– Może masz rację – mruknął, chociaż naprawdę wcale tak nie uważał… Po prostu chciał ją udobruchać. Ale kiedy słowa padły już z jego ust, nagle wydały się prawdziwe. To doprawdy bez sensu, że Ellie, która sprawiała wrażenie osoby ze wszech miar zręcznej, miałaby wywołać pożar w kuchni, kolejno zabijać rośliny w oranżerii i pomylić sól z Bóg wie czym podczas przygotowywania gulaszu. Nawet najbardziej godna pożałowania niedojda nie zdołałaby aż tyle osiągnąć w ciągu zaledwie dwóch tygodni.
Nie chciał jednak myśleć ani o kopaniu dołków, ani o wrogich spiskach, ani o martwych roślinach. Dzisiaj musiał skupić całą swoją energię na uwodzeniu żony.
– Czy możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? – spytał, podnosząc kosz piknikowy. – Obiecuję, że zajmę się twoimi zarzutami, ale dzisiaj dzień jest zbyt piękny, żeby się tym martwić.
Ellie przez moment nie wiedziała, jak ma zareagować, ale w końcu kiwnęła głową.
– Nie chcę popsuć twojego wspaniałego pikniku. – Potem podejrzliwie zmrużyła oczy i spytała: – Mam nadzieję, że monsieur Belmont nie przemycił przypadkiem resztek wczorajszego gulaszu?
Charles rozpoznał w tym propozycję zawarcia rozejmu i przyjął ją.
– Nie, wydaje mi się, że wyrzucił dziś rano wszystko, co zostało.
– No tak – mruknęła Ellie. – O ile dobrze sobie przypominam, nawet świnie nie chciały go tknąć.
Charlesowi aż cieplej robiło się w sercu, gdy na nią patrzył. Tak mało ludzi posiada zdolność śmiania się z własnych niepowodzeń. Z każdym upływającym dniem czuł coraz większą sympatię do żony. Dokonał wyboru pospiesznego, lecz słusznego.
Gdyby jeszcze, pomyślał z westchnieniem, gdyby jeszcze zdołał zapałać do niej głębszym uczuciem, zanim eksploduje.
– Czy coś się stało? – spytała Ellie.
– Nie, a dlaczego?
– Westchnąłeś.
– Naprawdę? -Tak.
Westchnął jeszcze raz.
– Znów! – zawołała Ellie.
– Wiem, to po prostu dlatego, że…
Zamrugała i jej mina świadczyła o tym, że czeka na wyjaśnienie, aż w końcu zachęciła go:
– Co?
– To musi być punkt numer sześć – mruknął Charles, odstawiając kosz na ziemię i biorąc żonę w objęcia. – Nie mogę czekać ani jednej sekundy dłużej!
Ellie nie miała nawet szansy przypomnieć sobie, czego dotyczył punkt sześć, a już wargi Charlesa były na jej ustach. Całował ją z ogniem, lecz jednocześnie z niezwykłą czułością. Dotyk jego warg stawał się coraz bardziej namiętny, Ellie poczuta, że skóra zaczyna jej płonąć. Charles, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, przysunął ją do drzewa, by mogła się oprzeć o pień i by on mógł przywrzeć do jej ciała.
Czuł teraz każdą jej krągłość, od miękkiego łuku piersi po delikatny zarys bioder. Ellie nosiła suknię z dość grubej wełny, lecz nawet ten materiał nie zdołał skryć jej reakcji na jego dotyk, a nic też nie zdołałoby stłumić odgłosów, wydobywających się z jej ust.
Pragnęła go. Być może sama tego nie rozumiała, lecz pragnęła go tak bardzo, jak on pragnął jej.
Charles pospiesznie rozłożył koc i opuścił Ellie na ziemię. Już wcześniej zdjął jej czepek, a teraz rozluźniał, przesuwając w palcach, długie pasma włosów.
– Są miększe od jedwabiu – szepnął. – Delikatniejsze niż wschód słońca.
Ellie jęknęła cicho, z trudem można było wychwycić w tym jego imię. Charles uśmiechnął się, uradowany faktem, iż udało mu się rozpalić w niej pożądanie do tego stopnia, że nie była w stanie nawet mówić.
– Więc udało mi się pocałować cię do utraty zmysłów – szepnął, uśmiechając się leniwie, – Zapowiadałem przecież, że postaram się potajemnie wpleść w naszą wyprawę punkt numer sześć.
– A co z numerem siedem? – zdołała wydusić z siebie Ellie.
– Och, ten już dawno minęliśmy – odparł lekko zachrypniętym głosem. Podniósł rękę Ellie i umieścił ją sobie na piersi. – Zobacz!
Pod jej drobną dłonią serce waliło mu mocno. Popatrzyła na niego zdumiona.
– To przeze mnie? Ja to zrobiłam?
– Ty, tylko ty.
Sięgnął wargami do jej szyi, by tu skupiła swoją uwagę, podczas gdy jego zręczne palce zabrały się do guziczków sukni. Musiał ją zobaczyć, musiał jej dotknąć. Wiedział, że oszaleje, jeśli to się nie spełni. Był tego pewien. Pomyślał, jak wielką torturą było dla niego wyobrażanie sobie długości jej włosów. Niedawno poddał się jeszcze większym męczarniom, starając się wyobrazić sobie kształt jej piersi, ich wielkość, gładkość. Te umysłowe ćwiczenia zawsze go wyczerpywały, nie potrafił się jednak od nich powstrzymać.
Jedynym rozwiązaniem tego wszystkiego byłoby rozebranie jej do naga. Całkowicie. Wówczas jego wyobraźnia mogłaby odpocząć, a on sam cieszyłby się rzeczywistością.
Palcami dosięgnął wreszcie guziczka w okolicy talii i wolno rozsunął poły jej sukni. Ellie nie nosiła gorsetu, tylko cienką jedwabną halkę, białą, niemal dziewiczą. Podnieciło go to bardziej niż najbardziej wyrafinowana francuska bielizna, a wszystko przez to, że właśnie ona ją nosiła. A żadnej kobiety w życiu nie pragnął tak, jak pragnął własnej żony.
Jego duże dłonie odnalazły krawędź halki i wsunęły się pod nią, dotykając jedwabistego ciepła skóry. Mięśnie Ellie drżały pod jego dotykiem, odruchowo wciągnęła brzuch. Charles zadrżał, przesuwając rękami w górę, obejmując jej żebra, a potem jeszcze wyżej, aż odnalazł wreszcie miękką krągłość piersi.
– Ach, Charles! – westchnęła, gdy zamknął dłoń wokół jej piersi i lekko ścisnął.
– Mój Boże! – odparł, myśląc, że bliski jest wybuchu. Wprawdzie nie widział Ellie, ale czuł, że jest doskonała, że kształt jej ciała idealnie pasuje do jego dłoni, że jest gorąca, słodka i miękka. Do diabła, jeśli nie będzie mógł skosztować jej w pełni, to całkiem straci nad sobą kontrolę!
Oczywiście istniało również ryzyko, że jeśli w końcu jej skosztuje, kontrolę straci również, o tym jednak zapomniał, podsuwając jej halkę do góry.
Dech zaparło mu w piersiach, gdy w końcu ją zobaczył.
– Mój Boże – szepnął samym oddechem. Ellie natychmiast się zakryła.
– Przepraszam, że ja…
– Nie przepraszaj – nakazał zachrypniętym głosem. Jakimż był głupcem, sądząc, że kiedy wreszcie ujrzy jej ciało, zakończą się wszelkie erotyczne wędrówki jego myśli. Rzeczywistość była o wiele bardziej niesamowita, wątpił, by kiedykolwiek był w stanie powrócić do codziennej rutyny, nie wyobrażając sobie Ellie w myślach. Wiedział, że jej obraz, ten obraz, który widział w tej chwili, będzie mu towarzyszył przez cały czas.
Pochylił się i najdelikatniej jak potrafił pocałował dolny fragment jej piersi.
– Jesteś piękna – szepnął.
Ellie, której nikt nigdy nie nazwał brzydką, lecz której życie z całą pewnością nie upłynęło na wysłuchiwaniu peanów na temat jej urody, nic nie odpowiedziała.
Charles ucałował również jej drugą pierś.
– Doskonała!
– Charles, wiem, że nie jestem…
– Nie mów nic, chyba że chcesz się ze mną zgodzić -oświadczył.
Ellie uśmiechnęła się, tego uśmiechu nie mogła powstrzymać.
W chwili gdy już miała powiedzieć coś, żeby się z nim podrażnić, usta Charlesa odnalazły sutkę i zamknęły się wokół niej. Ellie była stracona. Niezwykłe uczucie przeniknęło przez całe jej ciało, nie była zdolna wydusić z siebie ani słowa bez względu na to, jak bardzo próbowała.
Ale wcale się nie starała.
Wygięta się tylko mocniej ku niemu, jakby chciała jeszcze mocniej przycisnąć się do jego ust.