Liv zaciskała mocno ręce, żeby powstrzymać drżenie. W jej mózgu zapanował kompletny chaos, radość przemieszana ze zdumieniem, że on przeżywa to aż tak mocno.
– Jo, czy to prawda? – szepnęła zdławionym głosem. – Czy to taka straszna katastrofa być zakochanym we mnie? Ja nie jestem taka dziecinna, jak myślisz. Musiałeś przecież wiedzieć, że ja też jestem zakochana w tobie.
Skinął głową i uśmiechnął się krzywo.
– Twoje oczy nie były w stanie tego ukryć, ale dopiero nasz fatalny pocałunek pozwolił mi pojąć, jakie silne uczucia ty z tym łączysz. Ale ja także, Liv. Nigdy w życiu nie reagowałem tak silnie na żaden pocałunek. I co my teraz zrobimy, moje dziecko?
– Rozumiem – westchnęła cicho. – Ty nie chcesz na mnie czekać.
Jo niecierpliwie machnął ręką.
– Będę na ciebie czekał, jak długo będzie trzeba. Ale czy nie rozumiesz, że nie mogę ciebie wiązać? Wiem, że istnieją siedemnastolatki bardziej doświadczone niż niejedna dorosła kobieta, ale ty do nich nie należysz. W twoim wieku naturalne są krótkotrwałe zakochania i masz do tego prawo. Za kilka miesięcy zapomnisz o mnie dla jakiegoś innego chłopca…
– Naprawdę tak myślisz? Czy to nie ty zwróciłeś uwagę na to, jak bardzo wydoroślałam od naszego pierwszego spotkania? A poza tym czy naprawdę musimy się martwić na zapas? Dlaczego najpierw nie spróbować? Czy ty poważnie sądzisz, że ktoś mógłby zająć twoje miejsce w moim sercu?
Patrzył jej długo i uważnie w oczy.
– Nie, nie, wcale tak nie sądzę – powiedział z wolna i położył jej ręce na ramionach. – To nieprawdopodobne, jak my oboje do siebie pasujemy. Sama widzisz, jak dobrze na siebie wpływamy, jacy jesteśmy spokojni razem. Dużo myślałem w ciągu tych samotnych dni… O tamtej nocy w szałasie, kiedy czułem przez śpiwór twoje drobne, ciepłe ciało…
– To przecież ty mnie ogrzewałeś!
Jo uśmiechnął się.
– I o tamtym popołudniu nad rzeką, kiedy przygotowywałem wędki. Jak naturalnie i szczerze nam się rozmawiało, nie było między nami żadnego napięcia. A jak się strasznie bałem, kiedy Stein cię uprowadził, a ja biegłem, żeby go złapać, i jaka mnie ogarnęła bezgraniczna ulga, kiedy cię odnalazłem całą i zdrową. Myślę, Liv, że tym razem zakochałem się na poważnie.
Skinęła głową, a potem zamknęła oczy i starała się chłonąć jego bliskość, dotykała koniuszkami palców jego twarzy, przesuwała je na kark, czuła na skórze jego wargi. On całował ją delikatnie w skroń, w policzek, za uchem i po szyi. Liv jęknęła cichutko i wtedy on poszukał jej ust, a rękami mocno obejmował jej plecy.
Jo Barheim… człowiek, żywa istota, należał do niej, w tej chwili należał do niej bez reszty.
Ostrożnie wypuścił ją z objęć, oparł głowę o bok konia i zamknął oczy. I wtedy Liv zobaczyła, że jego napięta twarz się odpręża, rysy wygładzają się i wypełnia je spokój.
– Taki jestem zmęczony, Liv – szepnął.
Objęła jego głowę i przytuliła, żeby mu było wygodnie. Delikatnie głaskała ciemne włosy i szczupłą twarz. Nim minęły dwie minuty, Jo spał.
Z pewnością nie tego można oczekiwać od romantycznego i troskliwego kawalera, w tym wypadku jednak Liv uznała jego zachowanie za komplement. Przy niej czuł się bezpieczny i spokojny, jego wzburzone zmysły nareszcie mogły odpocząć.
Pozwoliła mu spać ponad pół godziny i ta chwila na zagraconej galeryjce stała się punktem zwrotnym w jej życiu. Kiedy tak siedziała z tym silnym, pełnym życia mężczyzną w ramionach, po raz pierwszy czuła, że jest komuś potrzebna. Samotne dzieciństwo dobiegło końca. Liv odnalazła poczucie własnej wartości.
Karty trzasnęły o blat stołu.
– All right, ty wygrywasz. Nie, nie mam już siły więcej grać. Ta ruina działa mi na nerwy. Wiejemy stąd!
– Spokojnie, Harald! Szef powiedział, że nas przeszmugluje w bezpieczne miejsce z daleka od Ulvodden jutro wieczorem. Sami nie mamy najmniejszych szans.
– Doszliśmy aż tutaj, to dalej też pójdziemy. Jestem głodny! Obiecał, że dziś wieczorem przyniesie coś do żarcia.
– Dzisiaj w szkole jest jakiś bal czy coś w tym rodzaju. Siedzi tam pewnie, popija sobie i ma nas gdzieś.
– Myślisz, że zorganizuje pieniądze?
– Powinien to zrobić, jeśli mu życie miłe, bo jak nie, to poczęstuję go kulką.
– Jest jeszcze jeden, którego ja bym chętnie poczęstował kulką. To ten przeklęty Barheim! Żeby nie on, to już byśmy pieniążki mieli.
– Nie wymieniaj przy mnie tego nazwiska! Robię się chory na sam jego dźwięk. Żeby tak chociaż można było zapalić światło w tej cholernej ruderze… Nie cierpię tej budy! Tylko duchów tu brakuje. Widziałeś te jego przebiegłe ślepka, kiedy nas tu prowadził?
– Przesada! Coś sobie wbijasz do łba.
– Mógłbym przysiąc! Coś mi się tu nie zgadza. Nie wolno nam wyjść nawet z tego pomieszczenia, a poza tym widziałem dobrze, że drzwi są opieczętowane. Co to ma za sens?
– Moim zdaniem to nic dziwnego. Idź i połóż się, bo rzeczywiście zaraz zobaczysz jakiegoś ducha. Jutro ruszamy w drogę, możesz się więc pocieszyć, że to twoja ostatnia noc w tej ruderze.
Liv delikatnie potrząsnęła ramię Jo.
– Jo, musisz się obudzić. Wciąż jacyś ludzie kręcą się po korytarzu, a poza tym zdrętwiała mi noga i mam skurcz w ręce.
Przeciągnął się i uśmiechnął do niej.
– Dobrze się przy tobie śpi. Dziękuję i przepraszam, że zachowałem się tak mało elegancko.
– Potrzebowałeś odpoczynku. Co teraz będziemy robić? Zejdziemy z powrotem na salę?
– Musimy? Mnie niespecjalnie bawią takie zgromadzenia.
– Ani mnie. W takim razie wychodzimy. Musisz się wyspać.
Jo i Liv poszli wolno w stronę domu. Noc była ciemna, już prawie jesienna, powietrze chłodne i Liv marzła w cienkim płaszczyku. Jo mówił do niej półgłosem:
– Czeka nas bardzo piękny rok, Liv. Będę tutaj przyjeżdżał tak często jak to możliwe, mam przecież samochód. I liczę na to, że na ferie świąteczne przyjedziesz do nas, żebyś mogła poznać moich rodziców.
– Och, dziękuję, bardzo chętnie! – zawołała Liv, zarumieniona z radości, bo wiedziała, że Jo mówi to wszystko poważnie.
– Będę bardzo w stosunku do ciebie ostrożny, Liv – powiedział i poczochrał jej włosy.
– Dziękuję, Jo. Ale chyba nie powinieneś przesadzać! A po feriach już tylko kilka miesięcy i skończę osiemnaście lat, a wtedy…
– Tak, tak, a wtedy… – śmiał się Jo. – Wtedy może się stać naprawdę wszystko! Ale, Liv, powiedz mi, co to za dziwaczna budowla majaczy na tle ciemnego nieba?
– To dom poprzedniego właściciela fabryki. On niedawno umarł i właśnie jutro dom zostanie wysadzony w powietrze, a na jego miejsce wybuduje się jakieś hale fabryczne czy coś w tym rodzaju.
– O, wspaniale! Musimy to zobaczyć, Liv. Przyjdę i cię zabiorę. A kto teraz jest właścicielem fabryki?
– On miał jakichś krewnych w Danii. To ci krewni wszystko po nim odziedziczyli. Przyjadą tu na początku przyszłego tygodnia.
– To musi być nadzwyczajny dar losu, taka fabryka, która spada ci z nieba. Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu spadkowi.
Nagle przystanął.
– Co się stało, Jo?
– Liv – powiedział Jo nieoczekiwanie stanowczo. – Co ci powiedział Berger? O tym Arvidzie. Powtórz litera po literze!