Ellie na moment zdumiona otworzyła usta, ale prędko się odcięła:
– Mam w głowie co najmniej osiemdziesiąt pomysłów, bardzo więc dziękuję. I absolutnie nie będzie mi przeszkadzać, jeśli pan będzie przez cały czas czytać, pod warunkiem, że ja dostanę stronę o finansach.
Pozwoliła sobie na uśmiech.
Charles zachichotał, podając jej ramię.
– Właściwie planowałem sprawdzić niektóre z moich inwestycji, ale chętnie się z tobą podzielę.
Ellie pomyślała o tym, jak blisko musieliby siedzieć na piknikowym kocu, aby móc razem czytać gazetę.
– O, z całą pewnością – mruknęła. Ale zaraz potem poczuła się dość głupio, gdyż taki komentarz oznaczał, iż wie, że Charles zamierza ją uwieść, a była w zasadzie pewna, że Charles bardzo lekko traktował kobiety. Och, zamierzał się z nią ożenić, to prawda, lecz w Ellie rosło podejrzenie, że została wybrana, gdyż tak było najwygodniej. Ale przecież nie krył się z tym, że na znalezienie narzeczonej zostały mu zaledwie dwa tygodnie.
Odnosiła wrażenie, że całowanie jej sprawiało mu przyjemność, ale prawdopodobnie przyjemność sprawiłoby mu całowanie jakiejkolwiek kobiety, może z wyjątkiem pani Foxglove. A poza tym jasno i wyraźnie oświadczył, jaki jest główny powód jego pragnienia, by małżeństwo zostało skonsumowane. Cóż on takiego powiedział? Ach, tak, mężczyzna z jego pozycją musi spłodzić dziedzica.
– Wyglądasz na bardzo poważną – stwierdził Charles, swoją uwagą zmuszając Ellie, by na niego popatrzyła. Kilkakrotnie mrugnęła, potem odkaszlnęła i dotknęła głowy,
– Ach! – wybuchnęła nagle. – Zapomniałam swojego czepka!
– Nie wracaj po niego – poprosił.
– Nie mogę wychodzić z gołą głową.
– Nikt cię nie zobaczy, wybierzemy się przecież tylko na łąkę.
– Ale…
– Ale co? Ellie sapnęła z irytacją.
– Dostanę piegów.
– Mnie to nie przeszkadza – stwierdził, wzruszając ramionami.
– Ale przeszkadza mnie!
– Nie przejmuj się, przecież będą na twojej twarzy i nie będziesz musiała na nie patrzeć.
Ellie utkwiła w nim spojrzenie, zdumiona niezwykłą logiką tych słów.
– A tak całkiem po prostu… – ciągnął Charles -…lubię patrzeć na twoje włosy.
– Ale one są,…
– Rude – dokończył za nią. – Wiem. Chciałbym, żebyś przestała określać ich kolor w sposób tak zwyczajny, bo przecież ma w sobie o wiele więcej.
– Doprawdy, milordzie, to tylko włosy!
– Czyżby? – szepnął.
Ellie przewróciła oczami, dochodząc do wniosku, że chyba najwyższa już pora zmienić temat, porozmawiać o czymś, co podporządkowywałoby się zwyczajnym zasadom logiki.
– Jak pańska kostka? Zauważyłam, że nie używa pan już laski.
– Bardzo dobrze. Wciąż jeszcze odczuwam lekki ból i trochę kuleję, ale jak na upadek z drzewa wcale nie jest najgorzej.
Ellie gniewnie odęła usta.
– Nie powinien pan wspinać się na drzewa z brzuchem pełnym whisky.
– Już gada jak żona – mruknął Charles, pomagając jej wsiąść do kariolki.
– Trzeba się wprawiać, nieprawdaż? – odcięła się, postanawiając, że nie pozwoli mu na ostatnie słowo, nawet gdyby jej własna wypowiedź miała być niemądra.
– Chyba tak. – Spojrzał w dół, udając, że bada spojrzeniem swoją kostkę, i w końcu wskoczył do powozu. – Nie, ten upadek najwyraźniej nie wyrządził mi żadnej trwałej szkody. Za to – dodał złośliwie – cały jestem posiniaczony po wczorajszej bijatyce.
– Bijatyce? – powtórzyła przerażona Ellie z troską. – A co się stało? Dobrze się pan czuje?
Charles wzruszył ramionami i westchnął z udawaną rezygnacją, łapiąc za lejce i nakazując koniom iść naprzód.
– Powaliła mnie na dywan mokra rudowłosa jędza.
– Ach! – westchnęła Ellie zakłopotana, patrząc w bok na wioskę, przesuwającą się jej przed oczami. – Bardzo przepraszam, zachowałam się tak, jakbym zupełnie nie była sobą.
– Doprawdy? Powiedziałbym, że to dla ciebie zupełnie typowe zachowanie.
– Przepraszam.
Charles się uśmiechnął.
– Czy zauważyłaś, że „przepraszam" mówisz zawsze wtedy gdy nie wiesz, co powiedzieć?
Ellie w ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby znów nie powiedzieć „przepraszam".
– Rzadko brakuje ci słów, prawda? – Nie dał jej czasu na odpowiedź, bo zaraz dodał: – To prawdziwa uciecha wprawiać cię w zakłopotanie.
– Wcale nie jestem zakłopotana.
– Nie? – mruknął, dotykając palcem kącika jej ust. – Wobec tego dlaczego wargi ci drżą, jak gdybyś rozpaczliwie chciała coś powiedzieć, tylko nie wiedziała, co?
– Dokładnie wiem, co chcę powiedzieć, ty okropny, śliski wężu!
– Rzeczywiście, przekonałaś mnie – zaśmiał się rozbawiony. -Najwyraźniej opanowałaś raczej rozbudowane słownictwo.
– Dlaczego dla pana wszystko musi być zabawą?
– A dlaczego nie? – odparował.
– Ponieważ… Ponieważ… – Ellie mówiła coraz ciszej, uświadamiając sobie, że nie ma gotowej odpowiedzi.
– No dlaczego? – droczył się z nią.
– Ponieważ małżeństwo to poważna sprawa – powiedziała w końcu. – Bardzo poważna.
– Uwierz mi – odparł natychmiast, chociaż bardzo cicho. -Nikt nie wie o tym lepiej niż ja. Gdybyś wycofała się z naszej umowy, zostałbym z kupą kamieni bez środków na jej utrzymanie.
– Wycombe Abbey zasługuje na ładniejsze określenie niż kupa kamieni – zaprotestowała Ellie. Zawsze żywiła głęboki podziw dla dobrej architektury, ten dom był jednym z najpiękniejszych budynków w całym regionie.
Charles posłał jej ostre spojrzenie.
– Ale naprawdę zmieni się w kupę kamieni, jeśli nie będę miał odpowiednich funduszy na renowację.
Ellie odniosła wrażenie, że Charles ją ostrzega. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby wycofała się z umowy. Nie wątpiła, że gdyby zechciał, mógłby zmienić jej życie w prawdziwe piekło, i miała uczucie, że jeśli zdecydowałaby się porzucić go przed ołtarzem, stanowiłoby to dla niego wystarczającą motywację, by poświęcił całe swoje życie na zrujnowanie jej życia.
– Nie musi się pan martwić – powiedziała cierpko. – Nigdy nie złamałam danego słowa i nie zamierzam robić tego również teraz.
– To dla mnie wielka ulga, milady.
Ellie zmarszczyła brwi. Jego głos wcale nie brzmiał weselej, lecz pobrzmiewała w nim głównie satysfakcja. Właśnie się nad tym zastanawiała, gdy nagle wyrwał ją z zamyślenia:
– Powinnaś coś o mnie wiedzieć, Eleanor. Odwróciła się do niego z szeroko otwartymi oczami.
– Być może wiele spraw w życiu traktuję jak zabawę, lecz potrafię również być śmiertelnie poważny, gdy tylko zechcę.
– Przepraszam? – powiedziała Ellie i zaraz ugryzła się w język.
– Nie jestem mężczyzną, z którym można się kłócić. Ellie odsunęła się.
– Czy pan mi grozi?
– Mojej przyszłej żonie? – spytał bezczelnie. – Oczywiście, że nie!
– A mnie się wydaje, że jednak tak. I chyba mi się to nie podoba.
– Naprawdę tak myślisz? – roześmiał się.
– Owszem – odparowała. – I podobał mi się pan bardziej, kiedy był pijany.
Teraz śmiał się już głośno.
– Łatwiej było nade mną zapanować, a tobie nie podoba się, kiedy nie masz całkowitej kontroli nad wszystkim.
– A pan?
– Pod tym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wierzę, że jako mąż i żona będziemy do siebie doskonale pasować.
Ellie popatrzyła na niego z powątpiewaniem. -Albo to, albo też pozabijamy się nawzajem.