Выбрать главу

– To znaczy, że Sally tej zimy nie będzie miała żadnych kłopotów z ogrzewaniem?

John Bailstock, murarz i kominiarz w jednej osobie, odparł:

– Żadnego. A faktycznie ona…

Jego słowa przerwał nagły krzyk:

– Boże Wszechmogący, hrabia!

Ellie przerażona uniosła wzrok i zobaczyła męża chwiejącego się na wierzchołku drabiny. Zmartwiała. Miała wrażenie, że wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Potem rozległ się głośny trzask i zanim Ellie zdołała jakkolwiek zareagować, Charies leciał przez powietrze w dół z drabiny, która na oczach Ellie rozsypała się w pył.

Z krzykiem rzuciła się ku niemu, zanim jednak do niego dobiegła, Charles już spadł na ziemię i leżał nieruchomo.

– Charles? – wydusiła z siebie, padając obok niego na kolana. – Czy wszystko w porządku? Ach, proszę, powiedz, że tak!

Dzięki Bogu otworzył oczy.

– Dlaczego tak jest – powiedział słabym głosem – że zawsze gdy jesteś blisko mnie, muszę się zranić?

– Ależ ja nie miałam z tym nic wspólnego – odparła przerażona jego uwagą. – Wiem, że uważasz, że popsułam piec, zniszczyłam oranżerię i…

– Już dobrze – przerwał jej. Mówił ledwie słyszalnym głosem, lecz zdołał wysilić się na lekki uśmiech. – Żartowałem.

Ellie odetchnęła z ulgą. Skoro potrafił z niej żartować, to chyba nie był aż tak ciężko ranny, prawda? Nakazała sobie spokój, a sercu zwolnienie rytmu. Nigdy jeszcze nie odczuwała tak paraliżującego lęku, a przecież musi być silna, taka jak zwykle, skuteczna, spokojna i zręczna.

Nabrała głęboko powietrza w płuca i spytała:

– Gdzie się zraniłeś?

– Czy uwierzysz mi, jeśli odpowiem, że wszędzie?

Ellie odkaszlnęła.

– Chyba wyjątkowo tak. To był niezły upadek.

– Wydaje mi się, że niczego sobie nie złamałem.

– Wszystko jedno, lepiej będzie, jak sama sprawdzę. Zaczęła obmacywać mu kończyny i tors.

– Czujesz tu coś? – spytała, naciskając na żebra.

– Boli – powiedział słabym głosem. – Ale to może być ten ból, którego nabawiłem się podczas wypadku powozu, jeszcze zanim zostaliśmy małżeństwem.

– Ach, mój Boże, całkiem o tym zapomniałam. Chyba rzeczywiście musisz uważać, że przynoszę ci nieszczęście.

Charles tylko przymknął oczy, co nie było przecież zupełnym zaprzeczeniem, na które miała nadzieję Ellie. Przysunęła się ku jego ramieniu, zanim jednak mogła się upewnić, czy nie złamał albo nie skręcił ręki, jej palce dotknęły czegoś ciepłego i lepkiego.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła wstrząśnięta, patrząc na poplamione czerwienią palce. – Ty krwawisz? Krwawisz.

– Naprawdę? – Charles przekręcił głowę i spojrzał na rękę. -Rzeczywiście.

– Jak to się stało? – dopytywała się rozgorączkowana Ellie, w jeszcze większym skupieniu badając jego rękę. Słyszała o złamaniach, w wyniku których kości przebijały skórę. Boże, dopomóż! Jeśli właśnie to przytrafiło się Charlesowi, Ellie nie miała pojęcia, jak potraktować takie obrażenie, a co więcej – była przekonana, że zemdleje, zanim spróbuje jakoś temu zaradzić.

Tymczasem w przód wystąpił jeden z wieśniaków i powiedział:

– Milady, wydaje mi się, że lord podczas upadku rozciął sobie skórę o złamany szczebel.

– Och, tak, rzeczywiście. – Ellie zerknęła na drabinę, a raczej na wszystkie drobne kawałeczki, jakie z niej zostały, Kilku mężczyzn zbierało szczątki, bacznie je przy tym oglądając.

– Na tym kawałku są ślady krwi – oznajmił jej któryś. Ellie pokiwała głową i znów nachyliła się nad mężem.

– Chyba masz wszędzie pełno drzazg – stwierdziła.

– Cudownie. Przypuszczam, że będziesz chciała je wszystkie usunąć.

– Właśnie takimi rzeczami zajmują się żony – powiedziała Ellie cierpliwie. – A ja przecież mimo wszystko jestem twoją żoną.

– Właśnie zacząłem się w pełni z tego cieszyć – mruknął. -Ale dobrze, bierz się do roboty.

Kiedy Ellie już raz przystąpiła do dzieła, żadna silą nie była zdolna jej powstrzymać. Trzech wieśniaków pomogło jej przenieść Chariesa z powrotem pod dach Sally Evans, dwóch kolejnych posłała do Wycombe Abbey po powóz na dobrych resorach, który zawiózłby ich do domu. Kazała Sally przygotować bandaże ze starej halki, przy czym obiecała jej za to nową.

– Zagotuj też trochę wody – poprosiła Ellie. Sally obróciła się z dzbanem w rękach.

– Zagotować? A nie lepiej byłoby zacząć czyścić ranę hrabiego tym, co mam tutaj?

– Zdecydowanie wolę wodę o temperaturze pokojowej -wtrącił się Charles. – Do mojej listy obrażeń i zranień nie mam ochoty dodawać poparzeń.

Ellie ujęła się pod boki.

– Zagotuj wodę, a przynajmniej dobrze podgrzej. Wiem, że gorącą wodą lepiej się czyści. Nie ma więc powodu, żeby przypuszczać, że nie oczyści lepiej rany. Wiem też, że nie wolno zostawić w ranie ani kawałeczka drewna,

– Zaraz zagotuję – powiedziała Sally. – Dobrze, że komin jest sprawny.

Ellie znowu zajęła się mężem. Charles nie złamał żadnych kości, nabawiał się jednak sińców. Musiała użyć szczypczyków Sally, aby wydobyć z jego ramienia wszystkie drzazgi.

Ellie chwyciła drzazgę, Charles się skrzywił.

Kolejna drzazga i Charles skrzywił się jeszcze raz.

– Możesz krzyczeć, jeśli cię boli – powiedziała miękko. – Ja sobie nic złego o tobie nie pomyślę.

– Nie musisz… Au!

– Ach, przepraszam – powiedziała szczerze. – Odwróciłam na chwilę wzrok.

Charles mruknął coś, czego nie zrozumiała, miała przy tym uczucie, że nie było to wcale przeznaczone dla jej uszu. Zmusiła się, aby nie patrzeć na jego twarz, chociaż sprawiało jej to przyjemność, i skupiła się na zranionej ręce. Po kilku minutach z satysfakcją mogła stwierdzić, że usunęła wszystkie kawałeczki drewna.

– Proszę, powiedz, że już skończyłaś – odezwał się Charles, gdy wreszcie oznajmiła, że ma wszystkie.

– Nie jestem pewna – odparła. Twarz jej się ściągnęła, kiedy ponownie badała skaleczenie. – Usunęłam wszystkie drzazgi, ale nie wiem, co robić z tą raną. Być może należałoby ją zeszyć.

Charles zbladł, Ellie nie wiedziała, czy to na myśl, że rana wymaga szwów, czy też raczej, że to ona miałaby je zakładać. Przygryzła wargę w zamyśleniu, a potem zawołała:

– Sally, jak sądzisz, trzeba szyć?

Sally przyniosła garnek wrzątku.

– O tak, zdecydowanie trzeba założyć szwy.

– Nie mógłby się na ten temat wypowiedzieć specjalista? -burknął Charles.

– Czy gdzieś w pobliżu jest jakiś doktor? – spytała Ellie. Sally pokręciła głową.

Ellie zwróciła się do Charlesa.

– Nie, widzisz, że to niemożliwe. To ja będę musiała cię pozszywać.

Charles zamknął oczy.

– Robiłaś to już kiedyś?

– Oczywiście – skłamała. – To jak szycie ubrania. Sally, masz jakieś nici?

Sally przyniosła już szpulkę z pudełka z szyciem i położyła ją na stoliku obok Charlesa. Ellie zwilżyła szmatkę gorącą wodą i przetarła nią ranę.

– Musi być czysta, zanim ją zamknę – wyjaśniła. Następnie urwała kawałek nitki i na wszelki wypadek ją takie zanurzyła w gorącej wodzie.

– Igłę chyba też potraktuję w ten sposób – powiedziała do siebie. – No, to zaczynamy – oznajmiła z wymuszoną wesołością. Skóra Charlesa była tak różowa, zdrowa i… żywa. Raczej nie przypominała płótna, z którym do tej pory miewała do czynienia,

– Jesteś pewna, że robiłaś to już kiedyś?

Ellie uśmiechnęła się z zaciśniętymi ustami.