– Rzeczywiście istnieje taka możliwość – przyznał, w zamyśleniu głaszcząc się po brodzie. – Mam nadzieję, że jedno drugiemu dotrzyma kroku.
– O czym pan, u diabła, mówi? Charles uśmiechnął się powoli.
– Jestem uważany za świetnego strzelca, a ty?
Ellie aż otworzyła usta, była tak zdumiona, że nie mogła nawet powiedzieć „przepraszam".
– To był żart, Eleanor. Zamknęła usta.
– Oczywiście – odparła zachrypniętym głosem. – Wiedziałam o tym.
– Oczywiście, że tak.
Ellie czuła, że rośnie w niej napięcie, frustracja, wywołana faktem, że ten człowiek raz po raz potrafił wprawić ją w zakłopotanie.
– Nie jestem zbyt dobra w strzelaniu – odparła, uśmiechając się z przymusem. – Posiadam jednak niezwykły talent w posługiwaniu się nożami.
Charles wydał z siebie odgłos taki, jakby dławił śmiech, I musiał dłonią zakryć usta.
– Potrafię też chodzić bardzo cicho – dodała ze złośliwym uśmieszkiem, czując, że wracają jej władze umysłowe. – Lepiej, żeby na noc zamykał się pan na klucz.
Nachylił się do niej, oczy mu błyszczały.
– Ależ, moja kochana, celem mojego życia jest mieć pewność, że twoje drzwi pozostaną otwarte co noc.
Ellie zaczęło robić się gorąco.
– Obiecał pan…
– A ty obiecałaś – przysunął się bliżej, aż dotknęli się nosami – że pozwolisz próbować mi się uwodzić zawsze, gdy tego zechcę.
– Ach, na miłość świętego Piotra – Ellie powiedziała to z takim lekceważeniem, że Charles zmieszany się odsunął. – Czyż to nie jest najgłupsza kolekcja słów, jaką słyszałam w jednym zdaniu?
Charles zamrugał.
– Czy ty mnie obrażasz?
– Cóż, z całą pewnością nie był to komplement – odwarknęła. – Pozwolić panu się uwieść, doprawdy! Obiecałam, że może pan próbować, nigdy nie mówiłam, że na cokolwiek panu „pozwolę".
– Nigdy w życiu uwodzenie kobiety nie przychodziło mi z takim trudem.
– Wierzę.
– A zwłaszcza takiej, która zgodziła się zostać moją żoną.
– Odniosłam wrażenie, że byłam jedyną, której przypadł w udziale ten wątpliwy zaszczyt.
– Posłuchaj, Eleanor. – Teraz w jego głosie pojawiło się zniecierpliwienie. – Potrzebujesz tego małżeństwa tak samo jak ja i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej. Poznałem już panią Foxglove, wiem, co cię czeka w domu.
Ellie westchnęła. Rzeczywiście wiedział, w jakich opałach się znalazła. Pani Foxglove i jej niekończące się uszczypliwości dostarczyły mu dostatecznych dowodów.
– A poza wszystkim – dodał z irytacją. – Co, u diabła, miałaś na myśli, mówiąc, „wierzę", gdy wspomniałem, że nigdy nie miałem takich kłopotów z uwiedzeniem kobiety?
Ellie patrzyła na niego tak, jakby miała do czynienia z niedorozwiniętym.
– Właśnie to. Wierzę panu. Musi pan wiedzieć, że jest pan bardzo przystojnym mężczyzną.
Charles wyraźnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Ellie była raczej zadowolona z tego, że teraz dla odmiany to on się zakłopotał. Kontynuowała więc:
– I czarującym.
– Tak uważasz?
– Za bardzo czarującym – dodała, mrużąc oczy. – A przez to trudno jest odróżnić pańskie komplementy od pochlebstw.
– Wobec tego przyjmij, że mówię same komplementy -stwierdził, machając ręką, – A dzięki temu oboje będziemy szczęśliwsi.
– Pan na pewno.
– Ty także. Uwierz mi.
– Miałabym uwierzyć? Ha! To być może działało na pańskie głupiutkie panienki z Londynu, które obchodzi jedynie kolor wstążek. Ale ja jestem ulepiona z mocniejszej gliny.
– Wiem o tym. Dlatego właśnie z tobą się żenię.
– Chce pan powiedzieć, że udowodniłam posiadanie niezwykłej inteligencji swoją zdolnością opierania się pańskiemu urokowi? – zachichotała Ellie, – Cudownie! Jedyna kobieta dostatecznie bystra, by zostać hrabiną, to ta jedyna, która potrafi przejrzeć na wylot pańskie powierzchowne umizgi.
– Cos w tym rodzaju – burknął Charles, niezbyt zadowolony ze sposobu, w jaki obróciła jego słowa na swoją korzyść, lecz nie umiał celnie się odciąć.
Teraz Ellie chichotała już szczerze, jemu zaś nie było ani trochę do śmiechu.
– Przestań! – zażądał. – Przestań natychmiast!
– Nie mogę! – Ellie z trudem chwytała powietrze. – Naprawdę nie mogę!
– Eleanor, mówię ci po raz ostatni…
Odwróciła się, żeby mu odpowiedzieć, i przypadkiem zerknęła na drogę.
– Na miłość boską, niech pan uważa, jak jedziemy!
– Uważam…
Nie dowiedziała się, co zamierzał powiedzieć, bo akurat w tej chwili koło wjechało w wyjątkowo głęboką koleinę, kariolka gwałtownie przechyliła się na bok, a pasażerowie wypadli na ziemię.
5
Charles, uderzając o ziemię, aż krzyknął, bo poczuł ból w każdej kostce, w każdym mięśniu, w każdym przeklętym włosku na ciele.
Pół sekundy później wylądowała na nim Ellie, rzucona jak worek ziemniaków.
Charles zamknął oczy, w duchu zadając sobie pytanie, czy kiedykolwiek będzie zdolny spłodzić dziecko, a przede wszystkim, czy kiedykolwiek będzie miał ochotę próbować.
– Au! – jęknęła Ellie, rozcierając bark.
Chętnie by jej odpowiedział, najlepiej jakąś sarkastyczną uwagą, ale nie mógł mówić. Żebra bolały go tak bardzo, że był przekonany, że zaczną grzechotać, gdy tylko spróbuje dobyć głosu.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, Ellie wreszcie sturlała się z niego, ale jej ostry łokieć zdołał przy tym wbić się w czułe miejsce pod jego lewą nerką.
– Aż trudno uwierzyć, że pan nie zauważył tej dziury -stwierdziła Ellie, starając się zachować wyniosłość nawet teraz, gdy siedziała w kurzu.
Charles miał ochotę ją udusić. A może założyć kaganiec? Gotów był nawet pocałować ją, byle tylko zetrzeć jej z twarzy tę denerwującą minę. Nie mógł się jednak ruszyć, próbował jedynie złapać oddech.
– Nawet ja potrafiłabym lepiej powozić kariolką – ciągnęła Ellie, wstając i otrzepując spódnicę. – Mam nadzieję, że nie popsuł pan koła, wymiana jest okropnie droga, a poza tym kołodziej z Bellfield częściej bywa pijany niż trzeźwy. Oczywiście, mógłby pan pojechać do Faversham, lecz nie polecałabym…
Charles wydał z siebie rozdzierający jęk, chociaż nie wiedział, co mu dokucza najbardziej, żebra, głowa czy pouczenia Ellie.
Ellie pochyliła się nad nim z miną wyrażającą coraz większe zatroskanie.
– Ach, chyba się pan nie zranił!
Charles zdołał rozciągnąć usta na tyle, by odsłonić zęby, lecz tylko wielki optymista nazwałby to uśmiechem.
– Nigdy nie czułem się lepiej – wydusił z siebie,
– Och, rzeczywiście, chyba się pan potłukł! – wykrzyknęła Ellie raczej oskarżycielskim tonem.
– Nie bardzo – jęknął. – Tylko żebra, plecy i… – zakasłał się,
– Ach! – zafrasowała się Ellie. – Ogromnie mi przykro. Czyżbym padając na pana uniemożliwiła panu oddychanie?
– Owszem, i to na dłuższą chwilę.
Ellie zmarszczyła brwi i dotknęła ręką jego czoła.
– Po głosie poznaję, że pan się źle czuje. Nie jest panu gorąco?
– Na Boga, Eleanor, nie mam szkarlatyny! Przyciągnęła rękę do siebie i mruknęła:
– W każdym razie nie zapomina pan języka w gębie.
– Dlaczego tak jest – powiedział, oddychając z trudem – że kiedykolwiek jesteś blisko, odnoszę obrażenia?
– A to dopiero! – wykrzyknęła Ellie. – To przecież nie moja wina. Nie ja powoziłam, a już z całą pewnością nie miałam nic wspólnego z pańskim upadkiem z drzewa!