Выбрать главу

– Jak sądzisz, o co mogło chodzić? – zapytał Valentino.

– Nie mam pojęcia, Val. Nie ulega wątpliwości, że to była pułapka, ale jaka? Jeśli to, co myślałem wtedy i co myślę teraz, ma jakikolwiek sens, to w jaki sposób wynajęty zabójca mógł chybić z tak niewielkiej odległości? Strzelano z miejsca położonego w lewo i w górę ode mnie, lecz położenie ciała kobiety i duża ilość krwi świadczą o tym, że została trafiona w ruchu. Morderca nie stał przy strzelnicy, bo broń jest tam przykuta łańcuchami do lady, a poza tym taką ranę może spowodować tylko pocisk dużego kalibru, nie te ich zabawki. Jeżeli zabójca chciał sprzątnąć Morrisa albo mnie, nie chybiłby aż tak bardzo, zakładając oczywiście, że moje rozumowanie jest prawidłowe.

– Czy myśli pan o Carlosie, panie Conklin? – zapytał dyrektor CIA.

– Carlos? – wykrzyknął DeSole. – A cóż, na litość boską, Carlos może mieć wspólnego z zabójstwem w Baltimore?

– Jason Bourne – odpowiedział mu krótko Casset

– Tak, wiem, ale to wszystko nie trzyma się kupy! Bourne był zabójcą, który przeniósł się z Azji do Europy, rzucił wyzwanie Szakalowi i przegiął, a następnie, jak sam pan to przed chwilą powiedział, sir, wrócił na Daleki

Wschód, gdzie zginął cztery czy pięć lat temu… Tymczasem Aleks mówi o nim jak o kimś żywym, od kogo on i Panov dostali telegramy… Na Boga, co mogą mieć wspólnego z wczorajszym wieczorem martwy zabójca i najbardziej nieuchwytny terrorysta na świecie?

– Nie było cię tutaj kilka minut temu, Steve – odparł spokojnie Casset. – Wygląda na to, że mogą mieć, i to bardzo dużo.

– W takim razie przepraszam.

– Wydaje mi się, że powinien pan zacząć od początku, panie Conklin – odezwał się dyrektor. – Kim właściwie jest Jason Bourne?

– Człowiekiem, który nigdy nie istniał – odparł emerytowany oficer wywiadu.

Rozdział 3

Prawdziwy Jason Bourne był całkowitym śmieciem, niezrównoważonym umysłowo włóczęgą z Tasmanii, który wplątał się w wojnę w Wietnamie jako uczestnik operacji, o której nawet dzisiaj nikt nie chce głośno mówić. Przeprowadzono ją przy użyciu zbieraniny morderców, przemytników i złodziei, najczęściej zbiegłych z więzień. Na wielu ciążyły nawet wyroki śmierci, lecz znali doskonale każdy cal Azji Południowo Wschodniej i działali na obszarze kontrolowanym przez nieprzyjaciela, finansowani oczywiście przez nas.

– "Meduza"… – szepnął Steven DeSole. – Wszystkie dokumenty zagrzebano najgłębiej, jak tylko można. To nie byli ludzie, tylko zwierzęta, zabijający bez celu i bez uzasadnienia; kradli nieprzeliczone miliony. Barbarzyńcy.

– Większość z nich, ale nie wszyscy – poprawił go Conklin. – Jednak oryginalny Bourne dokładnie odpowiadał temu opisowi. Należałoby dodać tylko jeden szczegół: zdradę. Człowiek dowodzący jedną z najbardziej ryzykownych misji – właściwie nie tyle ryzykowną, co po prostu samobójczą – przyłapał Bourne'a z radiostacją, kiedy ten podawał nieprzyjacielowi dokładną pozycję oddziału. Zastrzelił go na miejscu, a ciało pozostawił w bagnistej dżungli Tam Quan, żeby zgniło. Jason Bourne zniknął z powierzchni ziemi.

– Lecz zdaje się, że wkrótce ponownie się na niej pojawił – zauważył dyrektor, opierając dłonie na stole.

Aleks skinął głową.

– Owszem. Tyle tylko, że w innym ciele i w innym celu. Człowiek, który zabił Bourne'a w Tam Quan, przybrał jego nazwisko i zgodził się wziąć udział w operacji ochrzczonej przez nas kryptonimem "Treadstone- 71". Nazwa wzięła się od budynku przy Siedemdziesiątej Pierwszej Ulicy w Nowym Jorku, gdzie przeszedł ostre szkolenie. Na papierze operacja wyglądała znakomicie, lecz zakończyła się klęską z powodu, którego nie byliśmy w stanie ani przewidzieć, ani nawet wziąć pod uwagę. Po niemal trzech latach wcielania się w postać bezlitosnego mordercy i po przeniesieniu się do Europy, żeby, jak to trafnie ujął Steve, rzucić Szakalowi wyzwanie na jego własnym terytorium, nasz człowiek został ranny i utracił pamięć. Na wpół martwy został wyłowiony z Morza Śródziemnego przez rybaków i odwieziony na małą wysepkę Port Noir. Nie miał pojęcia kim jest. Wiedział tylko, że potrafi znakomicie posługiwać się bronią, włada kilkoma orientalnymi językami i według wszelkiego prawdopodobieństwa jest bardzo wykształconym człowiekiem. Z pomocą pewnego angielskiego lekarza, notabene alkoholika, zaczął na podstawie okruchów wspomnień i własnych cech psychofizycznych odtwarzać swoje dotychczasowe życie, odzyskując stopniowo tożsamość. Było to cholernie trudne zadanie, a my, którzy zmontowaliśmy całą operację i stworzyliśmy mit, nie okazaliśmy mu najmniejszej pomocy. Nie wiedząc, co się stało, doszliśmy do wniosku, że naprawdę przeistoczył się w bezlitosnego zabójcę, którego wymyśliliśmy, by wywabić Carlosa z kryjówki, i zwrócił się przeciwko nam. Ja sam usiłowałem zabić go w Paryżu, i choć mógł mi wtedy wpakować kulę w głowę nie zrobił tego Wreszcie dotarł do nas jedynie dzięki nadzwyczajnym cechom charakteru pewnej spotkanej w Zurychu Kanadyjki, która jest teraz jego żoną. Ta dama ma więcej rozumu i odwagi niż jakakolwiek inna kobieta. Teraz ona, jej mąż dwoje dzieci znaleźli się znowu w samym środku koszmaru. Muszą uciekać, żeby uratować życie.

– Czy chce pan nam przez to powiedzieć, że zabójca znany jako Jason Bourne był jedynie wymysłem? – wykrztusił dyrektor, kiedy wreszcie udało mu się pokonać bezwład otwartych ze zdumienia, szlachetnych w rysunku ust. – Że wcale nie był tym, za kogo wszyscy go uważali?

– Zabijał wtedy, kiedy musiał ratować własne życie, ale nie był mordercą. Stworzyliśmy jego mit wyłącznie po to, żeby sprowokować Szakala i po zbyć się go.

– Dobry Boże! – wykrzyknął Casset – W jaki sposób?

– Poprzez celowo rozpowszechniane na Dalekim Wschodzie fałszywe informacje. Kiedy tylko została zamordowana jakaś ważniejsza osoba, wszystko jedno, w Tokio, Hongkongu, Malau czy Korei, natychmiast przerzucaliśmy tam Bourne'a, podsuwając sfabrykowane dowody i rozsyłając wiadomość, że właśnie on jest za to odpowiedzialny. W końcu stał się prawdziwą legendą. Przez trzy lata żył w brudnym świecie narkotyków, zwalczających się gangów i przestępstw, a wszystko tylko w jednym celu: by pewnego dnia wrócić do Europy i rzucić wyzwanie Carlosowi, odbierając mu lukratywne kontrakty. Chodziło o to, żeby wywabić Szakala na otwarte pole i posłać mu kulę w łeb.

Cisza, jaka zapanowała w sali konferencyjnej, była pełna napięcia. Przerwał ją DeSole głosem niewiele donośniejszym od szeptu:

– Jaki człowiek mógł podjąć się takiego zadania? Conklin spojrzał na niego i odpowiedział głuchym tonem:

– Taki, dla którego życie nie miało już większego sensu, być może owładnięty nawet pragnieniem śmierci… Przyzwoity człowiek, popchnięty w ramiona "Meduzy" przez nie dające mu spokoju nienawiść i rozgoryczenie.

Były oficer CIA umilkł. Jego cierpienie aż nadto rzucało się w oczy.

– Mów dalej, Aleks – odezwał się łagodnie Valentino. – To chyba jeszcze nie wszystko, prawda?

– Oczywiście, że nie. – Conklin zamrugał raptownie powiekami, wracając do teraźniejszości. – Właśnie myślałem, jak okropnie musi się teraz czuć z tymi wszystkimi wspomnieniami… Jest tu jeszcze pewna analogia, której nie wziąłem wcześniej pod uwagę: żona i dzieci.

– Jaka analogia? – zapytał pochylony nad stołem Casset, ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w twarzy Conklina.