– To znaczy, moja droga żono, że ja również uświadomiłem sobie, iż małżeństwo ma charakter trwały.
– Nie rozumiem.
– Najwyższy czas, by nasze małżeństwo było normalne.
Na słowo „normalne" Ellie zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
– Co prawda – ciągnął Charles – w jakimś przypływie szaleństwa zgodziłem się na twój warunek, że musisz poznać mnie lepiej zanim nasze stosunki nabiorą bardziej intymnego charakteru.
Teraz Ellie była już czerwona jak burak.
– Dlatego postanowiłem umożliwić ci poznanie mnie lepiej pod każdym względem i zapewnić ci wszelkie szanse na to, byś coraz swobodniej się przy mnie czuła.
– Przepraszam?
– Wybierz coś z tej listy, zrobimy to jutro.
Ellie rozchyliła usta w zachwycie. Doprawdy, jej mąż się do niej zalecał! Nigdy nie przypuszczała, że Charles okaże się takim romantykiem, chociaż zapewne nigdy by się do tego nie przyznał. Owszem, nie zaprzeczałby, że jest uwodzicielski, kochliwy czy nawet rozwiązły, ale nie romantyczny.
Ona jednak wiedziała swoje i to było najważniejsze. Uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała na listę.
– Osobiście sugerowałbym punkt szósty albo siódmy – powiedział Charles.
Ellie spojrzała na niego, uśmiechał się tym diabelskim uśmieszkiem, którym zapewne złamał niejedno serce w Londynie i w drodze do niego.
– Wydaje mi się, że nie rozumiem różnicy – powiedziała.
Charles zniżył głos do aksamitnego szeptu:
– Mógłbym ci ją pokazać.
– Co do tego nie mam wątpliwości – odparła, z całych sił starając się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, a nogi się pod nią uginały. – Ale ja wybieram punkt pierwszy i drugi. Bez kłopotu zdołamy jednego dnia pojechać na piknik i odwiedzić dzierżawców.
– Dobrze, wobec tego punkt pierwszy i drugi – powiedział Charles, elegancko się kłaniając. – Ale nie zdziw się, jeśli przy okazji postaram się o zrealizowanie punktu szóstego.
– Doprawdy, Charles!
Utkwił w niej spojrzenie i dodał: -I siódmego.
Wyprawę zaplanowano już na następny dzień. Ellie nie zdziwił zbytnio pośpiech Charlesa. Sprawiał wrażenie człowieka gotowego zrobić wszystko, byle tylko zaciągnąć ją do łóżka. Ona natomiast była zdumiona własnym brakiem oporów przed jego planami, wyraźnie czuła, że mięknie.
– Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać na konną przejażdżkę – oznajmił Charles, kiedy spotkał się z nią w południe. – Pogoda jest wspaniała, wstyd jechać powozem.
– Doskonały pomysł, milordzie – odparła Ellie. – A raczej byłby wspaniały, gdybym umiała jeździć konno.
– Nie jeździsz?
– Pastorowie rzadko mogą sobie pozwolić na trzymanie wierzchowca – wyjaśniła Ellie rozbawiona.
– Wobec tego będę cię musiał nauczyć.
– Mam nadzieję, że nie dzisiaj – roześmiała się. – Muszę się najpierw przygotować do bólu, jakiego bez wątpienia się przy tym nabawię.
– Moja kariolka nie została jeszcze zreperowana po naszym poprzednim wypadku, czy wobec Jego zgadzasz się iść piechotą?
– Tylko pod warunkiem, że będziesz szedł bardzo szybko -powiedziała Ellie, uśmiechając się złośliwie. – Nigdy nie byłam dobra w powolnych spacerach.
– Cóż, jakoś wcale mnie to nie dziwi.
Ellie popatrzyła na niego spod rzęs. Taka zalotna mina była dla niej czymś zupełnie nowym, lecz w obecności męża wydawała jej się najzupełniej naturalna.
– Nie dziwi cię to? – wykrzyknęła z udanym zdziwieniem.
– Powiedzmy, że trudno mi wyobrazić sobie ciebie, atakującą życie bez pełnego entuzjazmu.
Ellie zachichotała, wybiegając przed niego.
– No to chodźmy. Muszę przecież zaatakować ten dzień.
Charles ruszył za nią, usiłując dotrzymać jej kroku. Od czasu do czasu musiał podbiegać.
– Zatrzymaj się! – krzyknął w końcu. – Nie zapominaj, że mnie przeszkadza kosz piknikowy!
Ellie natychmiast się zatrzymała,
– O tak, rzeczywiście, Mam nadzieję, że monsieur Belmont przygotował nam coś smacznego.
– Nie wiem, co to jest, ale pachnie pysznie.
– Może kawałek tego wczorajszego pieczonego indyka? – spytała z nadzieją, próbując zajrzeć do kosza.
Ale Charles podniósł go nad głowę i ruszył dalej ścieżką.
– Teraz nie możesz uciec mi zbyt daleko, ponieważ to ja rządzę jedzeniem.
– Czy to znaczy, że zamierzasz mnie za karę zagłodzić?
– Owszem, jeśli to ma być moja jedyna szansa na sukces. -Pochylił się do przodu. -Ja nie jestem człowiekiem dumy i honoru. Zdobędę cię, nie zważając na środki, jakie doprowadzą mnie do celu.
– I głodzenie mnie ma być właśnie jednym z tych środków?
– Może i tak.
Ellie jakby na sygnał zaburczało w brzuchu.
– No proszę, to będzie dużo łatwiejsze, niż myślałem -stwierdził Charles.
Ellie zgromiła go wzrokiem i ruszyła dalej ścieżką.
– Zobacz! – zawołała, zatrzymując się przy wielkim dębie. -Ktoś powiesił tu huśtawkę!
– Ojciec zrobił ją dla mnie, kiedy miałem osiem lat – przypomniał sobie Charles. – Mogłem się huśtać godzinami.
– Myślisz, że jest dostatecznie mocna?
– Judith przychodzi tu prawie codziennie.
Ellie upomniała go spojrzeniem.]
– Jestem odrobinę cięższa niż Judith.
– Ale niedużo. Może spróbujesz?
Ellie uśmiechała się jak mała dziewczynka, siadając na drewnianej desce, z której ojciec Charlesa zrobił siedzenie.
– Rozhuśtasz mnie?
Ukłonił się przed nią głęboko,
– Wierny sługa do usług, madame. – Pchnął ją mocno i Ellie poszybowała w powietrzu.
– Ach, jak cudownie! – zawołała. – Od lat się nie huśtałam!
– Wyżej?
– Wyżej!
Charles huśtał ją prawie do nieba.
– Ach, już wystarczy, żołądek prawie mi się wywrócił!
Kiedy huśtawka zaczęła poruszać się nieco spokojniej, spytała:
– A skoro już mówimy o moim biednym żołądku, to czy naprawdę zamierzasz zagłodzić mnie na śmierć?
– Zaplanowałem wszystko aż po ostatnie najdrobniejsze szczegóły – uśmiechnął się Charles. – Za jeden pocałunek dostaniesz kawałek indyka, a za dwa – jęczmienny placuszek.
– Są placuszki? – Ellie aż krzyknęła. Pani Stubbs mogła mieć problemy z grzankami, ale bez wątpienia pieklą najlepsze jęczmienne placuszki po tej stronie muru Hadriana.
– Tak, z konfiturą jagodową.
Pani Stubbs mówiła, że przez cały dzień stała przy piecu jak niewolnica, żeby odpowiednio wszystko przyrządzić.
– Przyrządzenie konfitur wcale nie jest takie trudne – powiedziała Ellie, wzruszając ramionami. – Robiłam je tysiące razy, a prawdę mówiąc…
– Prawdę mówiąc…
– To wspaniały pomysł – powiedziała Ellie do siebie.
– Sam nie wiem, dlaczego się tego boję – mruknął Charles. -A właściwie to wiem, te obawy mogą mieć jakiś związek z pożarem w kuchni albo z dziwnymi zapachami bijącymi z oranżerii. Albo z gulaszem…
– To w żadnym momencie nie była moja wina – oświadczyła Ellie, dotykając stopą ziemi i zatrzymując huśtawkę. – A ty, gdybyś zastanowił się nad tym chociaż przez sekundę, to uświadomiłbyś sobie, że mówię prawdę.
Charles zdał sobie sprawę z tego, że popełnił błąd taktyczny, przypominając o ostatnich domowych klęskach w to popołudnie, na które zaplanował uwiedzenie Ellie.
– Ellie – powiedział błagalnym głosem. Zeskoczyła z huśtawki i ujęła się pod boki.
– Ktoś kopie pode mną dołki. Zamierzam się dowiedzieć, dlaczego. I kto – dodała jakby po namyśle.