Pogwizdując, czekał na herbatę i na pannę Lyndon. Dlaczego tu przyszła? Owszem, był wczoraj nieco podchmielony, gdy się jej oświadczał, lecz nie na tyle pijany, by nie zauważyć jej reakcji.
Właściwie był pewien, że mu odmówi, nie miał co do tego wątpliwości.
Ta dziewczyna była bardzo rozsądna, stało się to dla niego oczywiste nawet podczas tak krótkiego spotkania. Co mogło sprawić, że postanowiła oddać rękę człowiekowi, którego ledwie znała?
O, z całą pewnością powody tego były bardzo zwyczajne. Charles miał przecież tytuł i pieniądze, a ona, poślubiwszy go, również będzie z tego korzystała. Nie przypuszczał jednak, by właśnie o to chodziło, Zauważył w jej oczach błysk rozpaczy, kiedy…
Zmarszczył czoło, a potem roześmiał się i wstał, żeby wyjrzeć przez okno.
Tak, panna Lyndon zaatakowała go w holu, doprawdy inaczej nie dało się tego nazwać'.
Kilka minut później pojawiła się herbata, Charles kazał służącej pozostawić ją na razie w dzbanku, żeby lepiej naciągnęła. Lubił mocną herbatę.
Kilka minut później do drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie. Odwrócił się, zdziwiony tym odgłosem, gdyż pokojówka zostawiła drzwi otwarte.
W drzwiach stała Ellie, z uniesioną ręką, gotowa, by zapukać jeszcze raz.
– Sądziłam, że pan mnie nie usłyszał – powiedziała.
– Przecież drzwi zostały otwarte, nie było potrzeby pukać. Wzruszyła ramionami.
– Nie chciałam przeszkadzać.
Charles gestem zachęcił ją, by weszła do środka, i z przyjemnością obserwował, kiedy szła przez pokój. Suknia jego siostry była na nią odrobinę za długa, idąc musiała lekko unosić jasnozieloną spódnicę.
Zauważył wtedy, że jest bosa. To dziwne, że widok bosej stopy może przyprawić o takie drżenie…
Ellie przyłapała jego spojrzenie i natychmiast się zaczerwieniła.
– Pańska siostra ma bardzo małą nogę – wyjaśniała. – A moje buty przemokły na wylot.
Charles mrugnął, jakby wyrwany z zamyślenia, a potem lekko pokręcił głową i popatrzył jej w oczy.
– To bez znaczenia – powiedział i znów przeniósł spojrzenie na stopy Ellie.
Opuściła spódnicę, nie mogąc zrozumieć, co też takiego interesującego może być w jej bosych stopach.
– W miętowym bardzo pani do twarzy – stwierdził w końcu Charles, przekrzywiając głowę w drugą stronę. – Powinna pani częściej nosić ten kolor.
– Wszystkie moje suknie są ciemne i skromne – odparła Ellie, a w jej głosie zabrzmiały zarówno ironia, jak i żal.
– Szkoda. Będę musiał pani kupić nowe, kiedy już zostaniemy małżeństwem.
– Chwileczkę! – zaprotestowała Ellie. – Jeszcze nie przyjęłam pana oświadczyn. Przyszłam tutaj tylko po to, by… – urwała, uświadomiwszy sobie, że prawie krzyczy, i ciągnęła już bardziej miękkim tonem: – Chciałam po prostu o tym z panem porozmawiać.
Charles uśmiechnął się.
– A co pani chce wiedzieć?
Ellie odetchnęła głęboko, żałując, że nie potrafi podczas tej rozmowy wykazać się większym opanowaniem. Stwierdziła jednak, że i tak niewiele by jej to pomogło po tym niezwykle efektownym wejściu. Kamerdyner nigdy jej tego nie wybaczy.
Uniosła głowę i spytała:
– Czy mogę usiąść?
– Ach, oczywiście, jakież to nieuprzejme z mojej strony. -Gestem wskazał jej sofę. – Ma pani ochotę na herbatę?
– O, tak, napiję się z przyjemnością. – Ellie sięgnęła do tacy i zaczęła nalewać. Nie wiadomo dlaczego ta czynność, nalewanie herbaty temu człowiekowi w jego własnym domu, wydała jej się bardzo intymna. – Mleka?
– Poproszę. Ale bez cukru.
– Ja też piję herbatę z mlekiem i bez cukru – uśmiechnęła się Ellie.
Charles wypił łyk, obserwując ją ponad krawędzią filiżanki. Była wyraźnie zdenerwowana, ale nie mógł mieć o to do niej żalu. Sytuacja, w jakiej się znalazła, była zaiste niezwykła i wręcz podziwiał Ellie za takie opanowanie. Poczekał, aż opróżni filiżankę, i dopiero wtedy powiedział:
– Pani włosy wcale nie są rude.
Ellie zachłysnęła się herbatą.
– Jak też nazywają ten kolor? – zmarszczył brwi. Uniósł rękę i zaczął w powietrzu pocierać palcami o siebie, jak gdyby to miało skłonić jego umysł do działania. – Ach, już wiem! Truskawkowy blond. Chociaż mnie to określenie wydaje się raczej nieodpowiednie.
– Są rude – oświadczyła Ellie zimno.
– Nie, nie, naprawdę, są…
– Rude.
Charles rozciągnął usta w leniwym uśmiechu.
– Dobrze, rude, skoro pani tak nalega.
Ellie poczuła się dziwnie rozczarowana, że tak prędko ustąpił. Zawsze chciała, żeby jej włosy miały bardziej egzotyczny kolor niż rudy. Był to nieoczekiwany podarunek od jakiegoś dawno zapomnianego irlandzkiego przodka. Ich jedynym pozytywem było to, że stanowiły nieustające źródło irytacji jej ojca, który słynął z tego, że dostaje mdłości na najdrobniejsze napomknienie, że mógłby mieć w rodzinie katolika.
Ellie natomiast zawsze podobała się myśl, że gdzieś w jej drzewie genealogicznym ukrywa się katolik. Zawsze wykazywała skłonność do tego, co niezwyczajne, co potrafi choć trochę wzburzyć monotonię jej banalnego życia.
Popatrzyła na Billingtona, który elegancko rozciągnął się na krześle naprzeciwko niej. Ten człowiek, stwierdziła, zdecydowanie kwalifikuje się jako nadzwyczajny. Podobnie zresztą jak sytuacja, w którą ją wciągnął. Uśmiechnęła się leciutko, myśląc o tym, że powinna okazać się bardziej odporna. Charles był wyjątkowo przystojny, a jego czar, cóż, działał również na nią. Wiedziała jednak, że musi poprowadzić tę rozmowę jak kobieta rozsądna, którą przecież była. Odchrząknęła.
– Wydaje mi się, że rozmawialiśmy o… – zmarszczyła brwi. O czym oni, u diabła, rozmawiali?
– O pani włosach – podsunął usłużnie.
Ellie poczuła rumieniec występujący na policzki.
– Rzeczywiście, no cóż, hm…
Charlesowi zrobiło się jej żal.
– Przypuszczam, że nie chce mi pani powiedzieć, co panią zmusiło do rozważania mojej propozycji – oznajmił.
Natychmiast popatrzyła na niego uważnie.
– A dlaczego sądzi pan, że musiało być cos szczególnego?
– Bo ma pani w oczach wyraz rozpaczy.
Ellie nie mogła nawet udawać, że ta uwaga ją obraziła, wiedziała bowiem, że to prawda.
– W przyszłym miesiącu mój ojciec powtórnie się żeni - wyznała, nabrawszy głęboko powietrza. – A jego narzeczona to prawdziwa wiedźma.
– Aż tak zła? – uśmiechnął się.
Ellie miała wrażenie, że uznał, iż przesadza.
– Wcale nie żartuję. Wczoraj przedstawiła mi dwie listy. Na jednej byty wypisane obowiązki, które będę musiała wykonywać oprócz tego, czym już teraz się zajmuję.
– Czyżby chciała, żeby pani czyściła komin? – zażartował Charles.
– Właśnie tak! – wykrzyknęła Ellie, – I wcale nie żartowała. A poza tym miała śmiałość powiedzieć mi, że za dużo jem, kiedy zauważyłam, że się nie zmieszczę!
– Och, ja uważam, że ma pani właściwe rozmiary – mruknął. Ellie jednak go nie dosłyszała i chyba lepiej się stało. Nie powinien jej odstraszać, zwłaszcza teraz, kiedy czuł, że chwila, w której jej nazwisko ukaże się na tym błogosławionym akcie małżeństwa, jest już blisko.
– A jaka była ta druga lista?
– Kandydaci na męża – odparła z nieskrywanym obrzydzeniem.