Charles podniósł głowę, wyraźnie zdumiony jej śmiałością i bezpośredniością.
– Można w pewnym sensie tak to określić.
– Ja też się na ciebie gniewam.
– Ten fakt nie uszedł mojej uwagi.
Jego cierpki ton obudził w Ellie furię. Wydało jej się, że on sobie drwi z jej zdenerwowania.
– Chcę, żebyś wiedział – oznajmiła – że nigdy nie wyobrażałam sobie małżeństwa jako suchego bezkrwistego kontraktu, ku jakiemu ty, zdaje się, zmierzałeś.
Charles roześmiał się i skrzyżował ręce.
– Prawdopodobnie nigdy nie wyobrażałaś sobie małżeństwa ze mną.
– To najbardziej egoistyczne…
– A poza wszystkim – przerwał jej. – Jeśli uważasz nasze małżeństwo za „bezkrwiste", jak delikatnie to ujęłaś, to jest takie, ponieważ to ty postanowiłaś, że nasz związek pozostanie nieskonsumowany.
Ellie aż jęknęła na taką bezczelność.
– Pan jest podły, sir.
– Nie, po prostu cię pragnę. Dlaczego? Przysięgam na własną głowę, że nie wiem. Ale tak jest.
– Czy żądza zawsze czyni z mężczyzn takich potworów?
Charles wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Nigdy dotychczas nie miałem takich trudności w zaciągnięciu kobiety do łóżka. I nigdy wcześniej nie byłem z żadną żonaty.
Ellie zaparło dech w piersiach. Rzeczywiście nie wiedziała, co wypada, a czego nie wypada w typowym małżeństwie z wyższych sfer. Była jednak przekonana, że mężowie nie omawiają swoich miłosnych podbojów z żonami.
– Nie muszę słuchać takich wynurzeń – oświadczyła. – Wychodzę.
Ruszyła do drzwi, ale po drodze się odwróciła.
– Nie – oświadczyła. – Mam ochotę zająć się roślinami. Ty wyjdź!
– Ellie, czy mogę ci przypomnieć, że to mój dom?
– Który jest teraz również moim domem, Mam ochotę zająć się roślinami, a ty nie, wyjdźże więc!
– Eleanor…
– Twoje towarzystwo nie sprawia mi przyjemności – wyrzuciła z siebie.
Charles pokręcił głową.
– Doskonale. Wobec tego zaryj się w ziemię aż po łokcie, jeśli na to masz ochotę. Mam lepsze zajęcia od kłótni z tobą tutaj.
– Podobnie jak ja.
– Doskonale.
– Doskonale! – przyznał i wyszedł.
Ellie pomyślała, że przypominają raczej parę droczących się ze sobą dzieci, lecz w tej chwili była zbyt zła, żeby się tym przejmować.
Świeżo upieczonym małżonkom udawało się unikać swojego towarzystwa przez dwa dni i prawdopodobnie ich odosobnienie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby nie katastrofa.
Ellie jadła już śniadanie, kiedy do małej jadalni weszła Helen. Na twarzy malował jej się niesmak.
– Czy coś się stało, Helen? – spytała Ellie, pilnując się, by nie wspomnieć o tym, że kuchnia nie wróciła jeszcze do podawania grzanek.
– Masz jakiś pomysł na to, skąd mógł się wziąć ten okropny zapach w południowym skrzydle? O mało nie zemdlałam, kiedy tamtędy szłam.
– Nic nie czułam. Zeszłam bocznymi schodami i… – Ellie serce opadło w piersi. Oranżeria, błagam tylko nie oranżeria. Przecież ona mieściła się właśnie w południowym skrzydle! -Ach – szepnęła, zrywając się od stołu.
Pobiegła korytarzami, Helen za nią. Jeśli coś złego stało się w oranżerii, to nie wiedziała, co zrobi. W całym tym okropnym mauzoleum oranżeria była jedynym miejscem, w którym Ellie czuła się jak w domu.
Kiedy zaczęła zbliżać się do celu, otoczył ją wstrętny zapach zgnilizny.
– Ach! – jęknęła. – Co to jest?
– Okropne, sama przyznasz – powiedziała Helen.
Ellie weszła do oranżerii i widok, który tam zastała, przyprawił ją o łzy. Różane krzewy, które już zdążyła pokochać, były martwe, listki wyglądały na uschnięte, płatki kwiatów leżały na ziemi, a od krzaków bił okropny odór. Ellie zatkała nos.
– Kto mógł zrobić coś takiego? – Odwróciła się do Helen i spytała: – Kto?
Helen przez moment przyglądała jej się z uwagą, aż w końca powiedziała:
– Ellie, jesteś jedyną osobą, która lubi spędzać czas w oranżerii.
– Ty chyba nie myślisz, że ja… Sądzisz, że to moja wina?
– Nie uważam, że zrobiłaś to umyślnie – odparła Helen z nietęgą miną. – Ale wszyscy wiedzieli, jak bawi cię ogrodnictwo. Może dodałaś czegoś do ziemi? Albo rozsypałaś coś, czego nie powinnaś?
– Nic podobnego nie zrobiłam – upierała się Ellie. – Ja…
– Dobry Boże! – Do oranżerii wszedł Charles, jedną ręką zatykał chusteczką nos i usta. – Co to za zapach?
– To moje róże. – Ellie prawie szlochała. – Zobacz, co ktoś z nimi zrobił!
Charles z rękami na biodrach przyglądał się szkodom. W pewnym momencie wciągnął powietrze przez nos i aż się zakrztusił.
– Niech to wszyscy diabli, Eleanor! Jak ci się udało zabić te róże w ciągu dwóch dni? Moja matka zwykle potrzebowała na to przynajmniej roku.
– Ja nic nie zrobiłam! – krzyknęła Ellie. – Nic!
Ten moment wybrała Claire, aby wejść na scenę.
– Czy w oranżerii ktoś umarł? – spytała. Oczy Ellie zwęziły się w szparki.
– Nie, ale mój mąż zaraz padnie trupem, jeśli powie na mój temat jeszcze jedno złe słowo.
– Ellie – powiedział Charles błagalnym tonem. – Wiem, że nie zrobiłaś tego umyślnie, to po prostu…
– Ha! – wykrzyknęła Ellie, wyrzucając ręce w górę. – Jeśli jeszcze raz usłyszę to zdanie, to będę krzyczeć!
– Przecież już krzyczysz – wytknęła jej Claire.
Ellie miała ochotę udusić tę dziewczynę.
– Niektórzy ludzie nie radzą sobie z ogrodnictwem – ciągnęła Claire. – Nic w tym złego. Sama nie umiem zajmować się roślinami. Nigdy by mi się nie śniło wtrącać do tych kwiatków. Przecież właśnie po to zatrudniamy ogrodników.
Ellie przeniosła wzrok z Charlesa na Helen, z Helen na Claire i z powrotem. Wszyscy mieli na twarzach wyraz współczucia, jakby natknęli się na istotę, która, chociaż sympatyczna, kompletnie do niczego się nie nadaje.
– Ellie – powiedział Charles. – Może powinniśmy o tym porozmawiać?
Po dwóch dniach milczenia jego nagła chęć dyskutowania na temat wyraźnego niepowodzenia Ellie w oranżerii stała się kroplą przepełniającą kielich.
– Nie mam o czym z tobą rozmawiać – wybuchnęła. – Z wami też! – odwróciła się i wyszła.
Charles pozwolił Ellie kisić się w swoim pokoju aż do wieczora, w końcu jednak zdecydował, że chyba lepiej będzie, jak z nią pomówi. Jeszcze nigdy nie widział jej tak zasmuconej jak tego ranka w oranżerii. Wprawdzie znał ją zaledwie od tygodnia, ale z pewnością nawet nie przypuszczał, że ta mądra i dzielna dziewczyna, którą poślubił, tak bardzo będzie się wszystkim martwić.
Przez tych kilka dni jego gniew po ostatniej kłótni ostygł. Uświadomił sobie, że Ellie tylko się z nim drażniła, nie przywykła do sposobów zachowania ludzi z wyższych sfer i dlatego tak się burzyła.
Zastukał do drzwi łączących ich pokoje delikatnie, a potem nieco głośniej, gdy nie usłyszał odpowiedzi. W końcu dotarło do niego coś, co można było uznać za „proszę", wsunął więc głowę do środka.
Ellie siedziała na łóżku, owinięta w kołdrę, którą najpewniej przywiozła z rodzinnego domu. Była to dosyć prosta kołdra, biała z niebieskim haftem, i z pewnością nie pasowała do rozbuchanego gustu jego przodków.
– Chciałeś czegoś? – spytała Ellie głosem najzupełniej obojętnym.
Charles przyjrzał jej się uważnie. Ściskała coś w lewej ręce.
– Co to takiego? – spytał.
Ellie spojrzała na swoje dłonie, jakby nie pamiętała, że cokolwiek w nich trzyma.