Poranek w dniu ślubu wstał jasny i pogodny. Przybył powóz, który miał zawieźć Ellie, jej ojca i panią Foxglove do Wycombe Abbey, i Ellie poczuła się naprawdę jak księżniczka z bajki. Suknia, powóz i niemożliwie przystojny mężczyzna czekający na nią na końcu tej podróży, wszystko to wydawało się jakby rodem z pełnej magii baśni.
Ceremonia miała się odbyć w oficjalnej bawialni Wycombe Abbey. Wielebny pan Lyndon zajął miejsce z przodu, a następnie, ku rozbawieniu zebranych, westchnąwszy z niezadowoleniem, ruszył przez pokój.
– Muszę przecież oddać pannę młodą narzeczonemu – wyjaśnił, dotarłszy do drzwi.
Śmiechy rozległy się także, gdy spytał głośno:
– Kto oddaje tę kobietę? – A potem zaraz sam sobie odpowiedział: – Ja!
Ale te chwile wesołości wcale nie rozluźniły napięcia Ellie. Czulą się sztywna i nie wiedziała, czy zdoła coś z siebie wydusić.
Ledwie mogąc oddychać, popatrzyła na mężczyznę, który miał zostać jej mężem. Co ona robi? Przecież prawie go nie zna!
Spojrzała na ojca, który patrzył na nią z jakże obcym mu smutkiem i nostalgią.
A potem przeniosła wzrok na panią Foxglove, która najwyraźniej zapomniała o swoich planach wykorzystania Ellie w roli szczotki do komina i podczas całej podróży powozem nie przestawała powtarzać, jak to zawsze wiedziała, że „droga Eleanor zapewne złapie wspaniałego męża" i „mój drogi, drogi, przybrany zięć, hrabia".
– Tak! – zawołała Ellie. – Ach, tak!
Czuła, że Charles stojący obok niej aż trzęsie się od tłumionego śmiechu.
Zaraz jednak wsunął jej na serdeczny palec lewej ręki ciężką złotą obrączkę i Ellie uświadomiła sobie, że teraz w oczach Boga i Anglii należy do hrabiego Billington na zawsze.
Jak na kobietę, która szczyciła się zdolnością zachowania trzeźwości umysłu, kolana podejrzanie mocno się pod nią uginały.
Pan Lyndon zakończył ceremonię. Charles pochylił się lekko i delikatnie musnął wargi Ellie. Dla postronnego obserwatora był to jedynie subtelny pocałunek, ale Ellie poczuła jego język w kąciku ust, zaskoczona tą nagłą pieszczotą, z trudem zdołała odzyskać równowagę, kiedy Charles ujął ją pod ramię i poprowadził do niewielkiej grupki osób, będących, jak sądziła, jego krewnymi.
– Nie miałem czasu zaprosić całej rodziny, ale chciałbym, żebyś poznała moje kuzynki. Pozwól, że przedstawię ci panią i George'ową Pallister, pannę Pallister i pannę Judith Pallister. -Z uśmiechem odwrócił się do damy i dwóch dziewczynek. -Helen, Claire, Judith, chciałbym przedstawić wam moją żonę, Eleanor, hrabinę Billington.
– Miło mi poznać – powiedziała Ellie, nie bardzo wiedząc, czy powinna dygnąć, czy może to raczej one powinny się ukłonić. Uśmiechnęła się tylko najbardziej przyjaźnie jak potrafiła. Helen, atrakcyjna blondynka w wieku około czterdziestu lat, odpowiedziała jej uśmiechem.
– Helen i jej córki od śmierci pana Pallistera mieszkają tutaj, w Wycombe Abbey – wyjaśnił Charles.
– Naprawdę? – zdumiała się Ellie, patrząc na swoje nowe kuzynki.
– Tak – odparł Charles. – Podobnie jak moja niezamężna ciotka Cordelia. Nie wiem, gdzie się teraz podziewa.
– To ekscentryczka – wyjaśniła Helen.
Claire, trzynasto- albo czternastoletnia dziewczynka, nie odzywała się, stała tylko z wyraźnie naburmuszoną miną.
– Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy- oświadczyła Ellie. – Zawsze chciałam żyć w dużej rodzinie. U mnie w domu po wyjeździe mojej siostry zrobiło się dość pusto,
– Siostra Eleanor niedawno poślubiła hrabiego Macclesfield – wyjaśnił Charles.
– Owszem, ale dom opuściła dużo wcześniej – powiedziała Ellie ze smutkiem. – Od ośmiu lat mieszkałam sama z ojcem.
– Ja też mam siostrę – pochwaliła się Judith. – To Claire. Ellie uśmiechnęła się do dziewczynki.
– Ach, tak? A ile ty masz lat?
– Sześć – odparła mała z dumą, odgarniając do tyłu jasno-brązowe włosy. – A jutro będę miała dwanaście.
Helen roześmiała się.
– Jutro najwyraźniej oznacza długą przyszłość – powiedziała, pochylając się, żeby pocałować córeczkę w policzek. – Najpierw musisz skończyć siedem lat.
– A potem dwanaście! Ellie przykucnęła przy niej.
– Nie całkiem tak, kochana, jeszcze pozostaje osiem, a potem dziewięć, a potem…
– Dziesięć i jedenaście – przerwała jej Judith z dumą. -A potem dwanaście!
– Teraz bardzo dobrze – pochwaliła ją Ellie.
– Potrafię liczyć do sześćdziesięciu dwóch.
– Naprawdę?
Ellie starała się, żeby w jej głosie zabrzmiał szczery podziw.
– Mhm. Raz, dwa, trzy, cztery…
– Mamo! – Claire nie kryła niezadowolenia. Helen ujęła Judith za rękę.
– Chodź, malutka, będziemy wprawiać się w liczeniu kiedy indziej.
Judith z wyrzutem spojrzała na matkę, a potem odwróciła się do Charlesa.
– Mama mówiła, że najwyższy czas, żebyś się ożenił.
– Judith! -zawołała Helen, czerwieniąc się.
– Przecież tak mówiłaś! Powiedziałaś, że Charles zadaje się ze zbyt wieloma kobietami i…
– Judith! – Helen prawie krzyknęła, łapiąc dziewczynkę za rękę. – Nie pora na to!
– Nic nie szkodzi – powiedziała prędko Ellie. – Ona nie chciała powiedzieć nic złego.
Helen wyglądała tak, jakby chciała zapaść się pod ziemię i zniknąć. Pociągnęła Judith za rękę, mówiąc:
– Wierzę, że nasi świeżo upieczeni małżonkowie chcieliby zostać przez chwilę sami. Zaprowadzę gości do jadalni na weselne śniadanie.
Pospiesznie ich opuściła, ale Ellie i Charles usłyszeli jeszcze, jak Judith niewinnym głosikiem pyta:
– Claire, co to jest rozwiązła kobieta?
– Judith, jesteś okropna! – zabrzmiała odpowiedź Claire.
– To znaczy, że wszystko jej się rozwiązuje? Buciki i wstążki?
Ellie nie była pewna, czy ma się śmiać, czy płakać.
– Bardzo cię za to przepraszam – powiedział Charles cicho, gdy pokój opustoszał.
– Nic nie szkodzi.
– Panna młoda nie powinna wysłuchiwać historii o przeszłości i przygodach nowego męża w dniu ślubu.
Ellie wzruszyła ramionami.
– Z ust sześciolatki nie są takie okropne.
Charles popatrzył na kobietę, która została jego żoną, i poczuł, że rozkwita w nim niewytłumaczalna duma. Wydarzenia tego poranka powinny ją przytłoczyć, a jednak potrafiła zachować wdzięk i godność. Dokonał właściwego wyboru.
– Cieszę się, że nie zakryłaś włosów – szepnął. Roześmiał się, gdy Ellie machinalnie podniosła rękę do głowy.
– Nie rozumiem, dlaczego pan mnie o to prosił – powiedziała nerwowo.
Charles dotknął loka, który wymknął się ze starannie ułożonej fryzury i wił się na szyi.
– Naprawdę?
Ellie nie odpowiedziała. Delikatnie nacisnął jej bark i spostrzegł, że nachyla się lekko ku niemu, a oczy zaczynają jej błyszczeć. I poczuł triumf, uświadamiając sobie, że uwodzenie żony wcale nie zapowiada się na aż tak trudne, jak przypuszczał. Nachylił się nad nią, żeby ją pocałować, żeby wsunąć palce w te wspaniałe rude włosy, a wtedy…
Ona się odsunęła.
Po prostu.
Charles zaklął pod nosem,
– To nie jest dobry pomysł, milordzie – oświadczyła z miną świadczącą o tym, że doskonale wie, co mówi.
– Mów mi po imieniu – zażądał.
– Nie wtedy, kiedy wygląda pan tak jak teraz.
– To znaczy jak?
– Jak…? Och, nie wiem. Raczej władczo. – Zamrugała. -A właściwie wygląda pan tak, jakby pan cierpiał.
– Bo cierpię – odparł.