Liv chciała jeszcze wypytywać o Jo, ale nie miała odwagi. Nie pojmowała tego człowieka. Dlaczego on się nagle tak odmienił?
Niedaleko Ulvodden w ustronnym miejscu doszło do spotkania trzech ludzi.
– Idioci! Kompletni idioci! Jak myślicie, za co ja wam właściwie płacę? Teraz zawaliliście całą sprawę i macie czelność przychodzić do mnie po pomoc? Prosić, żebym was ukrył? Kręcicie się tu po Ulvodden, żeby ściągnąć na mnie nieszczęście?
– Policja depcze nam po piętach – mruknął Harald groźnie. – I to nie nasza wina, że ona miała przez cały czas przy sobie tego typa, Barheima! Robiliśmy, co było można, a nawet więcej, a ty siedziałeś tu sobie i nawet palcem nie kiwnąłeś!
– Nie jestem z wami po imieniu!
– Nic mnie to nie obchodzi… Ty nas w to wciągnąłeś, to teraz musisz nam pomóc. Uratowałeś nas od odsiadki za ten napad w zeszłym roku, ale nie myśl, że damy ci spokój jakby co! Nie pomożesz nam teraz, to my się zabierzemy za ciebie. Tak jak to my robimy, a wtedy zobaczysz! A skoro i tak nie będzie żadnych pieniędzy za rysunki…
– Będą pieniądze – przerwał im tamten nerwowo. – Najpierw sam muszę dostać pieniądze, ale będę je miał, niezależnie od tego skąd. Podwyższę wasze udziały… będziecie się mogli podzielić polową całej sumy!
Harald zmrużył oczy.
– Całą sumę to my podzielimy na trzy. A nie, to…
– Ale przecież wy mi wcale nie pomogliście!
– To wina Barheima, nie nasza. No, to jak będzie?
Mężczyzna zastanawiał się gorączkowo.
– No dobrze, powiedzmy, po równo. Myślę, że znam takie miejsce…
Na jego twarzy pojawił się jakiś lisi wyraz, mężczyzna uśmiechał się pod nosem.
– Tutaj w Ulvodden znajduje się nie zamieszkany dom, do którego mam klucze. Ta stara, wielka ruina. Ukryjcie się tam na parę dni, a ja postaram się pozałatwiać sprawy. Tak, żebyście mogli stąd wyjechać.
Na zawsze, dodał w duchu.
Dni mijały, długie i samotne. W wieczór poprzedzający bal, w tym samym czasie, gdy Harald i Stein mieli potajemną rozmowę ze swoim mocodawcą, pogrążona w myślach Liv powędrowała na plażę. Tego dnia była też u dyrektora szkoły. Oczywiście, bała się trochę, kiedy dzwoniła do drzwi. Mimo wszystko on był jednym z podejrzanych, a poza tym, czy też przede wszystkim, był Dyrektorem! Ale wszystko poszło dobrze. Nareszcie Liv odkryła w nim jakieś ludzkie cechy, w końcu poczuła się na tyle swobodnie, że odważyła się zapytać, czy pan dyrektor tamtego wieczora opowiedział komuś o jej rozmowie z Bergerem i o tym, że Liv ma iść z geodetami do Månedalen?
Dyrektor przyglądał jej się ze zdumieniem.
– Rozumiem cię – powiedział w końcu. – Nie. Z nikim nie rozmawiałem. Jak wiesz, jestem starym kawalerem i całkiem po prostu nie mam komu opowiadać o takich sprawach… A więc to dlatego lensman Lian przyszedł do mnie wczoraj wieczorem i zadawał mi mnóstwo dziwacznych pytań… Jestem podejrzany! No, nie jest to specjalnie przyjemna myśl.
Liv zrozumiała, że palnęła głupstwo. Jak widać to nie takie proste bawić się w prywatnego detektywa. Zaczęła bąkać jakieś przeprosiny i postarała się jak najszybciej opuścić gabinet dyrektora.
Po rym doświadczeniu nie miała już odwagi przypuścić ataku na inżyniera czy tym bardziej adwokata. To zbyt niebezpieczne, a poza tym lensman już najwyraźniej robił, co do niego należy. Wiedziała, że pracownicy fabryki byli przesłuchiwani, zwłaszcza ci, którzy mieli dostęp do planów, ona sama zresztą też miała wizytę ubranego po cywilnemu policjanta, który wypytywał ją o różne sprawy związane z przeprawą przez góry. Także i on przywiązywał wielką wagę do tego, iż trzej goście lensmana wiedzieli, dokąd Liv poszła. Oni albo ktoś z ich znajomych.
Liv dyskretnie podpytywała swego ojca, czy dyrektor lub adwokat mają coś wspólnego z fabryką. Bo że inżynier Garden miał, to oczywiste. Był po prostu jej szefem. Tak jest, po dłuższym namyśle inspektor Larsen przypomniał sobie, że obaj panowie zasiadają w zarządzie fabryki, a Sundt jest ponadto jej radcą prawnym. Praktycznie biorąc był on adwokatem wszystkich mieszkańców i przedsiębiorstw w Ulvodden.
Spacerująca po plaży Liv dokonała odkrycia. Inżynier Garden był tym, który z pewnością bardzo by potrzebował dodatkowego zarobku i on też mógł najłatwiej skopiować tajne dokumenty. Jego małżonka to kobieta przyzwyczajona do luksusu, więc z pewnością wydawała niemało pieniędzy. Adwokat Sundt natomiast był człowiekiem bardzo bogatym, miał najpiękniejszą willę w Ulvodden i samochody, i posiadłość na wsi i chyba naprawdę nie potrzebował niczego więcej. Co się zaś tyczy dyrektora, to Liv w ogóle nie była w stanie doszukać się motywu. Był to człowiek ascetyczny, żyjący bardzo oszczędnie.
Nagle usłyszała za sobą kroki biegnących stóp i ktoś klepnął ją w plecy.
– Hej, Liv!
– Finn i Morten! – zawołała uradowana. – A gdzie Jo?
– No ładnie! – roześmiał się Finn. – Czy to pierwsza sprawa, o której myślisz na nasz widok?
– Nie – odparła rumieniąc się. – Ale jakoś mi się łączycie…
Morten zaspokoił jej ciekawość.
– Jo został w Månedalen, żeby dokończyć pracę. Dla nas już nie było zajęcia, więc przybiegliśmy czym prędzej, żeby zdążyć na zabawę. Twoja siostra nas zaprosiła i, zdaje się, bardzo na nas liczy. Prosiła też Jo, ale odmówił.
Liv była zarazem ucieszona i zrozpaczona. Ucieszona, że Jo nie przybiegł w podskokach na zawołanie Tulli, i zrozpaczona, że ona też go na zabawie nie zobaczy.
– On się ostatnio zrobił okropny – powiedział Morten, kiedy zeszli nad samą wodę i usiedli na ławce dla zakochanych. – Pojęcia nie mam, co go ugryzło. Zrobił się z niego prawdziwy nadzorca niewolników!
– O! – zdziwiła się Liv. – A dlaczego?
– Bez przerwy wściekły – odrzekł Finn. – Ani nie jadł, ani nie spał. Jestem pewien, że co noc wychodził i włóczył się po lesie. A żebyś zobaczyła, jak wygląda! Nie poznałabyś go, Liv! Wygląda, jakby nienawidził całego świata.
Liv chciała go jakoś wytłumaczyć.
– No, spoczywa na nim wielka odpowiedzialność…
– Coś ty, to nie to! Robota szła wspaniale – oświadczył Morten. – Przy pracy to nas nawet chwalił. Nie, to coś innego… Według mnie to on z jakiegoś powodu nienawidzi sam siebie.
– Tak, to się zgadza – potwierdził Finn. – I najdziwniejsze, że nie znosił, żebyśmy wspominali ciebie, Liv. Czy ty go czymś specjalnie rozzłościłaś?
– Nie – bąknęła Liv nieszczęśliwa. – W każdym razie nic o tym nie wiem.
Może to ten liścik, który do niego napisała? W którym mu dziękowała, że był taki miły. Ale to przecież nic takiego, na co można by się złościć. Nie rozumiała nic a nic i nagle odniosła wrażenie, że na dworze zrobiło się zimno i ciemno. Ten Jo, którego pamiętała, ten Jo, którego wyobrażała sobie u swego boku, zaczynał blednąc i rozpływać się w powietrzu. Jo nie był już jej przyjacielem.
– Jak ty jesteś dziwnie uczesana, Liv! – zawołał Finn. – Coś zrobiłaś z włosami?
– Tak – odparła niepewnie.
– Bardzo ci ładnie. Przyjdziesz jutro na zabawę?
– Jeszcze nie wiem. Właściwie to nie bardzo mam ochotę.
– Przyjdź – prosił Finn. – Już my się postaramy, żebyś się dobrze bawiła.
Uśmiechnęła się blado.
– Przyjdę. Skoro wy też przyjdziecie, to będzie nam razem wesoło.
– A Morten będzie miał większą szansę, by porozmawiać z Tullą.
– Zamknij się – mruknął Morten ze złością.
Finn chichotał.
– On nie robił nic innego, tylko jak w transie opowiadał o tym niezwykłym, czystym aniele bez jednej plamki, zwłaszcza kiedy się taplaliśmy w mokradłach.