Osipago wydał odgłos przypominający chrząknięcie.
— Jeśli chcecie jeszcze rozmawiać, przeniosę nas do bardziej od powiedniego czasu. Niebawem będę musiał podłączyć się do stosu naszego statku.
Famulimus potrząsnął pięknie ukształtowaną głową, Barbatus zaś spojrzał na mnie pytająco.
— Szczerze mówiąc, wolałbym zostać tutaj — powiedziałem. — Barbatusie, będąc na statku wpadłem do głębokiego szybu. Co prawda spadałem bardzo powoli, ale ze względu na ogromną wysokość odniosłem poważne obrażenia. Nie umarłem chyba tylko dlatego, że zaopiekowała się mną sama Tzadkiel.
Umilkłem, starając się przywołać z pamięci wszystkie szczegóły.
— Mów dalej — ponaglił mnie Barbatus. — Nie wiemy, co chcesz nam powiedzieć.
— Znalazłem tam martwego człowieka o policzku naznaczonym taką samą blizną jak ta, która oszpeciła moją twarz. Wiele lat wcześniej został także zraniony w nogę. Leżał na dnie szybu, ukryty między dwiema nieczynnymi maszynami…
— Jednak w taki sposób, żebyś nie zdołał go ominąć, prawda? — zapytał Famulimus.
— Całkiem możliwe. Wiedziałem, że to sprawka Zaka, a Zak był Tzadkiel, albo przynajmniej jej częścią, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy.
— Za to zdajesz sobie teraz. Pospiesz się, Severianie. Pora wygłosić mowę.
Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć, więc dodałem niepewnym tonem:
— Trup miał pokiereszowaną twarz, lecz mimo to był bardzo podobny do mnie. Pomyślałem sobie jednak, że nie mogłem… że nie mogę tu umrzeć, ponieważ byłem pewien, iż zostanę pochowany w grobowcu w naszej nekropolii. Opowiadałem wam o nim, prawda?
— Wiele razy — zadudnił Osipago.
— Odlany z brązu wizerunek jest bardzo podobny do mnie. Poza tym, istnieje przecież Apu-Punchau. Kiedy pojawił się… Cumaeana także była hierodulą, jak wy. Dowiedziałem się lego od ojca Inire.
Famulimus i Barbatus skinęli głowami.
— A więc, kiedy ujrzałem Apu-Punchau, natychmiast zrozumiałem, że widzę samego siebie, choć wówczas jeszcze nie miałem pojęcia, jak to możliwe.
— Ani my, kiedy opowiedziałeś nam o tym zdarzeniu — przyznał Barbatus. — Dopiero teraz wszystko się wyjaśniło.
— Więc oświeć i mnie!
Wskazał nieruchome ciało.
— Oto Apu-Punchau.
— Oczywiście. Wiem o tym już od dawna. Przecież autochtoni nazwali mnie tym imieniem i wznieśli ten budynek. Miała to być Świątynia Dnia, Świątynia Starego Słońca. Jestem więc nie tylko Se-verianem, lecz także Apu-Punchau, Głową Dnia. W jaki sposób moje ciało powstanie z martwych? A przede wszystkim, jak to możliwe, żebym tu umarł? Przecież Cumaeana powiedziała, że to był jego dom, nie grobowiec.
Mówiąc te słowa niemal ujrzałem przed sobą starą, pomarszczoną kobietę z mądrym wężem.
— Powiedziała ci również, że nie zna zbyt dobrze tych czasów — przypomniał mi Famulimus.
— Istotnie.
— Jak może umrzeć gorące słońce, które co dnia pojawia się na niebie? Jak możesz umrzeć ty, który jesteś tym słońcem? Bardzo prosto: twoi ludzie przynieśli cię tu z oznakami największej czci i śpiewem na ustach, po czym wyszli i zamurowali drzwi, żebyś żył wiecznie.
— Wiemy, że kiedyś sprowadzisz Nowe Słońce — odezwał się Barbatus. — Mijaliśmy ten czas, podobnie jak wiele innych, spiesząc na spotkanie w zamku olbrzyma; sądziliśmy, że będzie ono ostatnim, ale jak się okazuje, nie mieliśmy racji. Czy wiesz jednak, kiedy narodziła się gwiazda, którą ściągnąłeś do tego systemu planetarnego, aby uleczyła starą?
— Wylądowałem na Urth za panowania Typhona, kiedy rzeźbiono pierwszą górę. Przedtem byłem na statku Tzadkiel.
— Który niekiedy pędzi szybciej od pchającego go wiatru — mruknął Barbatus. — A więc nic nie wiesz.
— Jeśli pragniesz naszej rady, opowiedz nam o wszystkim, co cię spotkało zarówno tam, jak i tutaj — zaśpiewał Famulimus. — Poruszając się po omacku, z pewnością nie wywiążemy się dobrze z roli przewodników.
Zdałem im szczegółową relację z wydarzeń, w jakich uczestniczyłem, poczynając od zabójstwa stewarda przed drzwiami mojej kajuty, kończąc na odzyskaniu przytomności w domu Apu-Punchau. Jak dobrze wiesz, czytelniku, nigdy nie posiadłem umiejętności odróżniania istotnych szczegółów od tych mało ważnych; częściowo odpowiedzialne za taki stan rzeczy jest zapewne towarzyszące mi od dawna przekonanie, że każdy detal może okazać się istotny. Ponieważ znacznie łatwiej jest poruszać językiem niż piórem, moja ustna opowieść była znacznie bardziej szczegółowa od tej, którą teraz masz przed oczami.
Wciąż jeszcze mówiłem, kiedy przez szczelinę między kamieniami do wnętrza budowli przedostał się promień słońca. Dzięki temu dowiedziałem się, że odzyskałem przytomność nocą i że już zaczął się nowy dzień.
Dopiero zacząłem zbliżać się do końca opowieści, kiedy z zewnątrz dobiegło skrzypienie garncarskich kół oraz przekomarzania kobiet podążających ku rzece, która kiedyś miała wyschnąć, skazując miasto na zagładę.
Wreszcie powiedziałem:
— Tyle ode mnie; teraz wasza kolej. Czy bogatsi o te informacje będziecie w stanie wyjaśnić mi tajemnicę Apu-Punchau?
Barbatus skinął głową.
— Myślę, że tak. Wiesz już zapewne, że kiedy statek mknie miedzy słońcami, wachty i dni upływające na pokładzie mogą równać się latom i stuleciom na Urth?
— Owszem, a dzieje się tak, ponieważ upływ czasu mierzymy porównując go do prędkości światła.
— Twoja gwiazda, biała fontanna, narodziła się na długo przed panowaniem Typhona — przypuszczam, że z punktu widzenia tych ludzi jest to niezbyt odległa przyszłość.
Odniosfem wrażenie, że na twarzy Famulimusa pojawiło się coś jakby cień uśmiechu — a może istotnie był to uśmiech?
— Nawet na pewno, Barbatusie, bo przecież Severian przybył tu właśnie dzięki mocy tej gwiazdy — zanucił. — Pędząc na szczycie fali czasu, dociera tam, dokąd go zaniesie, po czym musi tam zostać, ponieważ nie ma możliwości powrotu.
Nawet jeśli ta uwaga zbiła Barbatusa z tropu, to nie dał niczego po sobie poznać.
— Możliwe, że twoja moc powróci, kiedy do Urth dotrze blask nowej gwiazdy. Jeśli tak się stanie, wówczas Apu-Punchau przebudzi się ze snu, naturalnie pod warunkiem, że zechce opuścić miejsce, w którym się znalazł.
— Obudzi się do życia, żeby zginąć? — wyszeptałem. — To okropne!
Famulimus był odmiennego zdania.
— Raczej cudowne, Severianie. Obudzi się ze śmierci, aby pomóc ludziom, którzy go kochali.
Zastanowiłem się nad tym głęboko, a oni stali bez ruchu, cierpliwie czekając na rezultat moich rozmyślań.
Może śmierć tylko dlatego wydaje nam się taka przerażająca, że stanowi wyraźną granicę między cudami a okropieństwami życia? — odezwałem się wreszcie. — Po przekroczeniu tej granicy zapominamy o wszystkim co piękne, widzimy natomiast tylko to co straszne…
— Ufamy, że tak właśnie mają się sprawy, Severianie — zadudnił Osipago.
— Skoro jednak Apu-Punchau jest mną, a ja jestem nim, to do kogo należało ciało, które znalazłem na statku Tzadkiel?
Famulimus udzielił mi odpowiedzi głosem tak cichym, że jego śpiew przypominał szeptaną kołysankę.
— Tego człowieka urodziła twoja matka — tak przynajmniej wynika ze wszystkiego, co zostało powiedziane do tej pory. Zapłakałbym nad jej nieszczęściem, gdybym potrafił płakać, ale nie nad tobą. Potężna Tzadkiel zrobiła wtedy to samo, co my czynimy teraz: sięgnęła w głąb twego martwego umysłu i uczyniła cię na nowo takim, jakim byłeś.