– Bardzo głodny! Bardzo… Ale nie słaby! Młot utrzymam, tylko zoba…
Nie wszystko jednak poszło tak, jak Vojta sobie wyobrażał. Okazało się, że umierający górnicy przeważnie byli zbyt wychudzeni, aby dostarczyć odpowiednią ilość solonej karmy białkowo-tłuszczowo-kostnej. A największym problemem byli więźniowie-pracownicy należący do lokalnej rzekomej mniejszości etnicznej. Nie wolno było tego mówić głośno, ale oni jednak czymś różnili się od ludzi. W ciemności widzieli jak koty, ich oczy same emitowały coś w rodzaju światła czy blasku, co pozwalało im orientować się nawet w najgęstszym mroku. I wyłupywanie tych oczu nic nie pomagało, bo chyba jeszcze lepiej mieli rozwinięte te najbardziej „ciemnościowe” zmysły, którymi są słuch i węch. Raz wpuszczeni w podziemia, natychmiast stawali się ich panami. Zamordowanie nadzorców i rozkucie kajdan oskardami zajmowało im zazwyczaj kilka minut. Oczywiście, na zewnątrz nie mogli już wyjść, ale do nich też nikt nie mógł zejść. Ekspedycje karne nie powracały nawet w postaci ścierwa. Być może, zgodnie z ogólnymi zaleceniami pułkownika Vojty dla okręgu górniczego, były zjadane. Co gorsza, na powierzchnię nie wydostawał się też żaden urobek. A tu terminy goniły, wojsko domagało się zbroic i mieczy, huty – stali i zbliżał się niebezpieczny moment, moment Gniewu Cesarza. Vojta mógł poprosić wojsko o pomoc, ale wiedział, że oskarżono by go o nieskuteczność. Wysłał więc do kopalni jeszcze jedną ekspedycję karną, specjalną, składającą się nie tylko z Fanatyków, ale także z uzbrojonych członków rzekomej mniejszości etnicznej, przekupionych obietnicą wolności. Jak się jednak okazało, członkowie mniejszości od obietnicy wolności woleli samą wolność. Zmasakrowali Fanatyków i skumali się z pobratymcami na dole. Chociaż można powiedzieć, że tym razem ekspedycja przyniosła skutek. Na powierzchnię bowiem ktoś wrócił. Był to dowódca ekspedycji i zastępca Vojty, niejaki Fumio Murakami. Murakami wrócił z listem od przywódcy buntowników, Waruny. Miał ten list ze sobą, a właściwie na sobie, bo wypisano mu go za pomocą dłuta na plecach. Maleńkie ranki w kształcie run były kolejnym dowodem na to, jak dobrze więźniowie widzą w ciemności, a poza tym niosły ze sobą pewną propozycję. Waruna, tytułujący się Nadsztygarem i Lajaradżą Kopalni Mahapuru, zaproponował pułkownikowi Fanatyków następujący układ: regularne dostawy chleba, świeżych owoców, słoniny, piwa i sztucznych bród w zamian za regularne dostawy rudy. Vojta nie miał tyle piwa i owoców, nie mówiąc już o słoninie, chlebie i sztucznych brodach, aby zaspokoić te potrzeby. Oczywiście, mógł starać się skombinować pożywienie, sprzedając wyroby stalowe na lewo Kwatermistrzom Armii Cesarskiej. Oni, szczególnie w regionach na północ od gór, sami sprzedawali pokątnie wszystko, włącznie z mieczami i zbrojami. Potrzebowali więc tych artykułów bardzo pilnie. Vojta jednak nie mógł zdecydować się na handel z tymi, co swym uporczywym buntem obrażają Najświętsze Imię Cesarza. Postanowił przegłodzić buntowników, zapomniał jednak, że ci szaleńcy wierzą we własną nieśmiertelność, a choć bardzo kochają jeść, robią to – jak twierdzą – tylko dla przyjemności. Trudno było powiedzieć, czy naprawdę byli tak wytrzymali, czy też dotarli do podziemnych gęsto zarybionych jezior, ale w każdym razie nawet po miesiącu nie pojawiły się żadne oznaki kapitulacji. Pojawił się za to Specjalny Wysłannik Cesarski, który zdjął Vojtę ze stanowiska i skazał go na zwyczajową karę przewidzianą dla nieskutecznych zarządców kopalni. Obcięto mu nogi do pół łydki, tak aby upodobnił się wzrostem do rzekomej mniejszości etnicznej, a następnie za pomocą długiej liny i wielkiego wiadra spuszczono na dno jednego z głębokich szybów. Tam reszty kaźni mieli dokonać sami zbuntowani więźniowie. Ci jednak uznali, że powstrzymanie się od bezpośredniego zabicia komendanta może być zabawniejsze.
– Błagam was! Błagam was! Ulitujcie się, przecież… Przecież teraz jedziemy na jednym wózku… Ja wam pomogę!
Krasnoludy pchały pod górę wózki wypełnione urobkiem. W jednym z nich leżał związany człowiek. W pewnym momencie trafiono na żyłę rudy, która szła w górę, prawie pod powierzchnię ziemi. Wyrąbano więc chodnik, idący w tym kierunku, i w pewnym momencie natknięto się na zakopanego pod ziemią mężczyznę. Był zamknięty w malutkiej jamce, do której powietrze docierało przez coś w rodzaju malutkiego korytarzyka, sięgającego zbocza góry. Jamka była niewiele większa od swojego lokatora, tak że podziemny człowiek musiał spędzać życie w prawie całkowitym bezruchu. Nic też nie jadł. Było to, jak mówiły krasnoludy z dłuższym stażem w tej kopalni, kolejne takie znalezisko. Niektórzy ludzie zakopywali się w ten sposób, aby znaleźć się poza Cesarstwem. Świadomość, że są wolni, dawała im siłę, dzięki której mogli bardzo długo wytrzymać bez jedzenia. Myśleli, że władza Cesarza nie sięga pod ziemię. W przypadku krasnoludów z kopalni było to prawdą, ale nie w przypadku ludzi. Krasnoludy prędzej czy później ich znajdowały i dostarczały władzom okręgu górniczego razem z urobkiem. Była to część umowy.
Agni trafił do kopalni już po buncie. Nowy komendant okręgu, niejaki Gajdar Talonpoika, podjął od razu dwie ważne decyzje. Po pierwsze, skazał na tak zwane „śmiertelne piekło” kolegę Murakamiego za to, że ośmielił się być, choć nie do końca z własnej woli, nosicielem przerażająco ohydnej i zdumiewająco bezczelnej propozycji buntowników. Po drugie, Talonpoika tę przerażająco ohydną i zdumiewająco bezczelną propozycję przyjął. Pochodził z Północy, gdzie takie układy nie były niczym szczególnym.
Dlatego też Agni nie został nawet zakuty w kajdany. Po spektakularnym obiciu ryja o bruk został dostarczony na komisariat przed oblicze znudzonego Fanatyka w stopniu kapitana.
– Nie ma nic w tym złego, że jesteście niscy, ale to, że nosicie wkładki w butach, oznacza, że myślicie, że jest coś w tym złego, więc w waszym mniemaniu należycie do rzekomo prześladowanej rzekomej mniejszości etnicznej, za takie myślenie powinniście zostać skazani na Romb, ale Nieskończona Łaskawość Cesarza dobrotliwie skazuje was na dożywotnie ciężkie roboty w kopalni, hurra, niech żyje Cesarz, podpiszcie tutaj.
– Nie… umiem… – wybełkotał Agni, ocierając krew z twarzy. Gdyby przyznał się, że umie czytać i pisać, mogliby go uznać za ideologicznego przywódcę grupy rzekomej mniejszości.
– I dobrze. Na chuja mi twój podpis! Badam cię tylko. Posiedzisz w lochu… To znaczy nie, ty w lochu nie. Ty posiedzisz w wieży, dopóki ci broda nie odrośnie, wtedy ci ją wyrwiemy i jazda do kopalni.
– Nie… Da… Rady…
– Jak to nie da rady? Taka jest Wspaniała Procedura Okręgu Górniczego.
– Długo… Byście… Musieli… Czekać… Jak zgoliłem… Wydepilowałem sobie twarz woskiem – skłamał Agni.
– Ha! To mi się podoba! Zdrajca zamiast nas fatygować, torturuje się sam – zażartował oficer. – To co tu z tobą zrobić? Żeby nie uchybić procedurom, ustalimy z naszym katem, jaka tortura jest równie bolesna, co wyrywanie brody. Poddamy cię tej torturze, a potem hajda do kopalni!
Kat wybrał nakłuwanie penisa rozżarzonymi igłami. „Jest trochę stronniczy – powiedział oficer. – To jego ulubiona tortura, ale cóż… To on tu jest za eksperta”. Skulony wpół, koślawo drepczący naprzód Agni już następnego dnia znalazł się za bramą kopalni.
– Nie strzelać, chłopcy! – krzyczał. – Niczym nie rzucać! Swój idzie! Swam asmil
– Namaste i zamknij się – coś nagle zachrypiało w mroku. – Zapomniałeś, że hawierz na kopalni nie krzyczy?
Waruna, jak większość krasnoludów z okręgu, mówił lepiej po miejscowemu niż po krasnoludzku. Tutejsi brodacze bardzo dobrze żyli z ludźmi. Kiedyś.
– O, nakłuwali cię? – zapytał Waruna, gdy lepiej przyjrzał się Agniemu.
– Nie martw się, będzie zemsta na tego kata i na wszystkie ludzkie pomioty.
– Myślałem, że macie z nimi układ.
– No, jest układ, ale on potrwa akuracik tak długo, aż podminujemy cały Mahapur.
– Zaraz… Jak to?
– A tak to! Pociągnęliśmy chodniki w głąb pod samo miasto. Jak przyjdzie rozkaz, usuniemy kilka kluczowych skałek i po ptokach. Miasto się zapadnie. Dureń Talonpoika nie wie, że wygrużamy rudę spod jego grubego tyłka.
– I kiedy to zrobicie?
– Jak przyjdzie rozkaz, mówiłem.
– Rozkaz? Czyj?
– No przecie, że nie Talonpoiki. Nasz król, Skanda, żywy jest i rządzi!
– A gdzie?
– A gdzie… A gdzie… Nie każdy może wiedzieć. W każdym razie znajdzie sposób, żeby dać nam znać. Wszystkie miasta ludzkie legną w gruzach. A ludzie pod gruzami. Pod wszystkimi ludzkimi miastami ryją chłopaki!
– Ale… Wtedy kopalnie też się zawalą. A co z nami będzie?
– O, kochany. Dotknij tego. Co to?
– Kamień.
– Nie, kochany. Materia. A dotknij tego?
– To ty. To znaczy, twoja ręka.