– Ten mi tutaj jakoś nie pasuje.
– Ma owoce o wybornym zapachu.
– I pewnie smaku.
– O tym nic nie wiadomo, bo każdy, kto go zjadł, nie miał czasu, żeby opowiedzieć o wrażeniach.
– A to, co to jest to? I to?
– To? Nie wiem. Nie znam tych roślin. Zastosowanie nieznane. Albo nie tak powszechne, jak tamtych.
– Słusznie. Jak roślina nie ma zastosowania, to po cholerę jej imię?
– Tatusiu mamo… Tatusiu mamo…
– Przecież jestem przy tobie.
– Czuję, że umrę…
– O nie, nie umrzesz tak łatwo.
– Jeżeli dzisiaj pójdę na miażdżyk, to umrę…
– Aha. Czyli córuś syneczek najbardziej boi się miażdżyka. Dziękuję ci za pomoc, bo w ten sposób wiem, co ci zaaplikować. Oczywiście będzie to podwójna porcja miażdżyka.
– Taaak!!!
– Hm… Coś za szybko krzyknąłeś „taaak!!!”. Nie zabrzmiało to jak „nieee”, tylko jak „taaak!!!”. Coś za szybko krzyknąłeś.
– Krzyknęłam…
– Krzyknąłeś, bo próbujesz mnie oszukać.
– Nie! Ja naprawdę chcę torturek! Ja już nie oszukuję! Dlatego moje „taaak!!!” to już jest prawdziwe „taaak!!!”, a nie przebrane „nieee!!!”.
– Znowu skłamałeś. Gdybyś naprawdę chciał torturek, tobyś nie prosił mnie o oszczędzenie ci miażdżyka. Prawda jest inna. Miażdżyka boisz się najmniej i chciałeś mnie sprowokować, żebym cię posyłał jak najczęściej na miażdżyk.
– Tatusiu mamo… Wybacz… Ty wszystkiego umiesz się domyślić.
– Nie muszę. Przecież znam wszystkie twoje myśli. Teraz też od początku wiedziałem, o co ci chodzi.
– To dlaczego udawałaś…
– Żeby zrobić ci nadzieję. Żebyś teraz cierpiał bardziej. Dobra, wiem, że najbardziej boisz się tak zwanej mięsopustki, prawda?
– Taaak!!!
– O, teraz to było porządne „taaak!!!” prawdziwego rombowicza! Od dzisiaj mięsopustka bez przerwy, aż do granicy śmierci.
– Tatusiu mamo… Ale jeśli ja… Jeśli teraz będzie aż tak strasznie bolało…
– To co? To co w tym będzie takiego dziwnego?
– Nie, niedziwnego… Mówiłeś, że im większa świadomość, im więcej wiem, tym więcej trzeba cierpieć… To powinno też działać w drugą stronę…
– Chcesz się czegoś dowiedzieć.
– Taaak!!!
– Chcesz się dowiedzieć, czym jest Święty Obraz.
– Taaak!!!
– Co to, do kurwy elfki, jest?
– Ani pole, ani łąka, ani las.
– Nie mam bladego pojęcia.
– Ja też nie mam – przyznał się w końcu Agni – ale sądząc po zapachu, zbliżamy się do miasta.
Weszli ostrożnie na osobliwy teren. Wszędzie powiewały poszarpane płachty czegoś, co wyglądało jak zgniłe prześcieradło. Krzaki silnojadu i szarostrzępu rosły pogrupowane w idealne kwadraty. Gdy Agni się przyjrzał, zrozumiał dlaczego. Cały teren pokryty był kwadratowymi, drewnianymi ramami, nieraz rzeźbionymi lub ze śladami złoceń. Krzewy rosły w nich, przebijając się do góry przez resztki płótna. Ramy chrzęściły pod stopami, pękały, gdzieniegdzie spiętrzały się w całe stosy drewnianych kwadratów. Nagle jedna z płacht wylądowała na bucie Agniego, wiatr owinął mu ją wokół cholewy. Wszystkie krasnoludy przyjrzały się zatartemu fragmentowi malowidła.
– Wysypisko obrazów – powiedział Naku.
– Świętych Obrazów – stwierdził Ardżu. – Tak zwanych Świętych Obrazów.
– To ma być niby ten Obraz, co przedstawia powstanie ludzi?
– Tak.
– To gówno prawda, oczywiście – stwierdził Naku. – Po co miałby być Święty Obraz przedstawiający powstanie ludzi, jak nie ma obrazu przedstawiającego powstanie krasnoludów.
– W naszym przypadku to powinna raczej być rzeźba. Z kamienia.
– Jasne, że z kamienia.
– Nie – uciął nagle Agni. – Nie, ta cała historia z Obrazem nie jest taka głupia.
– Z całym szacunkiem – powiedział Naku – ale pieprzysz pan, panie dowódco.
– Nie, pomyślcie przecież… Jeżeli na tym Obrazie jest pokazane, jak powstali ludzie, to pewnie można z niego też się domyśleć, jak się ich pozbyć, wszystkich naraz. Pewnie dlatego nie chcą go publicznie pokazywać. A pomyślcie, gdyby się tylko dowiedzieć…
– Ha! – zaśmiał się Ardżu. – Kocham naszego dowódcę.
– Bima powiedziałby: jak go kochasz, to idźcie w krzaki.
– Bima.
– Bima sam był niezły numer. Wiesz, co on wyprawiał na kopalni z tamtym drugim czarnulkiem…
– Ale co ma zrobić biedny krasnolud, gdy nie ma kogo gwałcić?
– No nie, to perwersja jest. Przecież krasnolud powstał po to, żeby walić konia. Krasnolud to jest byt, taki jak kamień i sam sobie wystarcza. Nikomu się nie śniło, że można inaczej, póki nie pojawiły się elfy.
– Jak ja się pojawiłem, to elfy już były.
– I były elfki.
– No. I można było taką elfkę złapać…
– Albo elfa. Jak się go gwałciło, to kobieciał. Chyba że naprawdę się wkurwił.
– Jak się wkurwił, to się nie skurwił.
– Zaraz. – Ardżu wrócił do poprzedniego tematu, który najwyraźniej frapował go bardziej… – Nie wiem, czy z Obrazu można się dowiedzieć, jak pozbyć się ludzi. Przecież podobno jest tyle wersji tego bohomazu…
– Tak – przyznał Agni. – I właśnie o tym myślę. Myślę, dlaczego wyrzucili te Obrazy do śmieci.
– Może się zużyły?
– Obraz przechowywany w suchej drewnianej świątyni i prawie zawsze przykryty zasłoną nie zużywa się tak łatwo. Może to były te wersje Obrazu, które ktoś kazał zniszczyć.
– Czyli te prawdziwe!
– Niemożliwe – stwierdził Ardżu po namyśle. – Gdyby je chcieli zniszczyć, toby je spalili.
– Są ślady spalenizny – zauważył Saha.
– Bo też pewnie i próbowali je spalić. Ale wiesz, jak oni wszystko robią. Podpalili z wierzchu i odjechali. A potem spadł deszcz. Nie wrócili, żeby poprawić, bo to by oznaczało przyznanie, że nie wykonali dobrze rozkazu za pierwszym razem, czyli tortury, śmiertelne piekło, Romb…
– To może – powiedział Ardżu. – Przeszukajmy teren! Obejrzyjmy te wszystkie płachty! Dowiemy się wreszcie, co ten bohomaz przedstawia!
– Tak… Można to zrobić – Agni zastanawiał się przez chwilę. – Może i warto. Ale ryzykujemy, bo jesteśmy na otwartym terenie. Nie dłużej niż pół godziny i tylko na czworakach.
– Masz coś?
– To wygląda jak ząb.
– To wygląda jak fiut.
– To wygląda jak wszystko. To może być wszystko. Przecież to kompletnie rozmazane jest od deszczu.
– A to?
– Jakby ucho.
– Takie wielkie? Przecież na obrazie jest człowiek naturalnej wielkości.
– Podobno. A bo wiesz, co tam naprawdę jest?
– To nie może być ucho, bo u mnie jest brzuch. I ten brzuch jest na pewno naturalnej wielkości. Człowiek to potwór, ale nawet on nie ma uszu jak ćwierć brzucha.
– Zauważyliście, że to ucho nie jest jakieś normalne?
– A to jakby ryj.
– Nie, z ryja takie rzeczy nie wystają.
– No, to zależy, co się do niego wsadzi. Powiedziałby Bima.
– Bima.
– Bima to różne rzeczy do gęby wsadzał. Ale nie sobie!
– Bima był zabawowy zawodnik.
– To co teraz?
– Gówno mamy. To się kupy nie trzyma.
– Jakbyśmy mieli dwa obrazy. Jeden przedstawia człowieka normalnej wielkości, a drugi olbrzyma.
– Może były dwie wersje, mała i duża?
– Wszystkie ramy są tej samej wielkości.
– Z tych strzępów łamigłówki nie ułożymy.
– Nie da rady.
– Wszystko rozmyte.
– Przegniłe.
– Gówno.
– Nie, chłopaki. Ludzi trzeba będzie załatwić inaczej.
– Normalnym, krasnoludzkim sposobem.
– Obraz… No więc, mój mały kłamczuszek chce wiedzieć o Obrazie.
– Taaak!!!
– To było szczere „taaak!!!”. Ciągle słyszę różnicę między szczerym a nieszczerym „taaak!!!”. I to nie tylko w myślach, ale także w twoim głosie. A może porozmawiamy w myślach?
– Błagam, nie… Pozwól mi krzyczeć… W ten sposób bardziej eksploruje się cierpienie… Bardziej świadomie…
– Chcesz powiedzieć, że łatwiej się je znosi? Właśnie dlatego powinienem zakazać ci krzyczeć.
– Też bym krzyczała…
– A wtedy musiałabym cię dodatkowo karać…
– A ja bym jeszcze bardziej krzyczała…
– To jest myśl! No właśnie. Wiedza o Obrazie jest czymś, co zwiększa świadomość do tego stopnia, że zwykła mięsopustka, choćby jak najintensywniej stosowana, nie wystarczy, by zrównoważyć świadomość bólem… Tak, powiem ci o Obrazie, ale wprowadzimy zasadę zakazu krzyku. I karą za wydawanie jakichkolwiek odgłosów – choćby to był tylko chrzęst twoich stawów – będzie przyżeganie.
– Taaak!!!
– Znów ta nieszczerość w twoim głosie, w twoich myślach… Kiedy ona wreszcie zniknie?
– A czy ona w ogóle kiedyś znika? Czy znikła ci u jakiegoś skazańca?
– Szczerość nie. Ale istnieje taka granica męki, za którą wszystkie zachowania stają mechaniczne. Z punktu widzenia moralnego są więc obojętne. A to już lepsze niż nieszczerość, a w każdym razie mniej złe. Ale wolisz, żebym opowiedziała ci o tym… Czy o Obrazie?
– O Obrazie! Tak, o Obrazie!
– Obraz… Obraz, synku córeczko, jest potężną bronią. Powiedz mi, jak sądzisz, czy ja jestem nieomylna?
– Taaak!!!
– O, zaczynam słyszeć coś ciekawego w głosie i w myślach. To jeszcze nie było szczere, chociaż już nie nieszczere. Ale nie było też mechaniczne. Krzyknęłaś to z dezorientacją. Coś umęczonego w tobie pomyślało: „A może on rzeczywiście jest nieomylny?”.
– Taaak!!!
– Dobrze, dobrze… Chociaż miał być zakaz krzyczenia…
– Taaak!!!
– Ale to po opowieści. Zakaz krzyczenia, a szerzej, wydawania jakichkolwiek odgłosów, jest rzeczą pyszną. Będę mógł cię pytać o różne rzeczy. Odpowiedź na pytanie będzie karana przyżeganiem, brak odpowiedzi – ścieraniem – za pomocą stalowego gładzika – kości małego palca, uprzednio obnażonej z mięsa.