– Może to przez wygląd? – zastanawiała się przyjaciółka.
– Wygląd? No tak, zawsze była bardziej podobna do Ernsta niż do mnie – rzekła matka zamyślona. – Ale przecież wcale nie wygląda źle. Ma przecież bardzo ładne oczy i zdrowe mocne zęby. Gdyby tylko chciała coś ze sobą zrobić… – matka westchnęła. – Jak to dobrze, że nie mamy takich problemów z Tullą.
Liv wślizgnęła się do kuchni. Czuła dziwny ucisk w piersiach i całkiem straciła ochotę na jedzenie. Z poczucia obowiązku wypiła szklankę kwaśnego mleka, nic więcej nie była w stanie w siebie wmusić. Wstyd jej było, że podsłuchiwała. Kiedy jest się takim beznadziejnym jak ja, to czego innego można się spodziewać, myślała rozgoryczona.
Z kieszeniami pełnymi jabłek ponownie wyszła przed dom.
– Czy to ty, moje dziecko? – zawołała mama z pokoju.
– Nie, to tylko Liv – odparła i trzasnęła drzwiami, nie przejmując się matczynym pełnym przestrachu okrzykiem: „Liv, co z tobą?”
Na dworze było niewypowiedzianie pięknie: pogodny i ciepły wrześniowy dzień, płomiennie żółte liście opadały wolno z drzew i miedzianozłorych zarośli głogu. Liv powlokła się obojętnie w dół, nad jezioro, i tam w samotności długo błądziła pogrążona w marzeniach. Potem przeszła na drugą stronę falochronu, przeskakiwała z kamienia na kamień, przemoczyła buty, zatrzymywała się od czasu do czasu i ciskała kamykami na spokojną, jakby zrobioną ze szkła taflę wody.
Dawne koleżanki z klasy zaprosiły ją na doroczną zabawę w szkole w przyszły piątek. Od wielu tygodni był to temat wszystkich rozmów, a w miarę zbliżania się balu podniecenie rosło. Liv odpowiedziała koleżankom tak jak zawsze.
– Czyście powariowały? – zawołała trochę zbyt głośno i ze zbyt wielkim napięciem w głosie. – Nie mogę wam przecież robić wstydu! Nigdy w życiu żaden chłopak nie zatańczył ze mną dwa razy, a ja też nie należę do tych, które pojmują każdy dyskretny gest.
– Sama zachowujesz się beznadziejnie – powiedziała jedna z dziewcząt. – Myślę, że wystarczyłoby, żebyś powiedziała do chłopaka coś w rodzaju: „Że też odważyłeś się mnie poprosić” albo „Naprawdę chcesz tracić czas na taniec ze mną”, żeby się przekonał, że nie jesteś zarozumiała.
Liv się zarumieniła. Koleżanka miała świętą rację.
Dlaczego ja nie mogę być taka jak inni, myślała. Dlaczego nie mam takich samych zainteresowań jak moje rówieśnice? Dawniej zdarzało się, że z ufnym spojrzeniem wyznawała koleżankom, iż bardzo lubi czytać książki o dawno wymarłych kulturach albo że woli Strawińskiego niż muzykę pop, ale już od dawna nie czyni takich zwierzeń. Dużo prościej jest milczeć i słuchać nie kończącego się paplania dziewczyn o chłopcach i o strojach.
Nie żeby Liv nie lubiła chłopców, owszem, lubiła, nawet bardzo, tylko że ona chciała czegoś więcej niż zwyczajnego podrywu, którym mogłaby się przechwalać. Ona chciała mieć chłopca, z którym mogłaby się zaprzyjaźnić, kogoś, komu mogłaby zwierzyć wszystkie swoje marzenia i fantazje, i który by jej również okazywał takie samo zaufanie.
Ale wśród znajomych Liv takich chłopców nie było. Wszyscy tutejsi młodzieńcy każdą jej próbę filozofowania czy rozmowy na poważny temat kwitowali zawsze tym samym: „Czyś ty całkiem zwariowała?”
Dlatego w klasie Liv była traktowana jako pleciuga wymyślająca najdziwniejsze historie, która zawsze we wszystkim utrzymywała zbyt szybkie tempo i mówiła zbyt głośno. Bo jeśli człowiek nie umie zdobyć przyjaciół w inny sposób, to może przynajmniej rozśmieszać towarzystwo. To też jakaś forma wspólnoty, mimo wszystko.
Liv podniosła z ziemi bardzo dziwny kamień, jak przypuszczała kawałek rudy. Zaczęła myśleć o tych bardzo dawnych czasach, kiedy ów kawałek rudy powstał, ale akurat dzisiaj nie umiała się nad niczym skupić. Coś ją dręczyło, natrętne wspomnienie. Nie miała ochoty na nic. Sprawiły to słowa matki na temat Tulli, dumy całego rodu, pierwszej w rodzinie, która będzie miała maturę. Natomiast Liv nawet nie skończyła szkoły. Cóż to za skandal dla jej spragnionej szacunku matki! Ojciec bywał w domu rzadko, i bardzo dobrze, wybuchał bowiem o byle co. On też bardziej cenił Tullę.
Tulla wybierała się na szkolny bal. Ojciec bez słowa protestu dal jej pieniądze na nową sukienkę. Liv zastanawiała się, co by powiedział, gdyby to ona wystąpiła z taką prośbą.
Ale ona nie zamierzała niczego takiego robić. Tańce dla niej nie istniały.
Zaszła tak daleko, że kościół znajdował się z tyłu za nią, ale nie zwracała na to uwagi. Dom i wszystko, co za sobą zostawiła, należało jakby do innej epoki. Zresztą dobrze by było, gdyby w domu musieli na nią trochę poczekać.
Na brzegu było coraz więcej kamieni, coraz trudniej iść. Lekka bryza wywoływała delikatne kręgi na wodzie koło stóp Liv, a nad samą wodą unosiły się chmary owadów. Kiedyś, dawno temu Liv zmartwiła się, że bezradne biedactwa utoną, i delikatnie zbierała je znad wody tak długo, dopóki sobie nie uświadomiła, że nic im nie grozi i że one same mogą z łatwością odlecieć. Ponad porośniętymi lasem zboczami widać było w oddali pokryte śniegiem szczyty gór, lśniące intensywnie w blasku jesiennego słońca.
Liv doszła do miejsca na brzegu, któremu kiedyś nadała nazwę Gaj Ofiarny. Na płaskiej skalnej półce rosły tu cztery brzozy i skłonna do niesamowitych i ponurych wizji wyobraźnia Liv podsuwała jej obrazy rytuałów pogańskich, gdy w ofierze składano ludzką krew. Siedziała przez chwilę na skale, a w jej głowie kłębiły się myśli na przemian pełne żalu, nienawiści, smutku i pragnienia zemsty.
Nigdzie nie jestem u siebie, nie należę do żadnej wspólnoty, użalała się nad sobą, kiedy już podniosła się z miejsca i zaczęła się wspinać po zboczu ponad Gajem Ofiarnym. Tam znalazła zaciszne miejsce, w którym mogła się położyć. Kto by się przejmował, gdybym zginęła? Mama? Och, nie, nie ona. A ojciec to by pewnie nawet niczego nie zauważył. Chociaż może by mu brakowało kogoś, na kim można wyładowywać złe humory. Finn? Phi! A Tulla by pewnie powiedziała: „Tego właśnie można się było po niej spodziewać. Wciąż chciała zwracać na siebie uwagę!” Dawne koleżanki szkolne pogadałyby o jej zniknięciu dzień czy dwa i zapomniały, że w ogóle istniała.
A potem znaleźliby jej ciało. W jeziorze? Liv spojrzała znad krawędzi skalnego uskoku w dół na fale toczące się z cichym pluskiem do brzegu i do niej. Nie, nie w jeziorze, to okropne. No ale przecież w jakiś sposób musi umrzeć, więc na razie można pominąć ten szczegół i pomyśleć o tym, że została znaleziona, blada i piękna. I wtedy wszyscy powiedzą: „Och, Liv, ona była taka samotna. Nie rozumieliśmy jej, a teraz jest za późno”.
Łzy zaczęły spływać jej z oczu i wpadały do uszu, leżała bowiem na plecach i wpatrywała się w niebieskozielone sklepienie ponad swoją głową.
No a potem pogrzeb… Cała szkoła pełni honorową wartę. To oczywiste, że cała szkoła bierze udział w uroczystościach, mimo że Liv nie dotrwała do końca nauki. Grają marsza żałobnego Chopina. Finn wyciera nos. Matka żałuje swego postępowania i szlocha rozpaczliwie. Wszystko jest tak nieziemsko piękne. Najchętniej usiadłaby gdzieś na galerii i rozkoszowała się… nie, do licha, tak nie wolno!