– Ale w końcu ożeniłem się z Ellie – powiedział Charles nieswoim głosem,
– I wtedy okazało się, że muszę cię zabić. Całkiem po prostu. Zrozumiałem to, kiedy zacząłeś się do niej zalecać. Popsułem więc twoją kariolkę, ale efektem tamtego wypadku było tylko kilka siniaków. Potem zaaranżowałem twój upadek z drabiny, to, przyznam ci się, było bardzo trudne. Musiałem działać szybko. Nie udałoby mi się, gdyby drabina była w choć trochę lepszym stanie.
Charles przypomniał sobie dojmujący ból, jaki poczuł, kiedy rozciął sobie skórę na ramieniu o połamany szczebel, i zadrżał z gniewu.
– Rzeczywiście polało się wtedy sporo krwi – ciągnął Cecil. -Obserwowałem całą tę scenę z lasu. Myślałem, że już cię wtedy mam, ale okazało się, że skaleczyłeś sobie tylko rękę. Liczyłem na poważniejsze obrażenia.
– Przykro mi, że zawiodłem twoje nadzieje – powiedział Charles cierpko.
– Ach, ten słynny dowcip Biliingtonów. Cięty język.
– Najwyraźniej przydaje mi się w takich momentach jak ten.
Cecil wolno pokręcił głową.
– Tym razem twój dowcip cię nie uratuje!
Charles patrzył kuzynowi prosto w oczy.
– Jak zamierzasz to zrobić?
– Szybko i czysto. Nigdy nie chciałem, żebyś cierpiał.
– Trucizna, którą nakarmiłeś moją żonę, nie leżała łagodnie w żołądku.
Cecil westchnął przeciągle.
– Ona zawsze staje na drodze. Chociaż sama wywołała ten pożar w kuchni. Gdyby dzień był bardziej wietrzny, załatwiłaby brudną robotę za mnie. O ile dobrze rozumiem, osobiście ugasiłeś ogień.
– Nie mieszaj w to Ellie!
– Tak czy owak przepraszam za gwałtowność działania tej trucizny. Powiedziano mi, że taka śmierć nie będzie bolesna, najwyraźniej źle mnie poinformowano.
– Nie wierzę w twoje przeprosiny.
– Dobrych manier mi nie brakuje, co najwyżej skrupułów.
– Twój plan się nie powiedzie – oświadczył Charles. – Możesz mnie zabić, ale majątku i tak nie odziedziczysz.
Cecil postukał się palcem w policzek.
– Zaraz, zaraz. Jeśli umrzesz, to ja zostanę hrabią. – Wzruszył ramionami i roześmiał się. – Mnie się to wydaje całkiem proste.
– Odziedziczysz tytuł, ale nie będziesz miał pieniędzy. Dostaniesz jedynie posiadłość, na zasadach majoratu. Wycombe Abbey jest warte całkiem sporo, lecz jako hrabia będziesz miał prawny zakaz sprzedaży posiadłości, a utrzymanie jej kosztuje fortunę. W kieszeniach zrobi ci się jeszcze bardziej pusto niż teraz. Ja sądzisz, dlaczego tak rozpaczliwie starałem się w czas ożenić?
Cecilowi na czole wystąpił pot.
– O czym ty mówisz?
– Mój majątek przejdzie na moją żonę.
– Nikt nie zapisuje takich pieniędzy kobiecie.
– Ja to zrobiłem – uśmiechnął się Charles.
– Kłamiesz!
Miał rację, lecz o tym Charles nie zamierzał go informować. Prawdę mówiąc, zamierzał zmienić swój testament i zostawić cały majątek Ellie, lecz na razie nie zdążył tego zrobić. Wzruszył teraz ramionami i oświadczył:
– Będziesz się musiał z tym pogodzić.
– W tej kwestii mylisz się, kuzynie. Po prostu zabiję twoją żonę.
I Charles spodziewał się takich słów, lecz mimo wszystko krew się w nim zagotowała.
– Czy ty naprawdę myślisz – powiedział kpiącym głosem -że będziesz mógł zabić hrabiego i hrabinę Billington, odziedziczyć tytuł i majątek i nikt nie będzie cię podejrzewał o morderstwo?
– Owszem. Jeśli nie zostaniecie zamordowani.
Charles zmrużył oczy.
– Wypadek – rzucił Cecil z rozbawieniem. – Straszny tragiczny wypadek. Taki, w którym śmierć poniesiesz zarówno ty, jak i twoja żona. My, wszyscy twoi krewni, pogrążymy się w głębokim smutku. Będę nosił żałobę przez okrągły rok.
– Bardzo elegancko z twojej strony.
– Do diabła, ale teraz będę musiał wysłać jednego z tych idiotów – ruchem głowy wskazał na drzwi – po twoją żonę.
Charles usiłował zerwać więzy.
– Jeśli bodaj jeden włos spadnie jej z głowy…
– Charles, przecież przed chwilą ci powiedziałem, że zamierzam ją zabić – zauważył Cecil z uśmiechem. – Na twoim miejscu nie martwiłbym się tak bardzo o jej włosy.
– Będziesz się za to smażył w piekle!
– Bez wątpienia. Ale wcześniej czeka mnie tu, na ziemi, rajskie życie. – Cecil potarł ręką podbródek. – Nie bardzo wierzę, żeby im się powiodło z twoją żoną. Jestem zdumiony, że udało im się ściągnąć tu ciebie bez niepowodzeń.
– Cóż, nie nazwałbym tego guza na mojej głowie niepowodzeniem.
– Już wiem. Napiszesz do niej list. Podstępem wyciągniesz ją z bezpiecznego domu. O ile dobrze zrozumiałem, bardzo się ostatnio pokochaliście. Musisz ją przekonać, że zaaranżowałeś romantyczną schadzkę. Przybiegnie w te pędy. Kobiety zawsze dają się na to złapać.
Charles zaczął się gorączkowo zastanawiać. Cecil nie zdawał sobie sprawy z tego, że on i Ellie już zaczęli się domyślać, że ktoś chce wyrządzić im krzywdę. Ellie nigdy by nie uwierzyła, że Charles planuje romantyczną wyprawę w sytuacji, gdy grozi im niebezpieczeństwo. Natychmiast domyśli się, że to nieprawda, tego Charles był pewien.
Nie chciał jednak wzbudzać w Cecilu podejrzeń i z ochotą zabrać się do pisania listu, skrzywił się więc i oświadczył:
– Nie zrobię nic, co mogłoby narazić Ellie na śmierć!
Cecil podszedł do niego i pociągnął go tak, żeby Charles stanął na nogi,
– Ona i tak umrze, więc może lepiej, żeby umarła z tobą.
– Będziesz musiał rozwiązać mi ręce – stwierdził Charles słodkim głosem.
– Nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz.
– Ja też nie jestem taki tępy, jak ci się wydaje – odciął się Charles. – Chcesz, żebym nabazgrał jak kura pazurem? Ellie nie jest idiotką, natychmiast zacznie coś podejrzewać, jeśli dostanie list napisany cudzą ręką.
– A więc dobrze. Ale nie sil się na żadne bohaterstwo. – Cecil wyciągnął nóż i pistolet. Nożem przeciął więzy krępujące ręce Charlesa, ale pistolet przystawił mu do głowy.
– Masz jakąś kartkę? – spytał Charles sarkastycznie. – Pióro? I może atrament?
– Zamknij się! – Cecil przeszedł przez pokój, cały czas mierząc z pistoletu w Charlesa, który i tak nie mógłby się ruszyć, bo nogi miał przecież wciąż związane. – Do diabla!
Charles wybuchnął śmiechem.
– Zamknij się! – wrzasnął Cecil. Zwrócił się ku drzwiom i krzyknął: – Baxter!
Drzwi otworzył wysoki, krzepki osiłek.
– Czego?
. – Przynieś mi jakiś papier i atrament!
– I pióro – dodał uprzejmie Charles.
– Tu chyba nic takiego nie ma – odparł Baxter.
– No to idź kup! – krzyknął Cecil, cały się trzęsąc. Baxter złożył ręce na piersi.
– Pan mi na razie nie zapłacił nawet za porwanie hrabiego.
– Do diabła! – syknął Cecil. – Mam do czynienia z idiotami!
Charles z zainteresowaniem patrzył, jak mina Baxtera robi się coraz bardziej ponura. Może zdołałby go nakłonić, do zwrócenia się przeciwko Cecilowi?
Ale Cecil rzucił Baxierowi monetę, opryszek schylił się po nią, chociaż wcześniej posłał swojemu zleceniodawcy złośliwe spojrzenie. Już miał wyjść, kiedy Cecil krzyknął;
– Czekaj!