Выбрать главу

Jeden z najznakomitszych mieszkańców Ulvodden podniósł słuchawkę. Wyraz lodowatej powagi pojawił się na jego twarzy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, kto dzwoni.

– No? – zapytał krótko.

– Załatwiliśmy go. Na brzegu, kawałek za cyplem. Od jednego strzału.

– Żadnych świadków?

– Nie. To znaczy dziewczyna tamtędy przebiegła w chwilę później. Mogła znaleźć trupa. Ale zjawiła się chyba za późno, żeby widzieć, co się stało. Kiedy Stein strzelał, nie było w pobliżu żywej duszy, mogę przysiąc.

Mężczyzna zaklął głośno.

– Usunąć mi zwłoki! Na zawsze. Idioci, powinniście byli sami o to zadbać natychmiast potem. A co z dziewczyną?

– Pobiegła do osady, może do lensmana, a może powiedzieć mamie, co się stało? Ha, ha!

– Opisz, jak wyglądała!

– Nie widzieliśmy dokładnie, było za daleko. Ale taka tam, nastolatka. Czarne włosy krótko przycięte, biały sweter i niebieskie spodnie. Zdaje mi się, że miała sandały na bose nogi.

Pogardliwy uśmieszek wypłynął na wargi człowieka przy telefonie.

– Jeżeli to ta, o której myślę, to sprawa będzie prosta. Wygląda, że to Liv Larsen, notoryczna kłamczucha. Jej nikt nie uwierzy w ani jedno słowo. A poza tym ja się nią zajmę. Wy zróbcie porządek z tamtym!

Odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział pogrążony w ponurym skupieniu. Liv Larsen… Nie należy do tych, co biegają na skargę do mamusi… Wstał i wyszedł do przedpokoju.

– Kochanie, wychodzę na chwilę – zawołał w górę schodów. – Poza tym obiecałem lensmanowi Lianowi, że wstąpię do niego dziś wieczorem.

Liv była zdyszana i kolana się pod nią uginały, kiedy nareszcie znalazła się w domu lensmana. Czekała z niecierpliwością, on jednak rozmawiał ze swoimi gośćmi, trzema najbardziej szanowanymi obywatelami osady, którzy najwyraźniej dyskutowali o budowie nowej fabryki.

– W następną sobotę wysadzimy tę starą ruinę w powietrze – mówił inżynier Garden. – Nie ma sensu tracić czasu na rozbiórkę kamień po kamieniu.

Jego zimna surowa twarz znajdowała się w cieniu, siedział odwrócony plecami w stronę okna. Liv zawsze się bała inżyniera Gardena. Był dyrektorem fabryki, przełożonym jej ojca, Liv nigdy nie widziała, żeby się uśmiechał.

– No tak, w takim razie będziecie mogli szybciej zacząć budowę nowej fabryki – rzekł adwokat Sundt, który siedział wygodnie oparty w fotelu.

Liv bardzo dobrze znała adwokata, w Ulvodden ludzie przeważnie dobrze się znają. To sympatyczny pan, typ dobrego wujaszka, miał jednak znaczne wpływy i cieszył się wielkim szacunkiem; zasiadał niemal we wszystkich radach i zarządach w okolicy. Budził respekt, choć Liv uważała, że dość obrzydliwie wygląda jego podwójny podbródek i duży, sterczący brzuch.

Trzeci z gości był jej starym znajomym, był to mianowicie dyrektor szkoły, który zasiadał jednocześnie w radzie gminnej w Ulvodden. Koledzy Liv twierdzili, że dyrektor jest tak naprawdę bardzo sympatyczny, ale ponieważ jego znajomość z Liv sprowadzała się głównie do spotkań w dyrektorskim gabinecie, kiedy Liv znowu coś zbroiła, ona sama nie żywiła dla niego przyjaznych uczuć. Był to nieduży, energiczny pan, raczej nieskłonny do wylewności. Nawet kiedy się uśmiechał, sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie.

Lensman zwrócił się do Liv.

– Wygląda na to, że masz coś pilnego – powiedział przyjaźnie.

Liv nerwowo spojrzała na trzech szacownych gości.

– Może cię nasza obecność krępuje? – zapytał sympatyczny adwokat Sundt.

– Nie, nie, wcale nie – zaprotestowała pospiesznie, choć myślała coś dokładnie odwrotnego. – Panie lensmanie, ja przed chwilą widziałam, jak zamordowano człowieka!

– Opowiedz, jak to było – rzekł lensman bezbarwnym głosem.

Liv wyjaśniła wszystko dokładnie. Powiedziała także o papierach schowanych w górskiej kryjówce.

– No wiesz… – zaczął lensman, który przez cały czas jej opowiadania drapał się po brodzie. – Brzmi to jak prawdziwa zbójecka historia. Nie fantazjujesz czasem, tym razem także?

Liv milczała. Jest dokładnie tak jak w bajce o pastuszku, który nieustannie wołał: „Wilki, wilki idą!”, myślała strwożona. Wszyscy wiedzą, że wymyślam różne szalone historie. I teraz, kiedy wilk naprawdę przyszedł, nikt mi nie wierzy.

Widziała ich pełne życzliwości, zatroskane spojrzenia i miała świadomość, że będzie musiała długo walczyć, żeby ich przekonać.

– Ale to prawda – jęknęła zrozpaczona. – Panowie znają przecież Bergera. Leży niedaleko cypla. Mogą panowie pojechać i sami zobaczyć!

Jeden z gości poruszył się ledwo dostrzegalnie na swoim miejscu.

– No… a ta dziura w kamieniu, o której opowiadasz… To gdzie ona jest?

– W górach… ponad Månedalen. Trzeba iść… Nie, bardzo trudno opisać drogę komuś, kto nigdy tam nie był. Przecież nie można powiedzieć: A potem pójdzie pan koło tej brzozy, dokładnie takiej samej jak inne brzozy, ścieżką dla krów, skoro tam jest z dziesięć różnych krzyżujących się ścieżek, którymi chodzą krowy i owce. Tam nie ma żadnych specjalnych znaków rozpoznawczych. Trzeba pójść samemu i zobaczyć.

– Rozumiem.

Liv spoglądała błagalnie na Liana.

– Och, czy pan nie może nic zrobić? On przecież leży tam samotnie na brzegu.

Lensman westchnął.

– Dobrze. Pójdę, a ty pokażesz mi drogę.

– Och, dziękuję! Dziękuję, że mi pan uwierzył!

– Hm – bąknął lensman.

Goście wstali.

– My chyba wrócimy do domu – powiedział adwokat Sundt. – Chętnie jednak dowiemy się o rezultatach waszej wyprawy, prawda, panowie?

Roześmiał się dobrodusznie, dając tym samym do zrozumienia, że nie wierzy ani jednemu słowu, które Liv tutaj wypowiedziała.

Dziewczyna bezradnie zacisnęła wargi. Ale zemści się! Lensman na miejscu sam zobaczy, a dla Liv będzie to zemsta!

ROZDZIAŁ III

Lensman bez sympatii spoglądał na Liv, która w najgłębszym zdumieniu wpatrywała się w pustą plażę.

– To było tutaj – zapewniała zdławionym głosem. – Przysięgam! Tutaj leżał. Na kamieniach powinny być ślady krwi.

Lensman pochylił się i podniósł sporą garść kamieni.

– Nie widzę żadnej krwi.

– Ale ja nie rozumiem… Musieli go przenieść.

Lensman Lian wzruszył ramionami.

– Mogę oczywiście przeprowadzić dochodzenie w sprawie tego człowieka. Gdzie on mieszkał?

– Nie wiem. Pewnie gdzieś w okolicy, ja znałam go tylko z Månedalen, ma działkę w sąsiedztwie naszej. Może był w górach na polowaniu, skoro właśnie tam schował papiery.

– A właśnie, papiery! Jak mi je przyniesiesz, to ci uwierzę.

Liv rozjaśniła się.

– Ależ tak. Pójdę po nie natychmiast. Chociaż – przerwała, niepewna. – Jak ja się tam teraz dostanę? Zawsze tatuś wozi nas samochodem. Ale on właśnie teraz jest na polowaniu. Tam trzeba jeździć okrężną drogą, ale może mogłabym pójść na skróty przez las, to by nie było tak daleko.

– Sama?

Liv spojrzała w stronę mrocznego, ponurego lasu. Dzień, a może nawet dwa wędrówki przez góry… łosie, niedźwiedzie…

– Nie – westchnęła bezradnie. – Oczywiście, że to niewykonalne.

Ruszyli w kierunku osady.

– Liv – powiedział lensman stanowczo. – Będę z tobą szczery. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Masz po prostu niebywałą fantazję, wszyscy o tym wiedzą, i tak w ogóle to nie ma w tym nic złego. Ale tym razem posunęłaś się za daleko. Morderstwo to nie jest temat do żartów. Nie znam się zbyt dobrze na psychologii, ale zdaje się, że należysz do ludzi, którzy sami wierzą w to, co mówią. Czy nie rozumiesz, jaka to niewiarygodna historia? Byłaś jakoby świadkiem morderstwa, widziałaś, że dwóch mężczyzn zastrzeliło trzeciego z broni myśliwskiej. Zwłoki zniknęły. Takie „straszne przestępstwo” w naszym Ulvodden! Czy sama nie słyszysz, jak nieprawdopodobnie to brzmi? I na dodatek jakieś ważne papiery, ukryte w lesie pod kamieniem, wiele mil stąd! Co Berger robił w górach z tymi ważnymi dokumentami? Nie, Liv, nie chcę ci sprawiać przykrości, ale myślę, że naczytałaś się kiepskich powieści kryminalnych.