Ellie wypiła, myśląc, że akurat w tej chwili nie miałaby nic przeciwko temu.
– Dziękuję – powiedziała, kiedy otarł jej usta. Patrzył na nią z taką troską, że aż serce ją zabolało i…
I właśnie wtedy przyszło jej to do głowy. Mówiono przecież, że rozpustnicy nawróceni na właściwą drogę bywają najlepszymi mężami. Dlaczegóż, u diabla, miałaby go nie zreformować? Przecież dotychczas nie cofała się nigdy przed żadnym wyzwaniem. Z naglą otuchą w sercu, choć trochę zamroczona kolejną dawką laudanum, obróciła się do Charlesa i spytała;
– A kiedy wreszcie poznam ów tajemniczy numer siedem?
Charles spojrzał na nią z troską w oczach.
– Nie jestem pewien, czy go zniesiesz.
– To nonsens. – Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się chytrze. – Jestem gotowa na wszystko.
Teraz on się zdziwił, kilka razy mrugnął, wziął buteleczkę laudanum i uważnie się jej przyjrzał.
– Wydawało mi się, że to powinno sprowadzić senność.
– Śpiąca się nie czuję – odparła Ellie – ale z pewnością zrobiło mi się lepiej.
Popatrzył na nią, potem znów spojrzał na buteleczkę i ostrożnie ją powąchał.
– Może sam powinienem wypić łyczek.
– Mogłabym wypić łyczek ciebie – zachichotała Ellie. -Teraz już wiem, że zażyłaś tego za dużo.
– Chcę usłyszeć, jak brzmi punkt siódmy.
Charles skrzyżował ręce i patrzył, jak Ellie ziewa. Stan żony zaczynał go naprawdę niepokoić. Wszystko było tak dobrze, potem nagle zalała się łzami, a teraz…, Gdyby nie znał jej lepiej, powiedziałby, że próbuje go uwodzić.
Co akurat nieźle pasowało do punktu siódmego, lecz jemu przeszła ochota odkrywania przed nią swoich pragnień, kiedy była w takim dziwnym stanie.
– Proszę, przeczytaj punkt siódmy – naciskała Ellie.
– Może jutro.
Skrzywiła się.
– Powiedziałeś, że chcesz mnie zabawić. Zapewniam cię, że nie poczuję się dostatecznie zabawiona, dopóki nie poznam ostatniego punktu na twojej liście,
Charles sam w to nie wierzył, ale po prostu nie mógł odczytać tych słów na głos. Nie teraz, kiedy Ellie zachowywała się tak dziwnie. Czuł, że nie może jej wykorzystać w takim stanie.
– Posłuchaj – powiedział, wzburzony zakłopotaniem, które usłyszał we własnym głosie, i poczuł rosnący gniew, że go do tego doprowadziła. Dobry Boże, co się z nim dzieje? W końcu zmarszczył brwi. – Sama możesz go przeczytać.
Położył kartkę przed nią i obserwował jej twarz, gdy przebiegała oczami jego zapiski.
– Ach! – jęknęła. – Czy to możliwe?
– Zapewniam cię, że tak.
– Nawet w moim stanie? – Uniosła ręce do góry. – Ach, przypuszczam, że dlatego specjalnie wspomniałeś…
Charles nie bez satysfakcji zobaczył, że Ellie się czerwieni.
– Nie możesz tego powiedzieć, kochanie?
– Nie wiedziałam, że można to robić ustami – mruknęła. Usta Charlesa wolno rozciągały się w uśmiechu. Czuł się teraz swobodniej.
– Właściwie jest o wiele więcej…
– Możesz mi o tym opowiedzieć później – powiedziała prędko.
Oczy Charlesa nabrały sennego wyrazu. -A może ci pokażę?
Gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, gotów byłby przysiąc, że Ellie wzruszyła ramionami, mówiąc, a raczej piszcząc „dobrze".
Tak czy owak była wyraźnie przerażona.
A potem ziewnęła i Charles uświadomił sobie, że to bez znaczenia, czy jest przestraszona, czy nie. Dodatkowa dawka laudanum zaczynała działać i Ellie…
Zachrapała głośno.
Charles odsunął się z głośnym westchnieniem, zadając sobie w duchu pytanie, ile też czasu musi upłynąć, nim wreszcie będzie mógł się kochać ze swoją żoną. Ciekawe, czy w ogóle tego dożyje.
Z gardła Ellie wydobył się zabawny dźwięk, który nie pozwoliłby spać żadnemu zwykłemu człowiekowi. Uświadomił sobie wtedy, że to wcale nie koniec zmartwień. I teraz zadał sobie pytanie, czy Ellie będzie chrapać co noc.
18
Następnego dnia rano Ellie obudziła się zdumiewająco świeża. Niesłychane, jak bardzo może podnieść nastrój odrobina determinacji. Romantyczna miłość to dziwna rzecz. Dotychczas jej nie znała i teraz miała wrażenie, że żołądek jej trochę podskakuje. Pragnęła uchwycić się tej miłości obiema rękami i nigdy nie puścić.
A raczej pragnęła trzymać Charlesa i nigdy go nie puścić, lecz to przy zabandażowanych rękach wydawało się raczej niemożliwe. Przypuszczała, że ma to związek z pożądaniem, które zresztą było jej obce tak samo jak romantyczna miłość.
Wcale nie była pewna, czy zdoła przekonać go do swoich poglądów na miłość, małżeństwo i wierność. Wiedziała jednak, że nie żyłaby już w zgodzie ze sobą, gdyby przynajmniej nie spróbowała, jeśli nie odniesie sukcesu, z pewnością bardzo ją to zasmuci, lecz nie będzie nazywać się tchórzem. Również z tego powodu w wielkim podnieceniu oczekiwała w nieformalnej jadalni razem z Helen i Judith, w czasie gdy Claire poszła po Charlesa. Zajrzała do jego gabinetu pod pretekstem poproszenia go, żeby sprawdził pracę wykonaną w oranżerii. Mała jadalnia znajdowała się po drodze, a Ellie, Judith i Helen szykowały się, żeby wyskoczyć z ukrycia i krzyknąć „niespodzianka".
– Ten tort wygląda naprawdę prześlicznie – stwierdziła Helen, przyglądając się jasnej polewie. Nachyliła się niżej. – Może z wyjątkiem tego maźnięcia zostawionego przez palec należący do sześcioletniej osoby.
Judith natychmiast schowała się pod stół, twierdząc, że zobaczyła żuka.
Ellie uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Tort nie byłby prawdziwym tortem, gdyby ktoś nie spróbował kremu, a przynajmniej nie byłby to tort urodzinowy, a takie przecież są najlepsze.
Helen zajrzała pod stół, żeby upewnić się, czy Judith zajęta jest czymś innym niż tylko podsłuchiwaniem, i wyznała:
– Prawdę mówiąc, Ellie, sama z trudem nie ulegam pokusie.
– No to dalej, ja nic nie powiem! Przyłączyłabym się do ciebie, gdyby nie… – Podniosła do góry ręce w bandażach.
Helen natychmiast się zatroskała.
– Jesteś pewna, że masz dość siły, żeby wziąć udział w przyjęciu? Ręce…
– …już mnie tak strasznie nie bolą, przysięgam.
– Charles mówił, że wciąż musisz zażywać laudanum, żeby uśmierzyć ból.
– Owszem, ale biorę bardzo mało, zaledwie ćwiartkę dawki, i przypuszczam, że jutro nie będę już tego potrzebowała. Oparzenia całkiem nieźle się goją, pęcherze już prawie zniknęły.
– Dobrze, tak się cieszę, że ja… – Helen przełknęła ślinę, na moment przymknęła oczy i pociągnęła Ellie na drugą stronę pokoju, żeby Judith przypadkiem jej nie usłyszała. – Nie wiem, jak ci dziękować za wyrozumiałość, jaką okazałaś Claire. – Ja…
Ellie podniosła rękę.
– To nic takiego, Helen. Nie musisz nic więcej mówić na ten temat.
– Ależ muszę! Większość kobiet na twoim miejscu wyrzuciłaby nas wszystkie trzy na ulicę.
– Ależ Helen, tu jest twój dom!
– Nie – powiedziała Helen cicho. – Wycombe Abbey to twój dom, a my jesteśmy twoimi gośćmi.
– To twój dom! – Ellie mówiła zdecydowanie, lecz z uśmiechem. – A jeśli kiedykolwiek jeszcze usłyszę od ciebie, że jest inaczej, to cię uduszę!
Helen wyglądała tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła usta. Moment później dodała jednak:
– Claire nie wyznała mi, dlaczego tak się zachowała, ale ja i tak się domyślam.
– Przypuszczałam, że tak będzie – przyznała Ellie cicho. – Dziękuję, że nie zawstydziłaś jej przed Charlesem.