Gromada blokująca wejście do kuchni przerzedziła się i Ellie udało się wcisnąć do środka. Musiała obejrzeć ten piec i przekonać się, czy pożar wybuchł za jej przyczyną. Wiedziała, że i tak wszyscy będą tak sądzić, mogła mieć nadzieję jedynie na to, że uznają, iż stało się to przez jej niezręczność, nie było zaś celowym działaniem. Lepiej, by uważali ją za głupią niż za nikczemną.
Kiedy weszła do kuchni, Charles stał w odległym rogu i rozmawiał z jednym z lokajów, na szczęście był do niej odwrócony plecami. Czym prędzej podbiegła więc do pieca, z którego wciąż unosił się dym, i wsunęła do niego głowę.
Na widok tego, co zobaczyła, aż jęknęła. Ruszt umieszczono w najniższej pozycji, jeszcze niżej niż wtedy, gdy Ellie go przestawiała. Jakiekolwiek jedzenie umieszczone w piecu natychmiast zajęłoby się ogniem, to było nieuniknione.
Wsunęła głowę jeszcze głębiej, żeby móc lepiej to zobaczyć, gdy nagle gdzieś z tylu dobiegło ją siarczyste przekleństwo. Nie miała nawet czasu zareagować, gdy poczuła, że ktoś ciągnie ją do tyłu. Nie miała najmniejszych wątpliwości, kto.
Niechętnie się odwróciła. Charles stał za nią, a z oczu biła mu furia.
– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła z przejęciem. – Ten piec jest…
– Ani słowa więcej! – uciął. Głos miał zachrypnięty od dymu, ale chrypka wcale nie umniejszała brzmiącego w nim gniewu. – Ani jednego przeklętego słowa wiecej!
– Ale…
– To o jedno za dużo. – Obrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni.
Ellie poczuła zdradzieckie łzy napływające do oczu, lecz nie wiedziała, czy wywołała je przykrość czy gniew. Miała nadzieję, że raczej gniew, bo bardzo nie podobało jej się to ściskanie w żołądku, jakby z obawy, że oto Charles ją odrzucił. Wstała i podeszła do kuchennych drzwi, żeby usłyszeć, co Charles mówi do służby w holu.
– … Dziękuję za to, że narażaliście życie, by pomóc mi uratować kuchnię i całe Wycombe Abbey. To było szlachetne i wielkoduszne. – Na chwilę urwał i odchrząknął. – Muszę was jednak spytać, czy ktokolwiek był obecny w chwili, gdy pożar wybuchł?
– Poszłam do ogrodu nazbierać ziół – odparła jedna z podkuchennych. – Kiedy wróciłam, panna Claire już krzyczała o pożarze.
– Claire? – Charles zmrużył oczy. – A co Claire tu robiła?
Ellie wysunęła się o krok w przód.
– Wydaje mi się, że zeszła na dół wcześniej… – Na moment zawahała się pod jego strzelającym błyskawicami spojrzeniem, ale przypomniała sobie, że absolutnie nie ma się czego wstydzić, i ciągnęła: – Kiedy wszyscy zebraliśmy się w kuchni.
Oczy służących skierowały się teraz na nią. Ellie czuła ich zbiorowe potępienie. Przecież mimo wszystko to ona przestawiała ruszt.
Charles odwrócił się od niej bez słowa.
– Przyprowadź mi Claire – powiedział lokajowi. Potem rzekł do Ellie: – Chciałbym zamienić z tobą parę słów. Potem wrócił do kuchni. Zanim tam jednak wszedł, jeszcze oświadczył służbie; – Reszta może wrócić do swoich obowiązków. Ci, którzy są powalani sadzą, mogą skorzystać z łazienek w skrzydle gościnnym. – A ponieważ nikt ze służących się nie ruszył, zakończył ostrym: – Do widzenia!
Wszyscy uciekli,
Ellie weszła za mężem do kuchni.
– To bardzo miłe z twojej strony, że pozwoliłeś służbie skorzystać z twoich łazienek – szepnęła, chcąc powiedzieć cokolwiek, zanim Charles zacznie na nią krzyczeć.
– To nasze łazienki – odciął się. – I nie myśl sobie, że zdołasz mnie zbić z tropu.
– Wcale nie zamierzałam. Naprawdę postąpiłeś bardzo miło.
Charles oddychał głęboko, chcąc, by jego serce odzyskało normalny rytm. Na Boga, co za dzień! A przecież jeszcze nie minęło nawet południe. Obudził się, zastał żonę z głową w piecu, pokłócił się z nią po raz pierwszy, potem ją pocałował (pragnąc jeszcze więcej), ale przerwał mu ten przeklęty pożar, który najwyraźniej spowodowała Ellie.
Gardło miał obolałe, bolał go krzyż, a w głowie waliło jak młotem. Popatrzył na swoje ręce, które wyraźnie drżały. Doszedł do wniosku, że małżeństwo nie jest raczej dobre dla zdrowia.
Przeniósł wzrok na żonę, która wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć, czy raczej zmarszczyć, czoło. Potem popatrzył na piec, z którego wciąż jeszcze wydobywał się dym.
Jęknął. Jeśli dalej tak pójdzie, Za rok pożegna się z życiem. Był tego pewien.
– Czy coś się stało? – spytała Ellie cicho. Odwrócił się do niej z niedowierzaniem.
– Czy coś stało? – powtórzył. – Stało się? – Tym razem prawie krzyknął.
Ellie jednak zmarszczyła czoło.
– No cóż, oczywiście, że coś się stało, ale miałam na myśli bardziej ogólny sens. Ja…
– Eleanor, moja cholerna kuchnia o mało nie spaliła się na skwarkę! – wrzasnął. – Nie widzę w tym nic ogólnego!
Ellie dumnie uniosła głowę.
– To nie była moja wina.
Milczenie.
Ellie skrzyżowała ręce na piersiach i stanęła w lekkim rozkroku.
– Ruszt został przesunięty. Był w innym miejscu, niż go zostawiłam. Nie było szans, żeby nie wybuchł pożar. Nie wiem, kto…
– Nie obchodzi mnie ten ruszt. Po pierwsze, nie powinnaś była w ogóle tykać się tego pieca. Po drugie – licząc, zaginał palce – nie powinnaś była tu wbiegać, kiedy ogień szalał. Po trzecie, nie powinnaś była, do cholery, wkładać głowy do środka, kiedy piekielny piec wciąż jeszcze był gorący. Po czwarte…
– To już wystarczy – przerwała mu Ellie.
– To ja ci powiem, kiedy wystarczy. Ty… – Charles urwał, ale tylko dlatego, że uświadomił sobie, że cały się trzęsie ze złości. Być może była to też reakcja po niedawnym lęku.
– Znów przygotowujesz listę na mój temat – oskarżyła go. -Teraz to lista wszystkich moich wad, a poza tym… - Pogroziła mu palcem. – Przekląłeś dwa razy w jednym zdaniu.
– Boże, dopomóż mi! – jęknął. – Boże, dopomóż!
– Hm – mruknęła Ellie z wyraźną naganą. – Bóg z całą pewnością ci nie pomoże, jeśli będziesz dalej tak przeklinał.
– Wydaje mi się, że mówiłaś mi kiedyś, że nie dbasz przesadnie o takie rzeczy.
Ellie skrzyżowała ręce.,
– Tak było, zanim zostałam twoją żoną. Teraz muszę o to dbać.
– Boże, chroń mnie od żon! – jęknął Charles.
– W ogóle nie powinieneś był się żenić – stwierdziła Ellie.
– Ellie, jeśli teraz nie zamkniesz buzi, to Bóg mi świadkiem, urwę ci głowę!
Ellie uznała, że wyraziła już swoją opinię co do liczenia na boską pomoc, i tym razem zadowoliła się mruczeniem.
– Cóż, jedno przekleństwo jest zrozumiałe, ale dwa… To doprawdy za dużo!
Nie była pewna, ale wydało jej się, że Charles uniósł oczy ku górze i szepnął:
– Weź mnie do siebie.
Tego było już za wiele.
– Na miłość boską! – wykrzyknęła Ellie, wbrew sobie łamiąc drugie przykazanie. – Nie jestem aż tak zła, żeby śmierć była lepsza od małżeństwa ze mną!
Charles posłał jej spojrzenie mówiące, że nie jest tego wcale taki pewien.
– To małżeństwo wcale nie musi trwać wiecznie! – wybuchnęła Ellie, a wstrzymywany gniew sprawił, że jej głos zabrzmiał niezwykle przenikliwie. – Mogę w tej sekundzie wyjść przez te drzwi i zacząć starać się o jego anulowanie.
– Przez jakie drzwi? – spytaj drwiąco. – Widzę jedynie zwęglone resztki drewna.