Gdzie on jest? Czy mógł naprawdę pójść do starego domu? Nie sądził chyba, że znajdzie tam coś interesującego?
No a jeśli mimo wszystko tam poszedł? To dlaczego nie wrócił? A jeśli… Jeśli był tak zmęczony, że poszedł tam i zasnął? Chociaż przecież nie można było wejść do tego domu. Ale jeśli on mimo wszystko wszedł i jeśli tam zasnął, to jego życie teraz zawisło na włosku!
Liv biegła coraz szybciej. Z daleka widziała tłum gapiów, którzy chcieli zobaczyć wybuch. Większość z nich stała przy drodze, stali tam również robotnicy z firmy zajmującej się takimi pracami. Wszystko było już przygotowane. Gromada małych chłopców kręciła się przy specjalistach od wybuchów, zadając im mnóstwo pytań, co tamtych najwyraźniej irytowało. Samego domu pilnowali strażnicy i też nie mogli się opędzić od ciekawskiej dzieciarni.
Zbliżała się dziewiąta. Liv próbowała przedrzeć się przez tłum, ale ludzie pozajmowali tu sobie miejsca już wcześnie rano i nie zamierzali nikogo przepuszczać. Liv zaczynała się naprawdę bać. Nie miała przecież żadnych dowodów na to, że Jo znajduje się w środku, ale nie miała też dowodu, że go tam nie ma.
Na moment przemknęła jej przez głowę myśl, że powinna pobiec do starego domu i tam się ukryć. Jak długo ona będzie wewnątrz, budynek nie zostanie wysadzony. Ale straż stała przecież przy wejściu, ona zaś musiała za wszelką cenę porozmawiać z odpowiedzialnymi za wyburzenie, a ci znajdowali się w tym trudnym do przebycia kręgu utworzonym z gapiów.
– Bądźcie tak dobrzy, przepuśćcie mnie – prosiła stojących jej na drodze ludzi, ale słyszała w odpowiedzi niecierpliwe warknięcia.
Próbowała w innym miejscu, rozpychała się łokciami. Widziała w samym środku tłumu inżyniera Gardena i jego pomocników. Adwokat Sundt był również z nimi. Ku swemu wielkiemu przerażeniu zorientowała się, że to właśnie on, ze względu na wielki szacunek, jakim obdarzali go mieszkańcy Ulvodden, miał być tym, który naciśnie guzik i odpali ładunki wybuchowe.
Liv przepychała się ile sił przez nieruchomy tłum, narażała się na złe słowa i zirytowane spojrzenia, ale prawie tego nie dostrzegała. Jej myśli zajęte były wyłącznie osobą Jo. Nie mogła pojąć, gdzie się podział, ale dopóki istniał choćby cień możliwości, że znajduje się w skazanym na śmierć domu, musiała powstrzymać wybuch.
Zaczepiali ją znajomi, śmiali się do niej, ale ona nic nie widząc parła naprzód. Najgorszy był ostatni odcinek. Wybrani, którzy zdobyli najlepsze miejsca, najbliżej aparatury sterującej wybuchem, utworzyli ciasny łańcuch, lecz Liv, teraz już bliska desperacji, dosłownie rzuciła się na nich i w końcu przedarła się do inżyniera Gardena.
Zawsze żywiła wobec tego człowieka ogromny respekt. Nie lubiła go i teraz też odczuwała wielką niechęć na myśl o tym, że będzie musiała prosić go o pomoc, ale on był tu najwyższym autorytetem i nie miała wyboru. Wiedziała przy tym, że sprawy potoczą się dla niej bardzo nieprzyjemnie, jeśli się okaże, że Jo nie ma wewnątrz starego domu, mimo to jednak chwyciła inżyniera Gardena za ramię.
– Nie wysadzajcie! – krzyknęła. – Tam może być człowiek.
Wokół niej zaległa kompletna cisza. Garden dosłownie przeszył ją lodowatym spojrzeniem, a w tłumie rozległy się groźne pomruki. Tłum nie chciał być pozbawiony rozrywki.
– Nie jestem tego całkiem pewna – powiedziała Liv półgłosem. – Ale Jo Barheim nie wrócił do domu, a wczoraj wieczorem mówił, że chce obejrzeć ten budynek od środka. Być może poszedł tam jeszcze w nocy. A był okropnie zmęczony, myślę więc, że mógł zasnąć…
– Posłuchaj no, Liv – rzekł adwokat Sundt wyniośle. – Czy ty znowu trochę nie przesadzasz?
Kiedy napotkała spojrzenie jego rozbieganych oczek, pomyślała: A więc tak wygląda morderca. Dlaczego ja przedtem nie widziałam tego w jego twarzy? Czy człowiek naprawdę tak łatwo ulega powszechnej opinii? Czy naprawdę tak łatwo uznać za swoje ogólnie przyjęte poglądy? Człowiek ciągle słyszy Adwokat Sundt to wspaniały i odpowiedzialny człowiek. Szlachetny, pod każdym względem godzien zaufania. Życzliwy i przyjazny ludziom. A potem okazuje się, że to morderca. I natychmiast widzimy, że źle patrzy mu z tych świńskich oczek, a fałszywy uśmieszek budzi grozę. I doznajemy takiego samego uczucia, jak na widok fotografii przestępcy, publikowanej w gazecie. Tak jest, ten to wygląda jak prawdziwy gangster, myślimy sobie wtedy. Ale gdyby w gazecie się pomylili, zamienili fotografie i pod zdjęciem przestępcy napisali, że to znany polityk czy człowiek interesu, to raczej mało kto na jego widok by powiedział: typowa gęba kryminalisty.
Garden rzekł chłodno:
– Czego on, na Boga, mógł szukać w zamkniętym i opieczętowanym budynku?
– On miał pewną teorię – wyjaśniła Liv zrozpaczona. – Ze mianowicie dom kryje jakąś tajemnicę i dlatego ma być tak pospiesznie wysadzony w powietrze…
– Ty z pewnością nie wiesz, że to ja podjąłem decyzję o wysadzeniu – oświadczył Garden.
Liv wyprostowała się.
– Ja wiem i zresztą wcale w tę teorię Jo nie wierzę. Ja myślę…
– No to wysadzamy czy nie? – dopytywali się zniecierpliwieni robotnicy.
– Tak jest – rzekł stanowczo adwokat Sundt i ruszył w stronę aparatu. – Tracimy tylko niepotrzebnie czas.
Liv podbiegła do aparatu i zastawiła adwokatowi drogę.
– Najpierw musicie przeszukać dom!
– No nie, teraz to już chyba przesadziłaś! – zawołał inżynier, a ludzie z tłumu coraz bardziej nerwowo krzyczeli do Liv, że ma się usunąć. – Dziesięć minut temu dom był sprawdzany. Adwokat Sundt fatygował się osobiście i stwierdził, że żadne pieczęcie nie zostały naruszone.
– Tak jest – potwierdził Sundt. – I mogę cię zapewnić, że tak było: żadna pieczęć nie została naruszona.
– Czy pan sprawdzał sam?
– Oczywiście! Moje nazwisko jest chyba wystarczającą gwarancją!
Liv głęboko wciągnęła powietrze.
– Nie! Nie jest! Inżynierze Garden, słowo adwokata Sundta nie może tu być żadną gwarancją, bo to on zamordował Bergera!
Tłum najpierw zamilkł, a potem podniosła się wrzawa. Inżynier Garden pobladł.
– Czy ty wiesz, co mówisz, Liv? Oskarżasz najbardziej szanowanego człowieka w osadzie o morderstwo! Nie mając ani cienia dowodu! Adwokat Sundt był przecież u lensmana wtedy, kiedy przybiegłaś z wiadomością o morderstwie!
– Oczywiście, bo przecież on Bergera nie zgładził własnymi rękami. Wynajął dwóch morderców!
Garden wpadł we wściekłość.
– Czy będziesz mi tu twierdzić, że on, on, adwokat Sundt, miał coś wspólnego z tymi opryszkami? Proszę nacisnąć guzik, mecenasie Sundt, i zrobimy wreszcie koniec z tą śmieszną rozmową. Opłaciliśmy robotników i nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność.
Liv poczuła się całkowicie bezsilna i wybuchnęła płaczem. A kiedy adwokat Sundt chciał ją odsunąć na bok, rzuciła się na niego z pięściami. Podbiegło do niej kilku robotników, tłum krzyczał na nią coraz głośniej i nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nagle nie przedarli się do niej rodzice. Liv odwróciła się do matki.
– Pomóż mi, mamo! – szlochała. – Nikt mi nie wierzy! Oni nie mogą wysadzić domu, zanim nie sprawdzą, nie wolno im. Jo może być w środku!
– No, no, uspokój się – pocieszała ją zdenerwowana matka. – Inżynierze Garden, skoro moja córka mówi, że Jo może być w domu, to przecież trzeba sprawdzić. Tu chodzi o życie człowieka, czy nie może pan poświęcić pięciu minut?
– Kim jest ten Jo? – zapytał Garden.
Przecisnęli się do nich Finn i Morten.
– Jo Barheim nie wrócił dzisiaj na noc – powiedział Morten. – To on uratował życie Liv, kiedy mordercy ją uprowadzili w górach. Ja myślę, że pan nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Chyba powinien pan zrobić to, o co Liv prosi, przeszukać dom.