Liv przyjęła propozycję z wdzięcznością. Skuliła się na siedzeniu i pozwoliła, by dotkliwy ból utonął w pokrzepiającym śnie.
ROZDZIAŁ X
Kiedy samochód odjechał, Jo podszedł do inspektora miejscowej fabryki, Larsena, siedzącego przy drodze na ławeczce, na której gospodarze wystawiali bańki z mlekiem, by mógł je stąd zabrać samochód z mleczarni.
– Ma pan wyjątkową córkę – powiedział krótko.
Larsen spojrzał na niego cokolwiek zaskoczony.
– Tak, to rzeczywiście kochane dziecko – przyznał. – Jesteśmy z niej bardzo dumni, muszę się pochwalić. Zawsze sprawiała nam wiele radości.
Jo zdumiał się jego słowami, jakoś to nie bardzo pasowało do tego, co Liv opowiadała o swojej rodzinie. Czyżby i tym razem wszystko zmyśliła? Po to, żeby się nad nią litował?
– Z tej dziewczyny może naprawdę wyrosnąć wspaniały człowiek – rzekł, jakby chciał sprawdzić. – Tylko że akurat teraz przeżywa trudny okres.
– Nic mi o tym nie wiadomo – wyznał Larsen lekko zaniepokojony. – Wygląda raczej na bardzo zadowoloną z życia, tak mi się zdaje. Ładna i kochana w domu, zawsze otoczona rojem wielbicieli!
Jo wytrzeszczył oczy.
– Naprawdę? – wykrzyknął.
– Oczywiście! Widzi pan w tym coś dziwnego? Z jej wyglądem i z tymi złotymi włosami…
Twarz Jo znieruchomiała, stała się twarda jak z kamienia.
– Ja mówiłem o Liv.
– Liv? A, no tak, Liv! – bąkał Larsen przepraszająco. – Cóż, ta dziewczyna musiała być dla pana prawdziwą udręką. Jesteśmy panu szczerze wdzięczni, że odnosił się pan do niej z taką wyrozumiałością.
Jo zacisnął wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska.
– To nie była wyrozumiałość, inspektorze Larsen. Nigdy jeszcze nie spotkałem młodej dziewczyny, którą mógłbym cenić bardziej niż Liv. A poza tym nikogo, kto byłby bardziej porzucony i błędnie oceniany niż ona. Ona was wszystkich ubóstwia, całą rodzinę. A co wy zrobiliście dla niej? Dajecie jej jedzenie i ubranie, ale to tylko sprawy materialne, natomiast jeśli chodzi o uczucia, to otaczacie ją chłodem, odsunęliście ją od swego idyllicznego tria i nikt nawet uwagi nie zwróci na to, jaka ona jest wrażliwa i co czuje. A czuje się zawiedziona i rozczarowana ludźmi, których kocha najbardziej na świecie. Dlatego, i tylko dlatego, jest taka niemożliwa, jak to nazywacie. Czy ktoś w rodzinie okazał jej kiedykolwiek, że podoba wam się to, co ona chce wam dawać, że cenicie to, że jest wam to potrzebne? Dziecko musi też mieć prawo dawać, nie tylko brać. Czy wiecie, jakie ona ma talenty plastyczne i w ogóle artystyczne? Czy ktoś dostrzegł jej radość życia? Próbujecie urobić ją według własnego gustu na wzorową panienkę! A przecież Liv nie jest Tullą, Liv ma własną bardzo interesującą osobowość, którą brak miłości najbliższych może zniszczyć!
Jo był po prostu wściekły. Larsen spoglądał na niego chłodno.
– Czy Liv się panu skarżyła?
– Nie. Ona nie ma zwyczaju się skarżyć, ale pewnego ranka zastałem ją szlochającą na brzegu leśnej wody. I wtedy opowiedziała mi o wszystkim. Na rodzinę się zresztą i wtedy nie skarżyła. Ona was kocha.
Larsen zagryzał górną wargę. Sytuacja była w najwyższym stopniu nieprzyjemna. Miał po prostu ochotę odwrócić się i odejść od tego źle wychowanego młodego człowieka, który nie wie, jak daleko można się posunąć, i miesza się do spraw, które nie powinny go obchodzić. Ale inspektor Larsen wiedział, że tak się nie robi. I jak wszyscy pozbawieni wyobraźni ludzie, którym się wydaje, że ponieśli porażkę, najchętniej odpowiedziałby atakiem. Zaciśniętymi pięściami wbiłby temu człowiekowi do głowy, że Larsenowie dają swoim córkom wszystko, co im się należy, a przede wszystkim dobre wychowanie. Ale gdzieś w głębi inspektorskiego serca zrodził się jakiś dziwny niepokój, jakieś niejasne wspomnienia niesprawiedliwości popełnionych w stosunku do Liv, sprawy, o których nie myślał, kiedy się działy, a które teraz starały się wydostać na światło dzienne. Przestępował z nogi na nogę i chrząkał.
– Nigdy nie myślałem o…
Ale nie mógł dokończyć zdania.
– Pomóżcie jej – prosił Jo. – Ona was potrzebuje. Żeby doświadczyć odrobiny więzi czy wspólnoty z innym człowiekiem, ona gotowa jest rzucić się w ramiona byle komu, najbardziej pozbawionemu sumienia człowiekowi. Jej rozwój emocjonalny jest trochę spóźniony i dziewczyna wymaga wsparcia. Dajcie jej to w rodzinnym domu!
– To były twarde słowa – powiedział Larsen z niepewnym uśmiechem. – Na ogół nie przyjmuję czegoś takiego bez odpowiedzi, ale tym razem poddaję się. Mimo że sądzę, iż my znamy naszą córkę lepiej niż pan, to… Zresztą sam się zastanawiałem, czy słusznie postąpiliśmy zabierając Liv ze szkoły. Tak, rzeczywiście myślałem o tym…
Larsen dobierał słowa i czuł, że mógłby jeszcze jakoś zachować swój prestiż.
– Tak, tak, porozmawiam z dyrektorem szkoły i zapytam, czy nie mogłaby zacząć w niższej klasie.
– Myślę, że to by było bardzo rozsądne – przyznał Jo. – Ona musi mieć do dyspozycji kilka lat na dokończenie nauki i wejście w dorosłe życie. I mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe tego, co powiedziałem. Uważałem, że powinienem to zrobić, bo przecież pewnie się już więcej nie spotkamy, a bardzo mi zależy na tym, żeby Liv było w życiu dobrze.
– Oczywiście, że nie biorę panu tego za złe – rzekł Larsen, ale rzecz jasna czuł w ustach cierpki smak po reprymendzie, jaką usłyszał od Jo. – Skoro jednak pan tak polubił Liv, to chyba spodobała się też panu nasza druga córka, Tulla. Ona to naprawdę jest wyjątkowa! Drugiej takiej córki chyba nie ma…
Jo westchnął, zrezygnowany, i pożegnał się z Larsenem, żeby w końcu wrócić do swoich zajęć.
Reakcja Liv po powrocie do domu była typowa dla niej. Nie zamknęła się w pokoju, żeby pogrążać się w tęsknocie i użalać nad sobą, ale też nie rzuciła się jak szalona w wir jakichś zajęć, nie zaczęła sprzątać ani biegać na spotkania z przyjaciółkami.
Liv stworzyła sobie fantastyczny świat, którego Jo nie opuścił i opuścić nie zamierzał. Gdziekolwiek poszła, gdziekolwiek się znalazła, cokolwiek robiła, Jo był przy niej i komentował wydarzenia, chwalił ją albo upominał, krytykował, kiedy trzeba. Puszczała dla niego wszystkie swoje najlepsze płyty. Pokazywała mu wszystkie swoje ulubione miejsca, przeglądała z nim książki na swoich półkach albo on leżał w ogrodowym hamaku, a ona siedziała w bujanym fotelu i rozmawiali o swoich myślach i marzeniach.
Była to być może dosyć niebezpieczna gra, lecz dla Liv stanowiła coś najzupełniej naturalnego. Dawniej marzyła o „Kimś”, teraz miała już kogoś konkretnego, z kim mogła w marzeniach rozmawiać.
Wiedziała, że już nigdy więcej nie spotka Jo. Ale najbardziej bolało ją to, że nie wspomniał nawet słowem, by do niego napisała, ani że on napisze. Było oczywiste, że nie pragnął kontynuować znajomości. I ona go w jakiś sposób rozumiała. Jo, rzecz jasna, bez trudu się domyślił, jak bardzo Liv jest w nim zakochana, musiałby być ślepy, żeby tego nie widzieć, więc żeby nie przedłużać jej udręki, złożył w ofierze ich piękną przyjaźń. Jakże słusznie postąpił, ale jak strasznie to boli!
Często myślała o tych złych wydarzeniach, w które się przypadkiem zaplątali, i w swoim fantastycznym świecie dyskutowała o tym z Jo.
Bo chociaż policja nadal poszukiwała morderców w okolicy Månedalen, to wciąż nie było wiadomo, kto za nimi stoi. Liv nieustannie się nad tym zastanawiała. Jakim sposobem Harald dowiedział się, że papiery leżą ukryte właśnie tam, skoro wiedziała o tym właściwie tylko ona? Skąd wiedział, że powinien iść właśnie z ekspedycją geodezyjną do Månedalen, żeby odzyskać te papiery?