Szerokie schody wiodły stąd na piętro, a ponieważ na parterze Jo nie znalazł nic poza ładunkami wybuchowymi, wszedł na górę.
Światło latarki przesuwało się wolno ze stopnia na stopień, gdzie kurz zalegał grubą warstwą. Jo na moment przystanął, bo zdawało mu się, że słyszy jakieś odgłosy. Ale tyle jest dziwnych szmerów i trzasków w opuszczonym domu.
To z pewnością byłoby coś dla Liv. Żałował, że jej tu nie ma, i czynił to również ze względu na siebie. Byłoby bardzo miło czuć teraz w swojej dłoni jej ufną rękę.
Ruszył przed siebie długim korytarzem z drzwiami po obu stronach. Zamierzał obejrzeć wszystkie pokoje, najpierw jednak chciał zobaczyć cały korytarz…
Ale Jo Barheim nigdy do końca korytarza nie doszedł…
Kiedy minął kolejne drzwi i znalazł się w miejscu, gdzie korytarz zakręcał, otrzymał potężny cios w głowę. Zatoczył się, a czyjeś ręce schwyciły go od tyłu pod pachy, inne wepchnęły mu knebel w usta. Zanim zdążył odzyskać przytomność po uderzeniu, związano mu ręce i nogi i wciągnięto do niedużego pokoiku z małymi szybkami w oknie i lampą naftową na kulawym stoliku.
– O, to prawdziwa niespodzianka! – wołał czyjś nieprzyjemny głos. – Jo Barheim we własnej osobie! To naprawdę miłe odwiedziny, prawda, Haraldzie?
Harald opierał się o ścianę i spoglądał na Jo z nienawiścią, ale też jakby z wyrazem szczerej radości we wzroku.
– Nic lepszego nie mogło nam się przydarzyć – syknął. – Teraz będziemy mieli całą noc i jeszcze cały dzień na to, żeby się lepiej poznać.
Jo zmrużył oczy. Cały dzień? Czyżby oni nie wiedzieli?
Próbował im powiedzieć, że to śmiertelnie niebezpieczne pozostać w tym domu dłużej niż do wschodu słońca, ale knebel nie pozwalał mu nawet na głośny jęk.
Sytuacja była naprawdę groźna, Bogu dzięki, że nie zabrał ze sobą Liv.
Harald i Stein usiedli na dwóch znajdujących się w pokoju krzesełkach.
– Jak myślisz, co z nim zrobimy? – zapytał Harald słodziutkim głosem.
Stein zachichotał.
– Coś wymyślimy, nie martw się. No, no, sam Jo Barheim – powtarzał, jakby się tym rozkoszował.
Odpowiedzialni za wysadzenie budynku mają chyba tyle poczucia rzeczywistości, żeby jeszcze raz skontrolować cały dom, myślał Jo. Drzwi są co prawda opieczętowane, ale pieczęcie można zerwać. Dzieci mogły przecież wejść do środka… No, ale dzieci, gdyby nie wróciły na noc, byłyby z pewnością poszukiwane… Kto by jednak szukał Steina i Haralda? Nikt. A on sam? Jest w tym okręgu kimś obcym, przybyszem. Liv będzie na niego czekać, będzie się niepokoić, Morten będzie się zastanawiał, dlaczego Jo nie przyszedł do pensjonatu. Ale czy zdążą coś zrobić, zanim stanie się za późno? Obiecał, że przyjdzie po Liv o ósmej, wybuch zaplanowano około dziewiątej. Godzina… Godzina, podczas której Liv będzie na niego czekać, rozczarowana, niepewna.
Ale przecież ktoś musi sprawdzić przed wybuchem, czy wszystko jest w porządku. To oczywiste, jasne, że ktoś sprawdzi.
Dochodziło wpół do dziewiątej, a Jo się nie pokazał. Liv krążyła pomiędzy oknem i telefonem. Może zaspał? To bardzo prawdopodobne, ktoś tak zmęczony… Ale Morten powinien był go obudzić, Jo mówił przecież, że mieszkają w jednym pokoju.
– Jeśli chcesz zobaczyć wybuch, to powinnaś się zbierać – powiedziała mama. – Pójdziesz z nami?
– Nie, idźcie sami. Ja jeszcze poczekam na Jo.
Rodzice z Tullą wyszli. Liv zadzwoniła do pensjonatu i poprosiła Jo Barheima.
– On tu dzisiaj nie nocował – wyjaśniła właścicielka.
Nie nocował? Liv poprosiła do telefonu Mortena.
To prawda, potwierdził Morten. Jo nie wrócił na noc. Morten sądził, że Jo spędził tę noc właśnie z Liv. Liv syknęła ze złością i odłożyła słuchawkę. Rany boskie, co się z nim stało?
Usiadła przy stole i podparła głowę rękami. O czym myśmy rozmawiali wczoraj wieczorem? Dom… Garden… Lensman…
Liv nie bardzo dowierzała teorii Jo, że dom kryje jakąś tajemnicę, której Garden chce się jak najszybciej pozbyć. Ona wyobrażała to sobie inaczej.
Ktoś skopiował plany, bo bardzo potrzebował pieniędzy. Takie założenie automatycznie wyklucza dyrektora szkoły. Ktoś taki jak on czuje się najlepiej żyjąc w warunkach spartańskich. Dyrektor ma niewielkie potrzeby, jeśli chodzi o pieniądze. Inżynier Garden natomiast ma na nie wielkie zapotrzebowanie, ale gdyby odrzucić teorię Jo na temat tajemnicy domu, to co Garden ma wspólnego ze spadkobiercami z Danii? Pozostaje jednak jeszcze mały, gruby adwokat…
Liv uniosła głowę i starała się gruntownie przeanalizować wszystkie możliwości. Adwokat Sundt zajmował się sprawami majątkowymi prawie wszystkich mieszkańców Ulvodden. Co prawda on sam jest też bajecznie bogaty, ale jak do tego doszedł? Ojciec Liv powiada, że dzięki wyjątkowo korzystnym spekulacjom na giełdzie. Gdyby jednak założyć, że obracał pieniędzmi swoich klientów, za ich pieniądze kupował akcje na swoje nazwisko, i gdyby założyć, że stracił znaczną część majątku starego właściciela fabryki? Starzec może nie bardzo się orientował w swoich finansach, wszystko złożył w ręce skrupulatnego i zdolnego adwokata Sundta…
I jeśli zdarzyło się, że ów adwokat nie zawsze miał takie szczęście w swoich giełdowych poczynaniach? Jeśli stracił…
Ale dlaczego Jo nie przyszedł? Powinien przynajmniej zadzwonić, że coś go zatrzymało. Bo Liv nie wierzyła, że poprzedniego wieczoru mógł się z nią tylko bawić, Jo nie należał do takich. Nie, coś musiało mu się stać.
Liv zaczęła nerwowo wkładać na siebie płaszcz. Ręce jej drżały, ledwo była w stanie zapiąć guziki. Wciąż jeszcze nie potrafiła znaleźć jakiejś wiarygodnej odpowiedzi na pytanie, gdzie się podział Jo, ale ogarniał ją coraz większy niepokój.
„Znany człowiek – przeciwko wielu ludziom”, powiedział Berger. To by się zgadzało, bo adwokat Sundt zajmował się pieniędzmi wielu ludzi. A skoro teraz mają przyjechać Duńczycy, to – zakładając, że sprzeniewierzył fortunę starego fabrykanta – Sundt znalazł się w niezłych opałach. Wszystkie jego nieczyste transakcje mogą wyjść na światło dzienne, adwokat musiał jak najszybciej zdobyć pieniądze. Czy „pożyczenie” planów nie było w tej sytuacji czymś oczywistym? Czyż lensman nie mówił, że ludzie w Månedalen widzieli jakiś czas temu lądujący śmigłowiec?
To by wskazywało, że w grę wchodzą wielkie interesy.
Za piętnaście dziewiąta… Liv chwyciła telefon i zadzwoniła do lensmana Liana. Nie było go w domu, ale Liv, która odrzuciła teraz wszystkie formy grzecznościowe i zasady dobrego wychowania, zapytała jego żonę, czy pamięta tamten wieczór, gdy Liv przybiegła z informacją o zabójstwie Bergera.
Owszem, pani Lian pamiętała to bardzo dobrze.
– To proszę mnie teraz posłuchać – powiedziała Liv, zapominając o szacunku dla osób od niej starszych. – Czy któryś z tamtych trzech gości lensmana przyszedł tuż przede mną, czy też wszyscy byli już u państwa od dłuższego czasu?
Pani Lian zastanawiała się długo, a Liv z niecierpliwości przestępowała z nogi na nogę.
– Tak, teraz sobie przypominam. Adwokat Sundt przyszedł krótko przed tobą…
– Dziękuję! – krzyknęła Liv i poprosiła, by lensman, jak tylko się pojawi, natychmiast przyszedł na miejsce wybuchu. Odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu. A więc to jednak adwokat Sundt! Więc to ona miała rację! I Jo nie dzwonił dziś rano do lensmana, o to także Liv zapytała panią Lian.