– Tatusiu, a co ty robisz?
– Biorę czarodziejski gwoździk przywieziony tutaj ze Wspaniałej Krainy Tatusiów i przebijam nim skórę tego oto rzemyka. Inaczej nie idzie przebić tej skóry, bo twarda jest jak nieszczęście.
– Tatusiu, a nieszczęście jest twarde?
Nieszczęście rzeczywiście było twarde. Szczególnie jeśli ktoś wcześniej w ogóle nie znał znaczenia słowa „nieszczęście”. Ani znaczenia słowa „twarde”.
Ród Vorticich podobno pochodził od bankiera Frangipancii. Bankier był tak obrotny w gromadzeniu tego, co później nazwano Żółtym Metalem Dekoracyjnym, że wszyscy jego potomkowie mogli już tylko rozpraszać to, co nagromadził. Wnuk starego Frangipancii, niejaki Sciaccu, kupił sobie całkiem spory półwysep, wrzynający się w wody Morza Złotego, i nazwał go Caccatoggiu, czyli Sraczem. Podobno pragnął sprawdzić, czy po ogłoszeniu stosownych edyktów miejscowa ludność zacznie rzeczywiście tak nazywać swoją ojczyznę. Być może, chciał upokorzyć tych chudych, ogorzałych i upartych wieśniaków-rybaków, biednie i dumnie gospodarzących na skalistych przylądkach.
Upokorzenie przeszło jednak niezauważone. Miejscowa ludność zaczęła nazywać swoją ojczyznę Sraczem bez najmniejszych skrupułów. Przyszło im to tym łatwiej, że – jak się okazało – do tej pory nazywali ją Sta Troggia’e Cierra, czyli Ziemią-Kurwą.
Syn Sciaccu, młody Cepariellu, kupił tytuł księcia dla siebie, a księstwa – dla Sracza. Przybrał też nazwisko starego, wygasłego rodu bohaterów Morza Złotego, Vorticich. Kupiłby je także, gdyby nie to, że nie było już nikogo, komu można byłoby za nie zapłacić.
Młody Cepariellu kupił sobie jeszcze jedną rzecz. Był nią tak zwany Pałac Rozkoszy Bohaterów Morza, a dokładnie jego jasnowłosa, jędrna i wieloosobowa zawartość. Zawartość tę, w liczbie piętnastu zawsze nagich i milczących blondynek, przewieziono do książęcego zamku w stolicy Sracza, zwanej Miastem Rozkoszy, Scittade Goduriosa.
Niestety, razem z blondynkami młody Cepariellu nabył także pewną przypadłość, nieszkodliwą dla kobiet, nieco mniej nieszkodliwą dla mężczyzn, i być może dlatego szczególnie często przekazywaną mężczyznom przez kobiety. Jedynym lekarstwem na chorobę furnicacca było podobno wypicie miesięcznego upławu dziewiczej żółwicy należącej do pewnego gatunku żyjącego w bardzo odległych regionach. Kiedy wysłany na morze żeglarz powrócił z upławem, ten zdążył już na tyle wyschnąć, aby stać się brązową i trochę jakby spiralną plamką na płóciennej pielusze. Nadworni lekarze stwierdzili, że wywar z pieluchy to nie to samo, co świeży upław. Żeglarz był na tyle bystry, aby przywlec żółwicę ze sobą, niestety, zwierzak żył w o wiele wolniejszym tempie niż inne stworzenia i jego upław miesięczny był takim tylko z nazwy: żółwica miała menstruację co siedem lat. Młody Cepariellu nie mógł tyle czekać i dlatego w pamięci ludu zapisał się już na zawsze jako młody Cepariellu. A także jako Cepariellu-Budellu, czyli Cepariellu Jelitowy, w związku z pewnymi przedśmiertnymi objawami choroby.
Jego następcą został kuzyn Ziofilattu Vortici, podówczas jedenastoletni. Świadomość posiadania nieograniczonej władzy i nieograniczonego bogactwa była tak rozkoszna, że mały Zio wyrzekł się nawet zemsty na piętnastu blondynkach za śmierć kuzyna, kazał im tylko wypić wywar z żółwiej pieluchy. Następnie, w ramach swej nieograniczonej jedenastoletniej łaski, oznajmił poddanym, że zmienia nazwę półwyspu na Misericorgia, Miłosierdzie. Poddani musieli jednak uznać, że po strasznym zgonie poprzedniego księcia dotychczasowa nazwa jest jak najbardziej odpowiednia i Sracz pozostał Sraczem.
Przez następne dwa lata książę Zio nie zrobił nic poza wszczęciem wojny z sąsiednim księstewkiem Lumbaggia. Księstewko zostało założone, a właściwie kupione przez pewnego lichwiarza o nazwisku Scadutu i prawie w ogóle nie miało armii. Niemniej jednak broniło się dzielnie i pod koniec wojny dwuletniej Zio musiał je kupić, bo zdobyć się nie dało. Ze złości kazał swoim żołnierzom wskazać najbardziej tchórzliwego i leniwego spośród nich.
Obóz armii, która rozstawiła swoje namioty na Morskim Targu w Scittade Goduriosa, zaczął rozbrzmiewać odgłosem wielu przyciszonych, ale coraz głośniejszych narad. Potem nagle wszędzie rozległo się nazwisko dowódcy, kapitana Tundu Embroi. Ale wyszywany czerwoną nitką namiot kapitana pozostawał nieruchomy, dobiegało z niego tylko ciche sapanie. Dopiero po kilku długich chwilach namiot nagle zakotłował się, trzasnął, pękł z jednej strony, ciachnięty mieczem od wewnątrz. Przez szparę z namiotu wyskoczył tłusty i brodaty golas, który jednak musiał zrozumieć, co się święci. Nie miał nic na sobie, można było dokładnie obejrzeć jego wielki bezwłosy brzuch i zadek, pokryty tylko gęsią skórką. Golas rzucił się w stronę portu, ale już po pierwszych paru sążniach zatrzymały go ramiona jego własnych ordynansów. To był właśnie kapitan Embroja.
– Puszczajcie – szepnął Embroja. – To rozkaz.
Z namiotu wyniesiono ulubiony aksamitny fotel kapitana. Nagi dowódca został rzucony na mebel, twarzą do ziemi i w takiej pozycji go przytrzymano, podczas gdy nadworny chirurg księcia Zio, wykazując się niezwykłą zręcznością palców, przyszył mu sutki do tapicerki. Następnie przez dłuższą chwilę, wypełnioną niewiarygodnym, jakby małpim wrzaskiem, nadworny Mistrz Hańby zajął się pośladkami kapitana. Potem książę wrócił do pałacu i zapadł w drzemkę, wojsko zabrało się do obiadu, a kapitan dopiero wieczorem zdobył się na to, aby definitywnie oderwać się od fotela. Ci żołnierze, którzy założyli się, że nie uda mu się to aż do południa dnia następnego, stracili swój miesięczny żołd. Ze złości, że Embroja okazał się nie tak słaby, jak przypuszczali, pogonili go aż do bram miasta, okładając skórzanymi pochwami od mieczy. Ale pociesznie wyglądającemu zadowi generała, pokrytemu teraz czymś więcej niż tylko gęsia skórka, nic już nie mogło zaszkodzić.
Kiedy książę Zio skończył czternaście lat, nadal był bardzo bogaty. I nadal miał wyjątkowo mało operatywną armię. Gdy zaczęły zbliżać się wojska Uzurpatora z Północy, Zio pozwolił uciec na wieś wszystkim swoim rówieśnikom, których wcześniej mianował marszałkami, seneszalami, wojewodami i admirałami. Potem zamknął się w swojej komnacie, na łóżku, którego baldachimowe firanki starannie zasunął. A potem jeszcze naciągnął kołdrę na głowę.
– Proszę mnie nie zabijać, panie Cesarzu! – krzyczał. – Proszę nie ściągać kołdry!
– Proszę nie krzyczeć – odpowiedział garbaty książęcy guwerner Fenociu. – Cesarza tu nie ma.
– Nie ma go tu? – szlochał chłopiec, oczekujący śmierci od trzech godzin.
– Nie ma.
– Nie przyszedł?
– Nie przyszedł.
– I nie zabił mnie?
– A tego to nie powiedziałem – garbus jakby się uśmiechnął. Ale nie tak ładnie, jak to zawsze robił do tej pory.
Cesarz właściwie nie zabił księcia Zio, ale zrobił mu coś gorszego. Zadekretował, że złoto staje się Żółtym Metalem Dekoracyjnym, który traci wartość wymienną.
– Weź to! – krzyczał na Targu Morskim Zio do chudego, smagłego sprzedawcy ryb, który konsekwentnie nie chciał patrzeć na chłopca. Ani na jego podobiznę na żółtej, zakazanej monecie. – Weź to – mówił coraz ciszej były książę. – To pieniądz. Mam takich jeszcze pełną skrzynię, bogaty jestem. Mogę dać ci całego złotego dukata za rybę. Nawet za rybkę. Nawet dwa dukaty. Nawet trzy. Nawet tylko za kawałek rybki. Proszę.
Kiedy chłopiec przestał mówić o dukatach i tylko zaczął powtarzać „Proszę”, rybak w końcu rzucił mu coś różowego, co przypominało mięso. Chłopak był tak głodny, że od razu połknął, na surowo.
I natychmiast zwymiotował. To były trzewia węgorza, wyrwane podczas patroszenia, wypełnione przetrawionym przez rybę gnojem.
– ‘E Caccatoggiu duca la miarda manduca – powiedział rybak. – Niech książę Sracza gównem się uracza.
Zanim książę Zio przestał być księciem Zio, zdążył się jeszcze zakochać. Zakochał się w Sirce, córce burmistrza Scittade Goduriosa. Był tak zakochany, że nie przyszło mu nawet do głowy, iż mógłby ją sobie kupić. Zaczął żałować, że tego nie zrobił, kiedy jeszcze mógł. Zaczął żałować, gdy znaleźli się wszyscy razem w jednym klatkowozie, on, ona i zwłoki burmistrza.
– Gówno, gówno świńskie, gówno rzadkie, gówno robaczywe! – wołał z wysokości swojego karego konika szczupły, jasnowłosy oficer o pięknych, fioletowoniebieskich oczach. – Oto, czym jesteście! Ale spotkał was wielki zaszczyt! Zostaniecie Cesarskimi osadnikami! Pojedziecie na Północ, na ziemie żyznego i tłustego Wielokłosu! Tam ze śpiewem na ustach, w radosnym trudzie, budować będziecie zręby Cesarstwa! Do momentu osiągnięcia docelowego miejsca naszej podróży każda próba opuszczenia klatkowozu zostanie potraktowana jako ucieczka i ukarana długą, wielodniową egzekucją, która z pewnością opóźni naszą podróż. A z każdym opóźnieniem będzie was coraz mniej. Bo sam, osobiście, podjąłem decyzję, aby zrezygnować z żywienia was podczas jazdy. Już sam fakt, że zużywacie powietrze Cesarstwa, jest dla was zbyt wielką łaską. Być może, ci, którzy przejmą was na Północy, znajdą pokarm na tyle zgniły, obrzydliwy i jadowity, aby się dla was nadawał, ale na razie musicie pościć. Każda prośba o jedzenie, każdy skowyt, każde kwiknięcie, które spodoba mi się uznać za prośbę o jedzenie, skończy się przymusowym nakarmieniem was wszystkich specjalną potrawką z otoczaków. Otoczak to mały kamień rzeczny, któremu prąd wodny nadal okrągły kształt, jakby ktoś nie wiedział.
Podczas tej przemowy Zio po raz pierwszy oglądał Sirkę nago. Ale nie cieszył się z tego tak, jak to sobie wcześniej wyobrażał. Sirka miała długie ręce i nogi, szczupły tułów i małe, jędrne piersi, teraz czerwone od krwiaków i ukąszeń. Miała też długie, jasnobrązowe włosy, za które przywiązano ją do prętów klatki.
– Wszelkie okazywanie niewdzięczności czy niezadowolenia z postanowień Cesarza będzie uznane za zdradę – dodał oficer o uszach w bliznach. – Dlatego jeżeli choć z jednej twarzy na chwilę zniknie szeroki uśmiech, od razu rozpocznę wielogodzinną egzekucję ponuraka. Jego i wszystkich, którzy mieli nieszczęście przy nim siedzieć.