Julia Quinn
Urodzinowy prezent
Tytuł oryginalny: Brighter Than The Sun
Tłumacz: Mróz Monika
1
Hrabstwo Kent, Anglia, październik 1817
Eleanor Lyndon miała głowę zajętą własnymi interesami, kiedy Charles Wycombe, hrabia Billingtonj dosłownie wpadł w jej życie.
Szła sobie spokojnie, pogwizdując wesołą melodyjkę, próbując w myślach ocenić roczny zysk Wschodnio-Zachodniej Kompanii Cukrowej (w której posiadała kilka udziałów), gdy ku jej wielkiemu zdumieniu z nieba zleciał mężczyzna i wylądował u jej stóp, a mówiąc dokładniej: na jej stopach.
Ellie, otrząsnąwszy się ze zdumienia, stwierdziła, że człowiek cen wcale nie spadł z nieba, lecz z wielkiego dębu. Jej życie w ciągu ostatniego roku stało się niewypowiedziane nudne, doszła więc do wniosku, że właściwie wolałaby, żeby zleciał z nieba. Z całą pewnością byłoby to o wiele ciekawsze od zwykłego upadku z drzewa.
Wyciągnęła lewą stopę spod barku mężczyzny, lekko uniosła spódnice ponad kostki, żeby uchronić je przed kurzem, i pochyliła się nad leżącym.
– Sir? – spytała. – Dobrze się pan czuje? W odpowiedzi usłyszała jedynie „Och".
– O mój Boże – szepnęła. – Nic pan chyba sobie nie złamał?
Mężczyzna nic nie powiedział, wydał z siebie tylko przeciągłe westchnienie. Ellie aż sie cofnęła, gdy dotarły do niej opary jego oddechu.
– Wielkie nieba! – mruknęła. – Czuć od pana tak, jakby pochłonął pan całą winiarnię.
– To whisky – wybełkotał w odpowiedzi. – Dżentelmen pije tylko whisky.
– Ale nie w takiej ilości – odparowała Ellie. – Tylko pijacy tyle piją.
Mężczyzna z wyraźnym trudem usiadł i potrząsnął głową, jak gdyby chciał, aby się w niej rozjaśniło.
– Ma pani rację – powiedział, machając ręką w powietrzu i zaraz potem krzywiąc się, gdyż od tego ruchu najwyraźniej zakręciło mu się w głowie. – Obawiam się, że rzeczywiście jestem trochę pijany.
Ellie postanowiła wstrzymać się od dalszych komentarzy na ten temat.
– Jest pan pewien, że się pan bardzo nie potłukł? Mężczyzna przegarnął palcami rudobrązowe włosy i zamrugał.
– Głowa mnie boli jak diabli.
– Przypuszczam, że nie tylko od upadku.
Spróbował się podnieść, zachwiał się i z powrotem usiadł.
– Jest pani osobą o wyjątkowo ostrym języku.
– Wiem o tym – odparła Ellie z wymuszonym uśmiechem. -To dlatego jestem starą panną. Ale tak czy owak nie mogę zająć się pana zranieniami, nie wiedząc, jakie są.
– No, proszę, i jaka energiczna! – mruknął. – A skąd ma pani taką pewność, że odniosłem jakieś obar… obrażenia?
Ellie podniosła głowę i popatrzyła na drzewo. Najbliższa gałąź, która zdołałaby utrzymać ciężar mężczyzny, znajdowała się dobre piętnaście stóp nad ziemią.
– Ponieważ nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób mógłby pan spaść z tak wysoka bez żadnych obrażeń.
Machnął ręką na jej komentarz i znów spróbował wstać.
– Cóż, my, Wycombe'owie, jesteśmy twardzi. Trzeba by czegoś więcej niż… Miłosierny Jezu! – jęknął.
Ellie z całej siły starała się, żeby w jej głosie nie dało się słyszeć zadowolenia, gdy pytała:
– Coś panu dokucza? Coś boli? Może zwichnął pan nogę? Mężczyzna uchwycił się pnia drzewa, by się o nie wesprzeć, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Jest pani twardą, okrutną kobietą, panno Jakaśtam, skoro znajduje pani taką przyjemność w moim cierpieniu.
Ellie kaszlem usiłowała pokryć chichot.
– Panie Jakiśtam, muszę zaprotestować i podkreślić, że przecież chciałam się zająć pańskimi obrażeniami, ale pan twierdził, że wszystko w porządku.
Mężczyzna nachmurzył się jak mały chłopiec i z powrotem usiadł na ziemi.
– Jeśli już, to jestem lordem Jakirnśtam – burknął.
– Bardzo dobrze, milordzie – powiedziała Ellie z nadzieją, że go za bardzo nie zirytowała. Arystokrata posiadał przecież o wiele większą władzę niż córka pastora i gdyby tylko zechciał, mógł zniszczyć jej życie. Przestała już liczyć na to, że nie pobrudzi sukni, i przykucnęła na pokrytej kurzem drodze.
– Która kostka panu dokucza, milordzie?
Wskazał na prawą i skrzywił się, gdy Ellie jej dotknęła. Badała ją przez chwilę, aż w końcu podniosła głowę i najbardziej uprzejmym tonem, na jaki tylko było ją stać, oznajmiła:
– Będę musiała zdjąć panu but, milordzie. Czy pozwoli pan na to?
– Bardziej mi się pani podobała, kiedy pluła pani jadem – odmruknął.
Ellie również wolała siebie taką. Uśmiechnęła się.
– Czy ma pan nóż? Prychnął.
– Jeśli wydaje się pani, że włożę pani broń do ręki…
– Ach, tak? Sądzę więc, że będę musiała po prostu ściągnąć panu but z nogi. – Przekrzywiła głowę, udając, że rozważa tę kwestię. – Może pana trochę zaboleć, kiedy utknie na spuchniętej kostce, lecz, jak sam pan podkreślił, pochodzi pan z twardej rodziny. A poza tym prawdziwy mężczyzna musi umieć znieść trochę bólu.
– O czym pani, u diabła, mówi?
Ellie zaczęła ściągać but. Nie mocno, gdyż nigdy nie byłoby ją stać na takie okrucieństwo, po prostu poruszyła nim lekko, chcąc zademonstrować, że nie zdoła go zdjąć zwyczajnymi metodami, Wstrzymała oddech.
Lord ryknął z bólu, aż Ellie pożałowała, że postanowiła dać mu tę nauczkę, zwłaszcza że znów owionęły ją opary whisky.
– Ile pan wypił? – spytała, z trudem łapiąc oddech.
– Za mało – odburknął. – Nie wynaleźli jeszcze alkoholu dostatecznie mocnego…
– Proszę przestać – ucięła Ellie. – Nie jestem wcale aż taka okropna.
Ku jej zdziwieniu mężczyzna się roześmiał.
– Kochaneczko – powiedział tonem w oczywisty sposób świadczącym o tym, iż uwodzenie kobiet należy do jego codziennych zajęć. -Jesteś najmniej okropna ze wszystkiego, co przydarzyło mi się od miesięcy.
Ellie na ten komplement poczuła dziwne łaskotanie na karku. Ucieszona, że jej duży czepek skrywa rumieniec, znów skupiła uwagę na obolałej kostce mężczyzny.
– Czy zmienił pan zdanie w kwestii rozcięcia pańskiego buta?
W odpowiedzi podai jej nóż.
– Zawsze wiedziałem, że musi być jakaś przyczyna, dla której stale noszę go przy sobie. Tyle że po prostu poznałem ją dopiero dzisiaj.
Nóż był nieco tępy i Ellie aż zaciskała zęby, usiłując rozciąć cholewkę. Na moment oderwafa się od swego zajęcia.
– Proszę mi dać znać, jeśli…
– Au!
– … jeśli sprawię panu ból – dokończyła. – Bardzo mi przykro.
– To zdumiewające – jego głos wprost ociekał ironią – ile żalu słyszę w pani głosie.
Ellie znów zdusiła chichot.
– Na miłość boską – mruknął. – Niechże pani się śmieje! Bóg jeden wie, że moje życie jest śmieszne.
Ellie, której życie straciło wszelkie barwy, odkąd jej owdowiały ojciec oznajmił zamiar poślubienia największej plotkarki w całej wiosce Bellfield, poczuła, że ogarnia ją współczucie. Nie wiedziała, co zmusiło tego niezwykle przystojnego i zadbanego lorda do upicia się, lecz bez względu na przyczyny i tak zrobiło jej się go żal. Na moment przestała szarpać się z butem, przeniosła spojrzenie ciemnoniebieskich oczu na jego twarz i oznajmiła:
– Jestem Eleanor Lyndon, panna Lyndon.
Popatrzył na nią cieplej.
– Bardzo dziękuję, że zechciała pani podzielić się ze mną tą jakże istotną informacją, panno Lyndon. Niecodziennie pozwalam nieznajomym kobietom rżnąć na kawałki moje buty.