Выбрать главу

Morten rzucił się na przyjaciela i okładał go pięściami. Kiedy Finn już dostatecznie spokorniał, Morten puścił go i powiedział:

– Co to za okropne wronie gniazdo stoi tam na wzgórzu! Że też ktoś może wpaść na pomysł wybudowania sobie takiego domu!

– Pojutrze to wronie gniazdo wyleci w powietrze – wyjaśniła Liv.

– Wyleci w powietrze? – zdumiał się Finn. – Morten, musimy to zobaczyć. A może teraz byśmy tam poszli obejrzeć to sobie dokładnie, póki jeszcze stoi?

– Nie – powiedziała Liv. – Nie wolno. Ładunki wybuchowe już zostały założone, budynek jest zamknięty i zaplombowany. Nikt nie może już dostać się do środka.

– No tak, to chyba najbezpieczniejsze – uśmiechnął się Finn. – Bo pomyśleć, co by to było, gdyby jakiś włóczęga miał zamiar wejść tam na nocleg. Można by naprawdę mówić o locie do nieba!

Sala gimnastyczna była przystrojona balonikami i mnóstwem serpentyn. Bar z napojami chłodzącymi ulokowano w narożniku naprzeciwko wejścia, a na podium siedziała najlepsza i zresztą jedyna orkiestra taneczna w Ulvodden i pławiła się w rozkosznej świadomości swojego niebywałego znaczenia. Pod jedną z krótszych ścian zajęli miejsca nauczyciele i nauczycielki, wszyscy nastroszeni niczym kury na grzędzie, albowiem to była bardzo kulturalna zabawa, a uczniowie, rodzice i inni goście stali w grupkach wokół parkietu. Członkowie komitetu organizacyjnego chodzili tam i z powrotem z ogromnie zafrasowanymi minami, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinni robić, a wciąż jeszcze nie byli pewni, czy zabawa się uda.

Nastrój panował uroczysty, pełen skrępowania, jak na kinderbalu, zanim politura dobrego wychowania opadnie z dzieciaków.

– O rany! – jęknął Finn, kiedy zobaczył Liv. – Coś mi się zdaje, że to będzie twój wielki dzień. Wyglądasz fantastycznie!

Tulla przeszła tanecznym krokiem przez salę w sukience z błękitnej organdyny, zwiewnej i delikatnej niczym pianka. Ptyś z bitą śmietaną, pomyślała Liv złośliwie, ale powodowała nią paskudna zawiść, bowiem Tulla wyglądała naprawdę prześlicznie, to Liv musiała przyznać.

– No, jestem wystarczająco ładna jak dla was? – zapytała Tulla i okręciła się przed chłopcami, żeby ją sobie mogli dobrze obejrzeć.

– Myślę, że świetnie znasz odpowiedź – roześmiał się Finn. – Ale ty to przecież zawsze ładnie wyglądasz, moim zdaniem prawdziwą sensacją dzisiejszego wieczoru będzie Liv. Nie wiedziałem, Tulla, że masz taką klawą siostrę!

Tulla spojrzała kątem oka na Liv, a kwaśna mina, jaką mimo woli zrobiła, świadczyła najlepiej, że jak dla niej to siostra wygląda zbyt dobrze.

Liv tymczasem zostawiła na chwilę chłopców z Tullą i poszła się przywitać ze swoją dawną klasą. Z przypadkowych uwag, szeptów i westchnień dowiedziała się, że wszystkie jej koleżanki czekają przede wszystkim na „brata Very”. Vera chodziła do tej samej klasy co Tulla i miała niebywale tu popularnego, żeby nie powiedzieć osławionego, brata, który studiował w Oslo. Typ playboya, o ile Liv pamiętała.

Stwierdziła, że na sali jest już dyrektor, rozmawia z adwokatem Sundtem, a przed chwilą przyszedł też inżynier Garden ze swoją śliczną żoną, postanowiła jednak, że dzisiejszego wieczora nie będzie myśleć o tamtych ponurych sprawach, o żadnych mordercach, i zamierzała tego przyrzeczenia dotrzymać, chociaż czuła na sobie spojrzenia tamtych ludzi kłujące niczym szpilki.

W ostatnich dniach podejmowała rzetelne wysiłki, by wymazać z pamięci Jo, ale bardzo szybko stwierdziła, że nie jest to, niestety, możliwe. Tak więc jego cień towarzyszył jej również w tej sali. Zresztą taki cień daje poczucie bezpieczeństwa, dzięki niemu paplanie dawnych przyjaciółek jakby jej nie dotyczyło, stała poza ich kręgiem, tak jak to zawsze czyniła, choć przecież bardzo lubiła te dziewczyny.

Vera i jej brat zrobili właśnie niezwykle efektowne entrée. On zatrzymał się przy drzwiach w pozie triumfatora, machał na powitanie znajomym i przyjaciołom z wystudiowaną spontanicznością i szerokim uśmiechem jak z reklamy. Był jasnowłosy i piękny niczym grecki bóg. I nieprawdopodobnie nudny, zdaniem Liv. Po sali jednak przeszło pełne zachwytu westchnienie, a dziewczęta na przemian zagryzały wargi, przewracały oczami i robiły uwodzicielskie miny. Tu się dopiero wydarzy!

W końcu orkiestra zagrała pierwszy kawałek i parkiet zaczął się powoli zapełniać.

Było tak jak Jo przewidział, Liv tańczyła niemal bez przerwy, ale przyjemność nie była nadzwyczajna. Bardzo szybko odkryła, że chłopcy w tym wieku nie potrafią rozmawiać i albo wygłaszają banalne uwagi, albo zaczynają się przechwalać. A w ogóle to najchętniej przyciskaliby dziewczynę do siebie, i to mocno. Liv była przekonana, że jej sukienka na plecach pełna jest tłustych plam od ich spoconych rąk. Wcale jej też nie zachwycało, gdy tancerze starali się przytulać do jej policzka swoje pozbawione jeszcze zarostu, pryszczate twarze. W tej sytuacji najlepiej bawiła się z Finnem, który też zapraszał ją do tańca bardzo często. Traktował ją jako koleżankę ze świetnej wyprawy w góry i śmiali się oboje ze swoich przygód, gadali bez wytchnienia.

Tulla bez przerwy znajdowała się na parkiecie, szczebiotała kokieteryjnie i wirowała wdzięcznie, sporo tańczyła z bratem Very i była po prostu w swoim żywiole. Brat Very również. Widać było, że rozkoszuje się swoją popularnością. Od czasu do czasu kierował swoją łaskawość w kierunku jakiegoś siedzącego pod ścianą biedactwa, które też natychmiast w blasku jego wspaniałości zaczynało się czuć jak królowa balu. W przerwach między tańcami roiło się wokół niego od dziewcząt, które przechadzały się, mówiły bardzo głośno, wybuchały perlistym śmiechem i rzucały mu uwodzicielskie spojrzenia.

Orkiestra ogłosiła dłuższą przerwę, podczas której Liv rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami. Teraz szum na sali był znacznie większy niż jeszcze godzinę temu. Brat Very stał pośród większej gromadki dziewcząt i zdawał im sprawozdanie ze swoich sukcesów sportowych. Raz spojrzał z zainteresowaniem w kierunku Liv, jakby miał zamiar poprosić ją do tańca, ale ona popatrzyła na niego tak odpychająco, że natychmiast się wycofał i skierował ku którejś ze swoich wielbicielek.

Liv pochłonięta rozmową nie zauważyła, że wśród zebranych niedaleko drzwi nagle zaległa kompletna cisza.

Dopiero kiedy jedna z dziewcząt jęknęła: „O rany, zaraz umrę!”, a wszystkie inne gapiły się w stronę wejścia, nie słuchając, co Liv mówi, uświadomiła sobie, że tam dzieje się coś wyjątkowego. Jedna z jej koleżanek dostała płomiennych rumieńców, a druga powtarzała: „Co za facet, jaka uroda!” Liv zobaczyła, że powoli wszystkie spojrzenia kierują się w tamtą stronę.

Głos playboya unosił się ponad zgromadzonymi nieoczekiwanie donośny: „… pognałem jak szalony za tym, który biegł pierwszy, i wygrałem wyścig”, ale nikt go już nie słuchał. Wszystkie wielbicielki odwróciły się od niego plecami.

W drzwiach stał Jo Barheim.

Liv poczuła, że robi jej się gorąco. Jo! Jo przyszedł! I był znowu rzeczywisty, nie miał wiele wspólnego z produktem jej wyobraźni. Schwyciła się mocno drabinek na ścianie za plecami, bowiem nogi się pod nią uginały. Ponieważ stała w najciemniejszej części sali, Jo wciąż jej nie dostrzegał.

Trochę to niezwykłe widzieć go wystrojonego w ciemny garnitur, białą koszulę i krawat. Natychmiast jednak zobaczyła, że Jo naprawdę był jak odmieniony. Zielone oczy nigdy tak bardzo nie kontrastowały z ciemną skórą, zapadły się też głębiej, prawdopodobnie na skutek braku snu, a wokół ust czaił się osobliwy wyraz napięcia, który sprawiał, że cała twarz zdawała się jak wycięta w drewnie. Widziała, że Finn i Morten machają do niego na powitanie i przeciskają się przez tłum. On także ruszył w ich stronę. I nagle okazało się, że Finn ma mnóstwo znajomych dziewcząt. Bardzo dobrych znajomych, które dopiero teraz, ale za to pilnie musiały się z nim przywitać.