– I tak go nie opuścimy. Przecież jak zburzymy fundamenty, to co, myślisz, że to przeżyjemy? Będziemy pod spodem i nie sądzę, żebyśmy zdążyli uciec.
– No, ale wtedy rozmażemy się powoli po całym Wszechświecie. Na tym polega rozpad ciała na te wszystkie cząstki, nie?
– Bima mówił, że to jeszcze gorsze niż Romb. Albo dokładnie takie samo.
– Bima.
– Bima mówił różne rzeczy.
– No właśnie. Pomyślcie, jeżeli połączenie się z czymś tak odrażającym, jak ludzka samica, daje taką rozkosz… To jaką rozkosz daje połączenie się z całym Wszechświatem?
– Zaraz. Ale przecież krasnolud to byt. To nie coś żywego, jak elf, tylko byt taki jak kamień, nie? Nigdy z niczym się nie łączy i zawsze pozostaje sobą, nawet w postaci rozproszonej. Więc…
– Słuchajcie, nie wiem, jak to jest. To może być męka. Ale wcale nie musi, bo, jak słusznie powiedziałeś, krasnolud to pojedynczy byt, który nigdy z niczym innym się nie łączy. Może być dobrze, może być źle, może być nijak. A my musimy iść na to ryzyko, bo wysłano nas w misji samobójczej. Dla dobra wszystkich chłopaków.
– Może lepiej być wypchanym trupem? Wtedy tak się nie rozkładasz, nie mieszasz z tym światem, przynajmniej przez długi czas…
– O właśnie, a jeśli w jeziorze okaże się, że jednak wypychają…
– To wtedy będziemy musieli zastosować klasyczny fortel.
– To znaczy?
– To znaczy, że będziemy musieli zabić stu ludzi z mieczami i kuszami. Ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Do Jego Olśniewającej Wysokości, Oceanicznie Głęboko Miłującego, Słonecznie Jasno Przenikliwego i Brzytewnie Ostro Sprawiedliwego Pana Naszego, Nieskończenie Jedynego Cesarza!
Drżąca przed Majestatem nikczemność i obrzydliwość ośmiela się zdać swój comiesięczny raport Cesarzowi, z przerażeniem oczekując zmiażdżenia za taką zuchwałość.
Bezczelności tej nie da się usprawiedliwić i wszelka próba tłumaczenia się byłaby jeszcze bardziej potworną bezczelnością. Wcielona nikczemność ośmiela się wyjaśniać swoje postępowanie jedynie gwoli jak najskwapliwszego poinformowania Jaśniejącej Przenikliwości, tak aby mogła Ona wybrać jak najwłaściwszą karę. Aczkolwiek sam pomysł, że jest coś, o czym Jaśniejąca Przenikliwość nie wie sama z siebie, coś, o czym trzeba ją informować, też zasługuje na Najwyższą z Najwyższych Wszechkar.
Święty Obezwładniający Strach, Strach przed Majestatem i jego Nakazami większy niźli Strach przed samą Karą nakazuje jednak, aby pełnić swą powinność, donosząc o wszystkim, co dzieje się w stolicy. Dlatego nikczemność naraża się na Wspaniałą Cesarską Karę, by wypełnić Wspaniały Cesarski Rozkaz.
Zarazem istota podła i godna zarazem Bezpowrotnej Śmierci oraz Nigdy Niekończących Się Męczarni rozpływa dziś się w pokornej rozkoszy oznajmiania Najwyższemu Majestatowi Dobrych Wieści. Aczkolwiek sam pomysł, że jakieś Wieści mogą być dla Majestatu Dobre, też zasługuje na Najwyższą z Najwyższych Wszechkar. Bo wobec Najwyższego Majestatu nic nie jest Dobre. Dobry jest tylko Majestat i jego Kary!
Obrzydliwość i znikomość nie może jednak powstrzymać Nieskończenie Długiego Okrzyku Radości na widok spełniających się Świętych Zamysłów Cesarza.
Najnędzniejszy z Ukochanych Poddanych Cesarza oddawał się wczoraj wieczorem czynności tak małej, że prawie nie śmie przedstawić jej Fiołkowej Nieskończoności Cesarskich Oczu. Czyni to jednak w nędznej i zapewne zwodniczej nadziei, że małość jego spraw uratuje to, że zajmował się nimi w służbie Cesarza. Podczas tak zwanej przechadzki, poświęconej Czujnemu Podpatrywaniu, sługa sług Majestatu ujrzał, jak spełnia się to, czego chce Cesarz.
Niech żyje Cesarz, Największy Zwycięzca, Zwycięzca Zwycięzców, który Zwyciężył Zwycięzcę Wszystkich Zwycięzców! Niech żyje Zwycięzca Śmierci!
Albowiem podczas nędznej i niegodnej przechadzki przechodzień, który nie zasługiwałby na Jakąkolwiek Świetlistą Uwagę ze strony Majestatu, gdyby nie to, co zobaczył, zauważył, że spełniły się Cesarskie Plany Zwycięstwa nad Śmiercią – i zawył z radości.
Jasne jest, że najnikczemniejsza ze wszystkich nicości nigdy nie osiągnie takiej precyzji, która mogłaby choć w najmniejszym stopniu nadawać się dla Fiołkowej Przenikliwości Cesarskich Oczu, niemniej jednak spróbuje w nikczemności swojej opisać to, co zobaczył.
W Zaułku Miliarda Przyszłych Tryumfów, jak zwykle, stały Truchła Pociesznej Ohydy. Oparte o ściany domów żałosne resztki nikczemnych wrogów, którzy spróbowali wejść do lub wyjść z Oszałamiająco i Przeszywająco Wspaniałego Cesarskiego Miasta Pierwszej Kategorii. I jakkolwiek były to trupy, to w pewnym momencie zaczęły się poruszać!
Chwała, Chwała, Chwała Zwycięzcy nad Zwycięzcami, Zwycięzcy nad Śmiercią! Ja w mej nikczemnej małości donoszę o tym wszystkim nie tylko, aby wyrazić mój Poddańczy Zachwyt, ale także, żeby tych zmartwychwstałych jak najszybciej zabito. Albowiem zmartwychwstali jako to, czym byli! Cud zmartwychwstania przywrócił im nie tylko utracone życie, ale także związaną z nim nikczemność! Niestety! Nie natchnął ich pokorą i wdzięcznością! Nie udali się do Rombu, aby błagać o karę! Ale bezczelnie zmazali ze swych twarzy Maski Śmiechu i Pogardy, a następnie wmieszali się w tłum. Co więcej, odchodząc, nie deptali po głowach zdrajców, których Cesarz w swej łaskawości kazał zakopać żywcem w ziemi naszych ulic aż do wysokości ust, tak aby służyli nam za bruk. Te słowa pisałem ja, Ahti Cioppa, najnikczemniejszy ze wszystkich Skrytych Cesarskich Obserwatorów Rangi Bezpośredniego Donosu.
Kolejka przed Zajazdem Wiernego Sługi w Osłupiająco Pięknym Cesarskim Mieście Pierwszej Kategorii kiwała się z nudów.
– Oj – mówił jeden z tych, co stali najbliżej wejścia, chudy i pokasłujący brodacz w krótkiej tunice, której zapach zdradzał, że została wykonana z czegoś, co kiedyś było końskim czaprakiem. – Czyżby Brygada Skrzętnej Gospodarności przygotowywała dzisiejszą odwieczerz szczególnie skrzętnie?
Cala kolejka syknęła. A następnie cała kolejka zaczęła udawać, że to nie ona syknęła. Cała kolejka zaczęła udawać, że w ogóle nie słyszała obrazoburczej wypowiedzi brodacza. Jasne, że dzisiaj wszystko trwało jeszcze dłużej niż zwykle, ale nie był to powód do wypowiedzi, które ktoś mógłby uznać za ironiczne.
– Czyżby pan z zewnątrz? – zapytał w końcu ktoś z tyłu kolejki.
– A tak. Nie jestem stąd – odpowiedział brodacz.
– To czuć – dobiegło skądś i cała kolejka ryknęła wesoło.
– A co? Coś się nie podoba? – wykasłał brodacz i wyjął z kieszeni czapraka spory młotek.
– Gwoździe będzie wbijał – skomentowała jakaś część kolejki.
– Niech pan się dowie, że nie jest pan w swoim chlewie – włączył się wreszcie do dyskusji Starszy Kolejki, łysy facet w długim, niegdyś haftowanym, a dzisiaj poszarpanym płaszczu. Na ramionach miał trupią czaszkę, co oznaczało Społecznego Ochmistrza Ruchu Ulicznego. – Tu jest Niewyrażalnie Wspaniałe Cesarskie Miasto Pierwszej Kategorii. Tu panuje Niewyobrażalnie Doskonały Porządek Cesarski. Tu niedopuszczalne są zachowania prosto z obo…
– He, he – brodacz podrzucił młotek w górę, znowu go złapał, a potem dowiódł, że dialektyką posługuje się równie zręcznie. – He, he, to znaczy, że według szanownego pana za murami ten porządek już nie panuje? Czyżby szanowny pan chciał nam powiedzieć, że Najwspanialszy Majestat nie podporządkował reszty świata swej Potężnej Woli? Niewyobrażalne bluźnierstwo.
Na te słowa kolejka zaczęła topnieć. Kilka jej części oddaliło się pośpiesznie, depcząc po wkopanych w ulicę głowach zdrajców. Jedna z głów, najwyraźniej już nieżywa, pękła, a ze środka wylał się półpłynny, zgniły mózg, który zapachem mógł konkurować z czaprakiem brodacza. Starszy Kolejki nie poddawał się jednak tak łatwo.
– A pan sugeruje, że Cudownej Mocy Bliskość Cesarza nie odmienia ludzi i nie sprawia, że jeszcze usilniej doglądają Cesarskiego Porządku niż nędzni, oddaleni od Cesarza prowincjusze? Sugeruje pan, że Ożywcza i Odradzająca Bliskość Cesarza nie ma wpływu na wiernych poddanych? Brać bluźniercę!
Młotek uniósł się, ale nie uderzył. Ktoś wytrącił go z ręki brodacza. Trzonek zawirował w powietrzu, obuch uderzył w kolejną uliczną głowę zdrajcy i kolejny mózg wylał się na zewnątrz, tworząc brunatną kałużę o porażającym smrodzie.
Brodacz zdążył tylko raz krzyknąć: „Ludzie!”, i zaraz potem wpadł twarzą w tę kałużę, podczas kiedy wielonoga kolejka deptała po nim buciorami i chodakami. Już po chwili zgniły mózg zmieszał się ze świeżą krwią.
– Hi, hi – powiedział Starszy Kolejki.
– A co powiemy Przenikliwej Straży? – zatroszczyła się tylna część ogonka. – Przecież zabicie zdrajcy to utrudnianie śle…
– Schowamy go. – Starszy machnął ręką i kolejka zaczęła dźwigać zwłoki w stronę otworu kanałowego.
– Voppe, Karan i Kaupungimies poszli. Mogą donieść o bluźnierstwach…
– Poszli nie po to, żeby donosić, tylko żeby nie wiedzieć. Kto doniesie, ten wie, a jak wie, to jest współodpowiedzialny i idzie na śmiertelne piekło jako bierny wspólnik.
– Ale kto nie doniesie, idzie do miejsca na „R”.
– Ale nikt nie będzie wiedział, że nie donieśli. My nie doniesiemy.
– Ale skąd mają o tym wiedzieć?
– Znają mnie.
Znają cię, pomyślała kolejka. Znają Społecznego Ochmistrza. Wiedzą, że doniesiesz. Tak samo, jak i my wiemy. Doniosą.
Ochmistrz wiedział, co myśli kolejka. A przynajmniej domyślał się kolejkowych myśli.
– No dobra – zdecydował się. – Dognajcie ich. I powstrzymajcie. Powiedzcie, żeby tu przyszli, wtedy powiem im coś, co oczyści ich z zarzutów. Albo nie, powiedzcie, że wiem, jak uciec z miasta. A wy idźcie na róg patrzeć, czy ktoś nie idzie.
Uczestniczę w zbrodni. Ale to jest tak zwana obserwacja uczestnicząca, bo później doniosę. Zarobię co najwyżej na jakąś pięciodniową egzekucję.
Kolejny wielonogi kawałek kolejki pobiegł. Kiedy wrócił razem z trzema zbiegami, kolejka nadal zmagała się z trupem. Nie chciał się zmieścić w otworze.