Tomasz Piątek
Ukochani poddani Cesarza – Tom 3 – Elfy i ludzie
Synopsis
Elfy i ludzie to trzeci i ostatni tom sagi Ukochani Poddani Cesarza. Oto przypomnienie wydarzeń, które miały miejsce w tomie pierwszym, zatytułowanym Żmije i krety, oraz w tomie drugim Szczury i rekiny.
Jesteśmy w Cesarstwie. Jedynym Cesarstwie. Poza nim nie istnieje nic – jedynie morza oblewające zewsząd ziemie tego ogromnego państwa. Na morzach nie ma nic, bo Cesarz kazał zniszczyć wszystkie wyspy. A potem wszystkie okręty.
Nie zawsze tak było. Kiedyś nie istniało Cesarstwo, tylko wiele walczących ze sobą królestw. Żyły w nich rozmaite ludy i rasy. Żyły nieśmiertelne elfy, nieśmiertelne krasnoludy oraz wiele różnych ludzkich narodów i grup etnicznych: skośnoocy Nihongowie, ciemnowłosi Południowcy, jasnowłosi mieszkańcy Północy. Temu chaosowi położył kres nowy władca, który zjednoczył wszystkie ziemie, aby zaprowadzić jednolitą władzę. Nikt teraz nie może nawet śnić o życiu poza zasięgiem rządów Cesarza. Pozbawieni swej dawnej wyspiarskiej ojczyzny Nihongowie zostali płatnymi żołnierzami Cesarza. Elfy obcinają sobie spiczaste koniuszki uszu, aby upodobnić się do ludzi i nie razić nikogo swoją odrębnością. Bardziej upartym krasnoludom zdziera się brody. Zakute w kajdany, muszą pracować w Cesarskich Kopalniach. Wszyscy poddani Cesarza mają być równi, a to wyklucza różnice – nawet słowa „elf” i „krasnolud” są zakazane. Każde przewinienie karane jest okrutną śmiercią albo, co gorsza, zamknięciem w miejscu o nazwie Romb. Rombu wszyscy boją się bardziej niż kaźni. Część krasnoludów ukryła się w podziemnych kanałach pod ludzkimi miastami.
Wszyscy czczą Święty Obraz, wyobrażający powstanie ludzi. Zostali oni, jak mówi legenda, stworzeni przez tajemniczych Ukrytych, których postaci mają być widoczne na Obrazie. Niestety, prawie nikt jeszcze go w całości nie widział, ponieważ kapłani skrywają go za zasłoną i tylko od czasu do czasu odsłaniają fragmenty. Na tych niepokojących fragmentach widać strzępy ludzkich narządów, a także żmije i krety. Przypuszczenie, że ludzie powstali z tych zwierząt, nie jest wyraźnie formułowane, ale istnieje chyba w każdej głowie.
Sprawę bardzo komplikuje fakt, że są różne wersje Świętego Obrazu i nikt nie wie, która jest prawdziwa. Dlatego gdy znakomity złodziej Vendi kradnie jedną z kopii i znajduje na niej coś ciekawego, traktuje to jako najważniejsze odkrycie swojego życia. Bezpiecznie chowa obraz i nawet na torturach nie zdradza miejsca jego ukrycia. Przed śmiercią wskazuje je swojej kochance Jondze.
Jonga pragnie pomścić śmierć kochanka, zabijając Cesarza, najważniejszego i pierwszego sprawcę wszelkiego zła, które ją otacza. W tym celu wkręca się w szeregi służących Tundu Embroi, tchórzliwego Cesarskiego Generała. Zmusza go do zdrady i ucieka z nim w stronę Farsitan – Cesarskiego Miasta Niemych. Tam mieszkają wszyscy ci, którym Cesarz kazał wyrwać język. Tam też tchórzliwy generał Tundu Embroja odkrywa osobiste powody do zemsty. Okazuje się, że gdy uciekł z Jongą, jego żona i synek zostali zesłani właśnie do Farsitan, gdzie brutalnie ich okaleczono.
Równocześnie z miasta Bieła Woda wyrusza na Północ specjalna dwuosobowa grupa zadaniowa, składająca się z pięknego majora Hengista i pięknej kapłanki, pani haruspik Virmy. Ich zadaniem jest odnalezienie, przewiezienie i oddanie do dyspozycji władz na Południu osobliwej kopii Świętego Obrazu, która podobno znajduje się w północnych regionach. Po drodze Virma wyznaje Hengistowi, że jest jego matką. Oboje są piękni i wyglądają młodo, ponieważ są elfami. Virma mówi o tym, że w rzeczywistości elfy są Ukrytymi i stworzyły ludzi. Nie wiedziały jednak, że te istoty będą tak pokraczne, a przede wszystkim – śmiertelne. Teraz część elfów ukryła się za morzami, na Śnieżnej Równinie. Ów lodowaty, znajdujący się poza Cesarstwem teren znany jest tylko elfom, które żyją tam dzięki ciepłodrzewom – specjalnym organizmom emitującym wysoką temperaturę. Porozumiewając się telepatycznie, elfy spiskują przeciw Cesarzowi w Cesarstwie i na Śnieżnej Równinie. Pragną odnaleźć oryginał Świętego Obrazu, ponieważ dzięki niemu można rozłożyć śmiertelnych, nieszczęśliwych i okrutnych ludzi na mniej niebezpieczne składniki pierwsze – żmije i krety. To samo da się osiągnąć za pomocą pewnej melodii, ta jednak działa jedynie na tych ludzi, którzy ją słyszą, podczas gdy Obraz może zlikwidować wszystkich śmiertelników świata w tym samym momencie.
Virma zdradza Hengistowi, że za stworzenie ludzi, wynikające z przemożnego, ale niedojrzałego pragnienia miłości i ojcostwa, odpowiedzialny jest Mistrz – największy czarodziej wśród elfów. Ponieważ elfy rzadko mają dzieci, Mistrz chciał zapewnić im ojcostwo hurtem, tworząc rasę Dzieci Elfów. Te dzieci okazały się bardzo niesforne i nietrwałe. Po tej katastrofie Mistrz przepadł, a krasnoludy obwiniły elfy za nieszczęście.
Tak więc ludzie pochodzą od żmij i kretów, ale powstali za sprawą elfów. Elfy zaś pochodzą od Pierwszego Elfa, który istniał od zawsze, jego nieśmiertelność sięgała nie tylko w przyszłość, ale i w głąb przeszłości. Pochodzenie krasnoludów na razie jest nieznane.
Pierwszy tom kończy się sceną karmienia – Virma znowu przystawia Hengista do piersi. A elfie mleko ma niezwykłe właściwości… Major słyszy myśli ludzi i zwierząt, odbiera ich wrażenia, odczuwa ich emocje. Tym trudniejszy i boleśniejszy staje się dla niego obowiązek zabijania. Na swojej drodze ciągle spotyka żywe, czujące i myślące przeszkody. Aczkolwiek nieraz myślą one mało i czują dość topornie, to Hengist musi się przezwyciężać, aby likwidować te nieszczęsne istoty niższe, zwane ludźmi. Przezwyciężając się i zabijając, dociera na Północ, gdzie ukrywa się w leśnej siedzibie niejakiego Ziofilattu Vortici – kupca, który niegdyś był księciem – i jego córki (czy tylko?). Następnie zostaje schwytany przez Klosztyrki. Jedyny sposób na uwolnienie się z tej niewoli to wymordowanie zbuntowanych kobiet… Rzecz jasna, Hengist nie kontaktuje się już ze swymi mocodawcą i zwierzchnikiem Barnaro z miasta Bieła Woda. Ten wysyła śladem majora kolejnego agenta, kapitana Ritavartina, który ma odszukać i zaaresztować zaginionego wywiadowcę.
Na Północy, otoczony samymi przykładami jaskrawej niesubordynacji, Ritavartin traci pewność siebie. Aby znaleźć ślady Hengista – i aby lepiej zrozumieć dziwny świat, w jakim się znalazł – kapitan postanawia dokonać infiltracji doskonałej i stać się „północnikiem”. Co udaje mu się osiągnąć poprzez praktykowanie kanibalizmu – który na Północy jest surowo wzbroniony… poza wypadkami, w których jest zalecany – oraz poprzez kopulację z małymi, wyjącymi zwierzątkami, tzw. bumbonami (to północny sposób na uniknięcie poważniejszych grzechów).
Tymczasem ruda Jonga i tchórzliwy generał Tundu Embroja docierają do Pałacu Cesarza, a nawet do jego komnaty… W tym samym kierunku podąża admirał Matsuhiro i jego Nihońcy, którzy chcą zemścić się na Władcy za zniszczenie miasta Shiwakyo. Ich zadanie z początku wydaje się wyjątkowo łatwe: nihońska flota przybyła zza morza, gdzie, jak wiadomo, nie ma nic. Nie może więc istnieć ani ona, ani jej wojownicza załoga. Dlatego nadmorscy żołnierze Cesarza nie pozwalają sobie na zobaczenie najeźdźców, na stwierdzenie ich istnienia. Dlatego też pozwalają im wymordować się bez najmniejszego oporu, stojąc na baczność i udając, że nic się dzieje. Niestety, gdy Nihońcy oddalają się od swych okrętów, znika wszelkie świadectwo wskazujące na zamorskie pochodzenie agresorów. Wtedy można ich zobaczyć i zabić… Albo poddać wstępnym torturom.
Kiedy każdy z bohaterów zbliża się do celu swej wędrówki (Hengist – do Świętego Obrazu, Ritavartin – do Hengista, Jonga – do Cesarza), wszyscy zostają aresztowani. Do więzienia trafiają również mocodawcy i znajomi – Barnaro, Tundu, Ziofilattu, a także admirał Matsuhiro i niejaki Viran Watanabe, Specjalny Cesarski Kat, który w całym swoim życiu zawodowym torturował wyłącznie… Cesarza.
Wszystkich czeka Romb.
***
Kamień, przyłożony do czoła, dawał przyjemny chłodek. Agni przycisnął go jeszcze mocniej i odrzucił dopiero wtedy, kiedy otoczak się nagrzał. Chlupnęło – bokiem chodnika płynęło coś, co kiedyś musiało być strumieniem podziemnym, jednak teraz funkcjonowało jako rynsztok. Agni wtulił twarz w kamienną ścianę korytarza. Była jeszcze chłodniejsza niż kamyk.
– Ja pomogę! Ja pomogę! – jęczał cienki, wysoki głos.
W sztolni numer siedem powietrze było gorące. Strumienie i żyły wodne chłodziły ściany, ale masa spoconych ciał, które nieustannie pracowały w tej zamkniętej, prawie niewentylowanej przestrzeni, sprawiała, że już po godzinie pracy robiło się ciepło, lepko i duszno. Krasnoludy co chwila przerywały robotę, zdejmowały przepocone sztuczne brody, wachlowały się nimi, co nie dawało jednak ulgi. Powiewy niosły ze sobą tylko więcej ciepła i sprawiały, że Agni mógł zakosztować zapachu nawet tych robotników, którzy pracowali w dużym oddaleniu. Tutaj pot był wspólny.
– Ja pomogę! Ja pomogę!
Tutaj wszystko było wspólne. Jedzenie, picie, praca i nieszczęście. A właściwie wspomnienie nieszczęścia. Bo po tym wszystkim, co się wydarzyło, już prawie nie odczuwało się tego, co było teraz.
– Ja pomogę! Ja naprawdę pomogę!
Nieszczęście zaczęło się kilka lat temu, kiedy to Agni został kopnięty w kostkę na ulicy miasteczka Wielkogród, dawniej Mahapur. Przewrócił się wtedy, z nogi spadł mu but, a z buta wyleciała specjalna wkładka, dzięki której Agni wydawał się wyższy. Brodę sam zgolił wcześniej, więc mu jej nie zdarto. Związano mu tylko nogi kolczastym drutem i powleczono na komisariat twarzą do ziemi. Odkąd ludzie przejęli władzę w Mahapurze, jakość bruku pogorszyła się znacznie i Agni mógł się o tym przekonać na własnym czole.
– Pozwólcie mi… Ja naprawdę chcę wam pomóc! Dajcie mi młot! Zobaczcie, potrafię jakoś utrzymać się na no…
W Mahapurze administracja należała do Cesarskich Stalowych Fanatyków. Była to specjalna formacja utworzona na potrzeby okręgu górniczego. Nauczono ich, że życie całej okolicy mają podporządkować jednemu celowi – wytwarzaniu stali, poczynając od wydobycia rudy, poprzez wytapianie i obróbkę. W związku z tym nikt już nie produkował w regionie żywności. Ponieważ występowały ciągłe problemy z jej transportem, Biuro Prowincji Górniczych wydało Szmaragdowy Mandat Specjalny, sankcjonujący kanibalizm wśród więźniów. Miało to wyglądać zgodnie z mechanizmem, jaki sobie obmyślił ówczesny komendant regionu, pułkownik Vojta, który obliczył, że rocznie będzie wymierać jedna czwarta mieszkańców regionu, co wystarczy na utrzymanie reszty przez następny rok. To znaczyło, że na dziesięciu ludzi co roku umrze średnio dwa i pół człowieka. Pozostałe siedem i pół człowieka będzie jadło te martwe dwa i pół. Dwa i pół człowieka to osiemdziesiąt dziewięć funtów solonej karmy białkowo-tłuszczowo-kostnej, co oznacza, że siedem i pół człowieka otrzyma rocznie dwanaście funtów takiej karmy na głowę. A z tego kolei wypada, że jeden człowiek codziennie otrzyma jedną trzydziestą funta karmy dziennie. „Jak książęta będziecie żyli, lepiej niż jak książęta, jak Cesarscy Generałowie – krzyczał Vojta do klęczącego tłumu górników. – A jak kogo śmierć spotka, to zaszczytna, dla pożytku Cesarstwa i druhów”.