– Och, Thom mógłby się sam tym zająć, jest bardzo zręczny – powiedziała Bessie. Ale zaraz spuściła wzrok. – Po prostu nie mieliśmy środków.
Ellie zorientowała się, że w ostatnim roku Stillwellom musiało się wieść nie najlepiej. Widziała, że w Bellfield zbiory były mniejsze niż zazwyczaj, zapewne więc również w okolicach Wycombe Abbey wieśniakom żyło się trudniej.
– Dopilnuję, aby przysłano wam, czego potrzeba. Przynajmniej tyle możemy zrobić. Nikt nie może mieszkać z cieknącym dachem.
Bessie gorąco jej podziękowała. Do końca dnia Ellie udało się odnieść sukces również w chatach innych dzierżawców, a Helen raczej często powtarzała:
– Doprawdy, nie wiem, jak ty to robisz! Przecież poznałaś ich dopiero dzisiaj, a mnie się wydaje, że wszyscy już gotowi są skoczyć za tobą w ogień!
– To po prostu kwestia dania im do zrozumienia, że dobrze się z nimi czujesz. Gdy to sobie uświadomią, i oni poczują się z tobą dobrze.
Helen uśmiechnęła się.
– Przypuszczam, że pani Smith mogła mieć pewne wątpliwości co do tego, czy aby na pewno się z nią dobrze czujesz, po tym jak weszłaś na drabinę, żeby zajrzeć do ptasiego gniazda na dachu jej domu.
– Ależ nie mogłam tam nie zajrzeć! Skoro ptaki rozdziobują jej strzechę, mogą spowodować duże szkody. Uważam, że to gniazdo należałoby przenieść na najbliższe drzewo. Tylko nie jestem pewna, w jaki sposób to zrobić, żeby nie niepokoić piskląt. Słyszałam, że ptasia mama nie chce zajmować się młodymi, których dotykał człowiek.
Helen pokręciła głową.
– Gdzie się nauczyłaś takich rzeczy?
– Tego akurat od szwagra – Ellie machnęła ręką. – On zawsze miał naukowe zacięcie. – No, jesteśmy na miejscu. Ostatnia chata na dzisiaj.
– To dom Sally Evans – powiedziała Helen. – Owdowiała blisko przed rokiem.
– To smutne – szepnęła Ellie. – Na co zmarł jej mąż?
– Na gorączkę. Szalała w całej wiosce, ale to była jedyna śmierć.
– Czy pani Evans jest w stanie sama się utrzymać? Czy ma dzieci?
– Nie, dzieci nie ma – odparła Helen. – Była mężatką niespełna rok. Nie bardzo wiem, jak wiąże koniec z końcem. Sądzę, że wkrótce zacznie się rozglądać za nowym mężem. Ma mały warzywnik i kilka zwierząt, ale kiedy zabraknie świń, nie wiem, co zrobi. Jej mąż był kowalem, nie ma więc ziemi, na której mogłaby uprawiać zboże. Pewnie też sama nie dałaby rady jej obrobić, nawet gdyby podjęła taką próbę.
– No tak – Ellie już uniosła rękę, żeby zastukać do drzwi -Gospodarstwo to trudna sprawa, Samotna kobieta nie udźwignie takiego ciężaru. Samotny mężczyzna również.
Sally Evans okazała się młodsza, niż Ellie się spodziewała. Miała bladą twarz, na której smutek wyrył wyraźne ślady. Ta kobieta wciąż jeszcze była w żałobie po śmierci męża.
W czasie gdy Helen przedstawiała je sobie nawzajem, Ellie rozglądała się po małej chacie. Panowały w niej porządek i czystość, wyczuwało się jednak, że Sally radzi sobie z drobnymi codziennymi zadaniami, gorzej natomiast jest z tymi większymi. Wszystko znajdowało się tu na właściwym miejscu, ale stos ubrań, które należało pocerować, sięgał Ellie do pasa, a kawałki połamanego krzesła leżały porządnie złożone w kącie, czekając, aż ktoś je naprawi. W chacie czuło się taki chłód, że Ellie zastanawiała się, od ilu dni Sally nie paliła w piecu.
Podczas rozmowy wyszło na jaw, że Sally rzeczywiście radzi sobie z największym trudem. Bóg nie pobłogosławił jej małżeństwa dziećmi i teraz została sama ze swoją żałobą.
Ellie siedziała wsłuchana, gdy nagie Helen zadrżała z zimna. Nie wiadomo było, kto się tego bardziej zawstydził, czy Sally z tego powodu, że w jej domu panuje taki chłód, czy też Helen, że mimo woli zwróciła na to uwagę gospodyni.
– Tak mi przykro, pani Pallister – powiedziała Sally.
– Och, proszę się nie przejmować, to moja wina. Wydaje mi się, że nieco się przeziębiłam i…
– Proszę się nie tłumaczyć – przerwała jej Sally ze smutkiem. – Tu jest zimno jak w grobie i wszystkie o tym wiemy. Ale, niestety, coś się popsuło w kominku, a nie udało mi się jeszcze poprosić kogoś, żeby się tym zajął…
– Może do niego zajrzymy – zaproponowała Ellie, wstając. Na twarzy Helen odmalował się teraz wyraz przerażenia.
– Nie bój się, nie będę tego naprawiać. Nigdy nie biorę się do czegoś, na czym się nie znam – powiedziała Ellie z niezadowoleniem.
Helen skrzywiła się w taki sposób, że Ellie była pewna, iż Helen ma wielką ochotę wspomnieć o incydencie z grzankami.
– Ale wiem, jak poznać, że coś jest nie w porządku – ciągnęła Ellie. – Może któraś pomoże mi przesunąć tę kłodę?
Sally natychmiast się poderwała i w parę sekund później Ellie stała już w kominku z zadartą głową. Nic jednak nie widziała.
– Ciemno tu jak w nocy. A co się dzieje, kiedy próbujesz rozpalić ogień?
– Ze środka wydobywa się czarny dym – odparła Sally, podając jej latarnię.
Kiedy oczy Ellie przyzwyczaiły się już do ciemności, jeszcze raz rozejrzała się uważnie i stwierdziła, że komin jest okropnie brudny.
– To, moim zdaniem, wymaga gruntownego czyszczenia. Natychmiast przyślemy tu kogoś, kto by się tym zajął. Jestem pewna, że hrabra zgodzi się ze mną w tej kwestii…
– W jakiej kwestii? – rozległ się od drzwi rozbawiony głos. Ellie zmartwiała. Charles z pewnością nie będzie zadowolony, zastając ją z głową w kominie.
– Charles! – zawołała Helen. – Co za niespodzianka! Chodź, zobacz!
– Jestem pewien, że przed chwilą słyszałem głos mojej ślicznej żony – przerwał jej.
– Ach, hrabina tak mi pomaga! – odpowiedziała mu Sally.
– Mój kominek…
– Co?
Ellie westchnęła i na poważnie zaczęła rozważać możliwość ucieczki przez komin.
– Eleanor! – powiedział Charles ostro. – W tej chwili wyjdź z tego kominka!
Ellie dostrzegła uchwyt, żelazny stopień w kominie, wystarczy krok albo dwa i zniknie mu z oczu.
– Eleanor! – Z głosu Charlesa zniknęło wszelkie rozbawienie.
– Charles, ona tylko… – próbowała łagodzić Helen.
– Dobrze, wobec tego idę za tobą! – Charles byt wyraźnie jeszcze bardziej zły, chociaż Ellie sądziła, że to już niemożliwe.
– Wasza lordowska mość, tam nie ma na to miejsca – zauważyła przerażona Sally.
– Eleanor, liczę do trzech – oświadczył Charles, a Ellie doszła do wniosku, że nie ma już sensu rozważać, do jakiego stopnia jest na nią rozgniewany.
Naprawdę zamierzała wyjść i stanąć z nim twarzą w twarz, naprawdę. Nie była urodzonym tchórzem, ale kiedy powiedział „raz", zmartwiała, na „dwa" dech zaparło jej w piersiach, a „trzy" z całą pewnością nie usłyszała, bo krew dudniła jej w uszach.
Nagle poczuła, że on wciska się obok niej. Przytomność jej wróciła i krzyknęła:
– Charles, co ty, u diabła, wyprawiasz?
– Próbuję wbić trochę rozumu do tej twojej upartej główki!
– Chyba raczej chcesz go z niej wycisnąć – mruknęła Ellie. – Au!
– Co? – burknął.
– Twój łokieć.
– Tak samo jak twoje kolano…
– Czy wszystko w porządku? – dopytywała się zatroskana Helen.
– Zostaw nas samych! – krzyknął Charles.
– Doprawdy, milordzie – zauważyła Ellie ironicznie. – Wydaje mi się, że już jesteśmy tu sami.
– Naprawdę powinnaś się nauczyć, kiedy należy przestać gadać.
– Cóż. – Głos Ellie ucichł, gdy usłyszała trzaśniecie drzwiami. Nagle uświadomiła sobie, że znalazła się z mężem w bardzo ciasnej przestrzeni i że ich ciała przyciskają się do siebie w sposób, który powinien być absolutnie zakazany.