Выбрать главу

– Poczekaj no – zaczęła zaskoczona. – Niech sobie przypomnę. Miał trudności z mówieniem. To ostatnie, co powiedział, zanim skonał… „To chodzi o…” przerwa „Arvid…” przerwa „An…” To wszystko. Wkrótce zamknął oczy. Och, nie chcę już do tego wracać.

Jo pogłaskał ją po policzku.

– Wybacz mi, że dręczę cię tym bardziej niż to konieczne, ale muszę. A zatem on nie wymawiał całych słów? Mówił sylabami?

– Tak, i ledwo go słyszałam.

Jo spoglądał na nią.

– A nie mogłoby to brzmieć inaczej? Na przykład tak: „To chodzi o spadek w Danii”?

Liv zastanawiała się długo. Raz po raz powtarzała słowa Bergera, tak jak on je wypowiedział.

– Tak – przyznała w końcu. – Tak mogło być. Ale co by to mogło znaczyć?

– Nie mam pojęcia. Kto kieruje pracami związanymi z wysadzeniem budynku?

– Nie wiem. A zresztą, wiem! To przecież inżynier Garden, on z uporem dąży do rozbudowania fabryki. Ojciec mówił to wielokrotnie.

Jo zastanawiał się tak intensywnie, że Liv niemal słyszała jego myśli.

– Wydaje ci się, że trafiłeś na jakiś ślad?

– Może. Bo dlaczego on tak się spieszy z usunięciem tego domu, że nie zaczeka nawet na nowych właścicieli? Moim zdaniem powinien się wstrzymać do ich przyjazdu. Wiesz, miałbym ochotę obejrzeć ten dom nieco dokładniej.

– No to będziesz musiał się spieszyć, bo jego ostatnia godzina, jeśli tak można powiedzieć, wybiła. Pójdziemy tam?

– Ty nie. Za bardzo zmarzłaś. Czuję, jak się trzęsiesz. Nie, to bez sensu, dajmy temu spokój. Zadzwonię do lensmana jutro wcześnie rano i dowiem się, co i jak.

– Dobrze, ale gdybyś się wybierał na zwiedzanie domu, to ja chcę być z tobą.

Jo uśmiechnął się.

– Jeszcze ci nie przeszło pragnienie przygód? Myślałem, że przynajmniej na razie powinnaś mieć dosyć. Ale zobaczymy. Sądzę, że posunęliśmy się znacznie w dociekaniach na temat, kim jest Arvid *.

– Kim nie jest, chciałeś powiedzieć. Och, Jo, jaka ciemna dziś noc! Na niebie nie widać ani jednej gwiazdki. Ogrody już prawie puste, liście opadają, wkrótce zostaną tylko nagie gałęzie i badyle. Nikt się nie troszczy o wyrywanie chwastów. Jesień nadchodzi, Jo… Wieczór, jesień i starość. Odkąd pamiętam, tych trzech spraw zawsze się bałam, bo one nieubłaganie wiodą ku końcowi, po nich przychodzi noc, zima i śmierć. Czarny wrzesień. Czarny, przerażający wrzesień, ponury i smutny, pełen złych przeczuć…

– Ależ, Liv! – Przestraszony Jo potrząsał ją za ramię. – Czy tak chcesz świętować nasz pierwszy wspólny wieczór?

– Przepraszam – szepnęła Liv i starała się opanować. – Wiesz, że nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa niż dzisiejszego wieczoru. Tylko teraz przez moment odniosłam wrażenie, jakby mnie owionął powiew lodowatego wiatru, który przeniknął mnie do szpiku kości. Jo, bądź ostrożny. Nie wiem, może to ta wielka radość, że mogę być z tobą, sprawiła, że przestraszyłam się, iż mogłabym cię utracić…

– Ty mały głuptasie – uśmiechnął się Jo. – Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz, tego możesz być pewna.

Pożegnanie na werandzie Larsenów zajęło trochę czasu. Tyle było przecież czułych słów, które musiały paść, tyle wypowiadanych szeptem pytań i wątpliwości i tyle uspokajających odpowiedzi. Chyba nigdy żadna dziewczyna nie usłyszała ich tak wiele.

W końcu jednak zdołała nakłonić Jo, by się pożegnał, i młody człowiek z obietnicą: „Przyjdę po ciebie jutro o ósmej”, pobiegł uliczką w dół do swojego pensjonatu. Ale teraz nie odczuwał już zmęczenia, a ponieważ ostatnio przywykł do nocnych spacerów, wcale nie tęsknił za hotelowym pokojem.

Rozmyślał z pewnym niepokojem nad tym, co będzie jutro, Liv bowiem zaprosiła go do domu swoich rodziców zaraz po wysadzeniu starego budynku. W tej rodzinie jest przynajmniej dwoje ludzi, którzy nie patrzyli na niego przychylnym wzrokiem, mianowicie sam Larsen i Tulla. Będzie musiał zrobić wszystko, by opanować swój skłonny do wybuchów temperament. Ze względu na Liv.

Liv, no właśnie, Liv… Roześmiał się głośno i serdecznie, pełen wspaniałej radości życia. Bo nawet bardzo przystojny i cieszący się wielkim powodzeniem młody człowiek może się czuć bardzo samotny i nieufny wobec ludzi. Któż by jednak odczuwał nieufność wobec Liv, jego dziewczyny?

Naprzeciwko na tle nocnego nieba rysował się wielki, ponury dom z wieżyczką. Jo zwolnił kroku.

Inżynier Garden… Dlaczego mu tak pilno, żeby pozbyć się tego domiszcza, zanim przyjadą spadkobiercy? Czy kryje się tam jakaś tajemnica, której nowi właściciele nie powinni poznać?

Jo zatrzymał się i patrzył na dom. Liv powiedziała, że został zaplombowany…

Gdyby tak spróbował wejść do środka teraz… Liv z pewnością będzie wściekła, ale, z drugiej strony, Jo nie chciał wprowadzać jej do tej ruiny jak z opowieści o duchach, sprawiającej z niewiadomego powodu groźne wrażenie. Nie było też pewności, że lensman Lian pozwoliłby im wejść tam rano, tuż przed wysadzeniem. Prawdopodobnie teraz Jo ma jedyną szansę…

ROZDZIAŁ XI

Zdecydowanie ruszył drogą wiodącą na wzgórze, na którym stał dom. Noc była, jak zauważyła Liv, bardzo ciemna, ale Jo miał przy sobie latarkę, niewielką wprawdzie, ale wystarczającą, by oświetlić drogę. Kiedy znalazł się przed drzwiami do ponurego domostwa, stwierdził, że rzeczywiście budynek jest zaplombowany. Starannie oglądał pieczęcie, ale uznał, że nie da się ich niepostrzeżenie usunąć. Ryzyko było zbyt duże. Postanowił wobec tego okrążyć dom w poszukiwaniu innego wejścia.

Budynek zmienił się w ruinę. Wielkie kawały gruzu i tynku poodpadały od ścian, futryny małych okienek na piętrze powypaczały się i zbutwiały. Na parterze okna były większe, wypełnione dużymi taflami szyb. Zdumiewające, że ktoś mógł wybudować coś równie dziwacznego, ale Liv opowiadała przecież, że stary właściciel fabryki był ekscentrycznym typem.

Z tyłu znajdowały się mniejsze drzwi, które wiodły prawdopodobnie do kuchni. One też zostały starannie opieczętowane. Obok jednak widniał właz do piwnicy, a kiedy Jo przyjrzał mu się dokładniej, stwierdził z ogromnym zdziwieniem, że pieczęcie w tym miejscu zostały złamane. Zrobiono to ostrożnie, prawie niedostrzegalnie, mimo to jednak Jo mógł bez trudu wejść do piwnicy. Z pewnością dzieciaki, pomyślał. Puste domy zawsze są bardzo interesujące, zwłaszcza dla chłopców. Zresztą nie tylko dla nich, dodał z ironią, bo przecież sam właśnie zachowywał się jak chłopiec.

Nieduży strumień światła jego latarki przesuwał się po podłodze piwnicy. Znajdowały się tam pojemniki na ziemniaki i różne produkty spożywcze, w głębi widział drzwi wiodące do dalszych pomieszczeń. Jo drgnął na widok głębokiego pęknięcia w jednej ze ścian, nie jedynego, jak przypuszczał. Wkrótce znalazł schody na górę, z pewnością do kuchni.

Instalacje elektryczne zostały rzecz jasna zdemontowane, ale mimo ciemności Jo stwierdzał na każdym kroku, że budowla znajduje się w rozsypce. Wszystko, co jeszcze nadawało się do użytku, wyniesiono. Zostały jedynie mocno nadgryzione przez korniki krzesełka i przerażająco wielka szafa, stara co prawda, ale pozbawiona antykwarycznej wartości. Jo przeszedł przez duży pokój na parterze, zatrzymał się przy kulawym biureczku, ale wszystkie szuflady okazały się puste, żadnych tajemniczych schowków ani niczego takiego.

U sufitu w dużym salonie nadal wisiał ogromny żyrandol, tapety były w wielu miejscach pozdzierane. Jo zbadał wnętrze jeszcze jednej szafy. Jego kroki odbijały się echem w wielkich pustych pokojach, a pajęczyny zwisające u wszystkich sufitów potęgowały wrażenie, że oto znalazł się w zamku duchów, wrażenie, które nie opuszczało go od pierwszych chwil, gdy tu wszedł. W przestronnym hallu, gdzie pachniało zamkniętym, nie zamieszkanym domem, Jo przystanął, żeby się rozejrzeć na ile to możliwe.

вернуться

* Gra słów – „arv” znaczy po norwesku „spadek”. Berger mówił: „arv i Danmark”, „czyli spadek w Danii”, co Liv zrozumiała jako „arvid an”. Arvid to skandynawskie imię męskie (przyp. tłum.).