapachu krwawych wymiocin. Starając się nie słuchać wycia, charczenia, gulgotania i skrzeku. Starając się nie słyszeć kroków, które dobiegały z nicości. Nie widzieć twardych rąk, które nagle łapały za ramiona i wyrywały z szeregu. Noża, który nagle wbijał się między zęby. Liny, której koniec nagle wbijał się w gardło.

Bądź co bądź, nawet taki sposób na rozpłynięcie się w nicości był lepszy niż Romb. Tam nicość zbyt długo dawała na siebie czekać.

Kapitan Ritavartin myślał, że jest przygotowany na wszelkie niespodzianki, którymi Północ zechce go przywitać. Bardzo się mylił.

Północ przywitała go widokiem czterech wieśniaków, idących gęsiego poboczem drogi. Po obu jej stronach rosła kapusta, ale jakaś spotworniała. Niektóre główki były wielkie jak spore krzaki, inne małe jak u niemowlęcia. Co więcej, kapusta była fantazyjnie strzępiasta, jedne okazy wyglądały jak smoki czy ośmiornice, inne otwierały się jak kwiaty. Ale we wszystkich główkach widać było wygryzione dziury i gniazda sinych, mięsistych robali, które pełzały po sobie nawzajem.

Wieśniacy również byli sini i mięsiści. Ich sukmany, mocno dziurawe i krótkie, sięgały zaledwie połowy nagich, grubych ud. Na nogach mieli sandały o osobliwym, żółtaworóżowym kolorze. Znaczyło, to że zostały wykonane z ludzkiej skóry, bo miejscowe świnie były czarne. A to z kolei znaczyło, że mimo swojego postrzępionego przyodziewku wieśniacy są szlachetnie urodzeni. Tylko szlachta używała przedmiotów zrobionych z ciał pobitych wrogów.