– Czy jutro podejdziemy jakoś do mojej żony?
– Oszalałeś? Na pewno jej pilnują. Czekają, abyś się tylko objawił.
– Jonga, to jest moja żona.
– Chcesz mnie rozbawić? Czego, jak czego, ale dodatkowych atrakcji nam tu nie trzeba.
– Jonga, to jest moja żona.
– Młodą dziewczynę wydają za starego dziada. Ona w płacz, ale oni jej mówią: „To generał, będziesz syta i bezpieczna”. Bezpieczna. No i masz, jaka bezpieczna. Nie dość, że ją za ciebie wydali, to jeszcze Cesarz wyrwał jej język jako żonie zdrajcy. A ty sobie myślisz, że ona teraz czeka tylko ciebie. Żeby obmyć ci stopy i uprać te zbutwiałe łachy? Na pewno jesteś dla niej…
– Czym, Jonga?
– Złym snem – odpowiedziała Jonga i zasnęła.
Złym snem, pomyślał Tundu. Może. Ale przecież to przez ciebie zdradziłem.
– To przez ciebie zdradziłem! – zawołał nagle, budząc echa i szczury. Echa jęknęły, szczury zapiszczały.
– Co?! Zamknij się. Natychmiast. Jeszcze mi tu, dziadu, jakichś innych dziadów ściągniesz swoim mamlaniem. Albo straż grodową, chociaż to mniejszy kłopot.
– Jonga, w całym moim życiu zdradziłem wszystkich moich mocodawców i klientów. Zdradziłem, bo za bardzo się bałem, żeby robić to, co oni chcieli. Nie zdradziłem tylko Cesarza. Nie zdradziłem, bo…
– Bo za bardzo się bałem, żeby nie robić tego, co on chciał – dokończyła.
– I już myślałem, że spokojnie zakończę życie jako wierny sługa przynajmniej jednej Osoby. Aż nagle przyszłaś ty, przystawiłaś mi nóż do gardła i kazałaś tę Osobę zdradzić. A ja zdradziłem…
– Bo za bardzo się bałem, żeby nie zrobić tego, co chce Jonga.
– I teraz muszę jeszcze bardziej…
– Się bać.
– Bo mojej żonie i mojemu synowi wyrwali język. Skazali na mieszkanie w Cesarskim Mieście Niemych. Jonga… Nie masz sumienia, co? Nie boli cię nic? Nic cię nie uwiera? I nie mam tu na myśli tego szczura pod twoją dupą.
– Jak ci tak zależało, nie wiem, na żonie, czy na Cesarzu, to było mnie zabić.
– No jak miałem cię zabić, kiedy…
– Się bałem.
– Kiedy trzymałaś mi nóż na gardle.
– Na noże też są sposoby. Ale słuchaj, dziadu głupi, to nie ja wyrwałam język tej biduli ani twojemu Aldu.
– Skąd wiesz, jak się nazywa?
– Na imiona też są sposoby. Nieważne. Nie ja im wyrwałam. I nie ja wymyśliłam, że trzeba wyrywać języki tylko dlatego, że pan domu zniknął, powiedzmy, wybrał się na dłuższy spacer bez glejtu podróżnego. Przemyśl to sobie. A potem, jeśli chcesz coś zrobić dla żony i dla synka, to pomóż mi się zemścić. Pomóż mi się zemścić na tym, kto nam tutaj zwalił na łeb całe to kurestwo, jeśli chcesz zrobić coś dla żony i dla synka. I dla siebie.
Tundu milczał.
– Zrozumiałeś?
– Tak. Ale wciąż nie wiem, co ci odpowiedzieć, chociaż mówisz mi to po raz dziesiąty.
– Eeee – powiedziała lekceważąco, a może tylko ziewnęła Jonga. I teraz zasnęła na dobre.
Znajdowali się w kanałach miejskich pod miastem Farsitan. Szczury leżały wszędzie naokoło. Wszystko wokół było jak wytapetowane ich miękkimi, włochatymi ciałkami. Gryzonie zwieszały się nawet ze ścian i ze sklepienia wielkimi szarymi gronami jak rojące się pszczoły. Kiście szczurów popiskiwały, podrygiwały, co jakiś czas któryś odpadał od sklepienia, aby spaść na głowy śpiących na cembrowanym podłożu pobratymców. Wtedy zaczynało się małe piekło pisków i wzajemnych ukąszeń. A potem znowu wszystko cichło.
Jonga była genialna, jeśli chodzi o kryjówki. Bo w Cesarskim Mieście Niemych też musieli się ukrywać. Wszędzie trzeba było się ukrywać. Po ulicach biegały patrole i kazały wszystkim otwierać usta. Kto miał język, tego najpierw poddawano operacji usunięcia tego organu, a dopiero potem brano na indagacyjne tortury. Tak, aby było mu trudniej odpowiedzieć na pytania i zadowolić śledczych.
Ruda jednak wiedziała, co robić. Kiedy tylko zobaczyła pierwszego szczura, zaraz za nim podążyła. Szczur zaprowadził ją do studzienki, która z kolei prowadziła do miejskich kanałów. Jonga zdążyła dopaść zwierzaka, zanim zniknął pod ziemią. Urwała mu łeb i pod osłoną studzienki rozebrała się do naga. Była naprawdę piękna, Tundu musiał to przyznać, chociaż w głowie wciąż wirowała mu żona i synek z zakrwawioną twarzą, i jeszcze Cesarz w strasznej masce. A tymczasem Jonga szybko wysmarowała się cała krwią szczura.
– Teraz ty – powiedziała. – Rozbieraj się.
– Nie… – szeptał Tundu. – Nie, co robisz… Zostaw…
– Musisz pachnieć szczurem, wtedy cię nie zagryzą… A najlepiej szczurzą krwią, wtedy pachniesz jak szczur zwycięzca… No, zdejmuj te kurewskie galoty!
– Nie! Tyłka nie!
– Zabieraj ręce… O. Oj. Ojej. Tundu? Co ty masz na tyłku?
– Proszę cię, nie śmiej się.
– Tundu, na litość Ukrytych… No wiesz, dużo rzeczy widziałam, ale czegoś takiego nie… To był mistrz… Nawet teraz poznać podobieństwo…
– Jonga, błagam…
Na pośladkach Tundu widniała jego własna karykatura, pięknie wytatuowana. To na pewno była jego twarz, ale o wiele młodsza i złośliwie sportretowana. Ten sam duży nos, te same tchórzliwe oczka. Twarz zrobiła surowy, marsowy grymas, bo Tundu napiął pośladki, jak gdyby to miało uchronić go przed upokorzeniem.
Jonga chichotała. Chichotała i chichotała, aż Tundu chciał jej coś powiedzieć. Nie zdążył, bo nagle zapanowała cisza, a na twarzy Jongi pojawił się cień. Na twarzy, a potem na całej jej nagiej postaci i na kawałku studzienki. Był to chudy cień, który szybko i dużo gestykulował.
Tundu odwrócił się w jego stronę. W stronę jednego z gwardzistów Cesarskiego Miasta Niemych, szczupłego, wąsatego, odzianego w kolczugę o dużych, rzadkich okach. I machającego nagim mieczem.
Nagi miecz prawie dotknął nagiej Jongi, potem cofnął się, potem znów zaczął kreślić w powietrzu kółka i młyńce. Gwardzista uśmiechnął się, otworzył usta i powiedział:
– A! A!
Jonga sięgnęła lewą ręką do włosów, odsłaniając na chwilę lewą pierś. Coś metalowego mignęło w jej dłoni, a potem w powietrzu. I zniknęło w okolicach szyi gwardzisty. Tundu nie wiedział, co się stało, dopóki nie zobaczył czerwonej strugi na gardle żołnierza, który metalicznie beknął, a potem się przewrócił na ziemię z hukiem i chrzęstem, również metalicznym. Nożyk musiał być tak mały i ciężki, że nie tylko wbił się w gardło, ale z kretesem wpadł do środka, może nawet został połknięty.
– No i przepadł – stwierdziła Jonga. – Już go z trupa nie wygrzebię, bo teraz musowo trzeba się schować.
– Jonga! On nie próbował nas zabić, on próbował nam coś powiedzieć. Oni tu mówią gestami.
– A co takiego powiedział?
– Zdążył tylko powiedzieć „Jesteście…”.
– To dobrze. To dobrze, że go zabiłam.
– Dlaczego?
– Bo na pewno próbował powiedzieć: „Jesteście aresztowani”. A wtedy musiałabym pchnąć go szydłem przez dziurkę w kolczudze – zakończyła.
Była zła. Musiała teraz złapać drugiego szczura, bo tymczasem tamtemu krew wyciekła, a to, co nie wyciekło, to skrzepło. Na szczęście dwa duże okazy od razu wywęszyły trupa gwardzisty.
Dopiero po dokładnym wysmarowaniu Tundu oboje wkroczyli w szczurze królestwo kanałów. Ostatnie chyba królestwo, które nie podlegało Cesarzowi.
– Jonga, ty nosisz ze sobą szydło?
– Noszę ze sobą wiele rzeczy. Ale szydło to bardzo dobra rzecz dla kobiety. Za noszenie noża mogą aresztować, za szydło nawet nie przyjdzie im do głowy.
– Ruszyły!
Szczur przebiegł po policzku, kłując ostrymi łapkami. Tundu poderwał się z cegieł. Poderwał i zaraz opadł z powrotem. Przetaczała się po nim futrzana, piszcząca rzeka. Potok szczurów. Albo potop szczurów.
Wszystko wokół było jednym wielkim chrobotem i popiskiwaniem. Szczury biegły gdzieś kanałami. Biegły po ścianach, nawet po sklepieniu, a na ocembrowanym podłożu kanału nie było widać ani skrawka wolnego miejsca.
– Za nimi…
– Gdzie?
– Za mną… W tym samym kierunku, co one – stękała Jonga, zdzierając sobie z twarzy coś włochatego i zębatego, co wczepiło jej się w policzek. A potem pobiegła. Albo raczej dała się porwać szczurom.
Tundu zerwał się znowu, powstał, a potem przygiął, bo w tej samej chwili kilkanaście szczurów skoczyło mu na plecy. Ale nie próbował ich z siebie otrząsnąć, tylko pobiegł za Jongą. Nie mógł jej stracić z pola widzenia. Nie mógł stracić Jongi, bo nie miał już nic innego.
Biegli po coraz ciemniejszych korytarzach, między plamami światła ze studzienek i prześwitów. A razem z nimi biegły szczury. Przed nimi, za nimi, nad nimi, pod nimi. W pewnej chwili kogoś chyba minęli. Tundu nie był pewny, ale było to coś jak ludzka postać, tyle że niższa i bardziej pękata, pracowicie kująca kamienną ścianę, która wyglądała bardziej jak fundament jakiegoś domostwa niż jak zwykła, ocembrowana ściana kanału. Postać, o ile nie była złudzeniem, zdążyła zerknąć ze zdumieniem na Tundu przemykającego obok w masie szczurów, a potem powróciła do swojego zajęcia. Może była tylko ostatnim z widzeń sennych nierozbudzonego jeszcze do końca generała. Ale gdy się pędzi podziemnymi kanałami razem z tysiącami szczurów, to nie ma czasu na zastanawianie się nad przywidzeniami.
Bydlaki wreszcie się zatrzymały, w jakiejś zimnej i pajęczynowatej ciemności. Zatrzymała się też Jonga, zatrzymał się chrypiący i rzężący były generał Embroja. Usiadł na ziemi, a właściwie na trzech cegłach i dwóch szczurach. Coś ugryzło go w pośladek, ale był zbyt zmęczony, żeby kwiknąć i podskoczyć.
Nagle zorientował się, że wszystkie szczury stoją na tylnych łapkach i gapią się w górę, podskakując nawet trochę. Węszyły. Jonga też węszyła, kołysząc się ze wzrokiem utkwionym w sklepienie. Ona dobrze rozumie się ze szczurami, pomyślał generał. To podobne do nich stworzenie.
– Jonga, na co tak się gapisz – zaczął, gdy odzyskał dech. – Po co my za nimi biegniemy?
– Szczury mają najlepszy węch – powiedziała. – Tylko one wyczuwają, gdy wielkie zapasy żywności przemieszczają się w tym mieście.