— Czy chcesz przez to powiedzieć, że stając przed sędziowskim fotelem Tzadkiel na Yesodzie byłem już eidolonem, którego sama stworzyła?
— „Stworzyła” nie jest właściwym określeniem — wymamrotał Osipago. — Właściwszym byłoby chyba „urealniła”.
Nic nie rozumiejąc spojrzałem błagalnie na Famulimusa.
— Stanowiłeś myśl zatrzymaną w swoim martwym umyśle. Ona przyoblekła tę myśl w ciało i pomogła zaleczyć się śmiertelnej ranie, którą ci zadano.
— Krótko mówiąc stałem się ruchomą, mówiącą kopią samego siebie. — Choć wypowiedziałem te słowa, wolałem nie zastanawiać się nad ich znaczeniem. — Upadek zabił mnie tak samo, jak zabili mnie ludzie z kamiennego miasta.
Schyliłem się, by dokładniej obejrzeć zwłoki Apu-Punchau.
— Odnoszę wrażenie, że tutaj zostałeś po prostu uduszony — bąknął Barbatus.
— Dlaczego Tzadkiel zwyczajnie mnie nie wskrzesiła, tak jak ja wskrzesiłem Zamę? Dlaczego nie uzdrowiła mnie, tak jak uzdrowiłem Herenę? Dlaczego musiałem umrzeć?
Chyba nic jeszcze nie zdumiało mnie i przestraszyło tak bardzo jak to, co wydarzyło się zaraz potem: otóż Famulimus przyklęknął i ucałował ziemię przed moimi stopami.
— Na jakiej podstawie przypuszczasz, że Tzadkiel dysponuje taką mocą? — zapytał Barbatus. — Famulimus, Osipago i ja w porównaniu z nią jesteśmy nikim, ale nie zaliczamy się w poczet jej niewolników, i choć bez wątpienia jest potężna, to przecież nie przewodzi swojej rasie ani nie została jej zbawicielem.
Powinienem chyba poczuć się dowartościowany, ale zamiast tego ogarnęło mnie trudne do opisania zakłopotanie. Dałem znak Famuli-musowi, żeby wstał z kolan, po czym wykrztusiłem:
— Przecież… Przecież wy możecie wędrować korytarzami czasu!
Famulimus wyprostował się, natomiast dla odmiany na kolana padł Barbatus.
— Ale tylko na niewielkie odległości, Severianie — zanucił Famulimus. — I wyłącznie wstecz. Wskazówki naszych zegarów poruszają się w przeciwną stronę.
— Gdybyśmy zastosowali się do życzenia Osipago i pozwolili mu przenieść nas w lepsze miejsce, jednocześnie cofnęlibyśmy się w przeszłość, a to nie byłoby dla ciebie dobre rozwiązanie.
— Chce zapytać was jeszcze tylko o jedno, zacni hierodule, zanim zwrócicie mnie memu czasowi. Kiedy rozmawiałem z mistrzem Malrubiusem nad brzegiem morza, rozwiał się w srebrzysty pył, a jednak…
Umilkłem, niezdolny powiedzieć ani słowa więcej, lecz moje oczy skierowały się ku zwłokom Apu-Punchau.
Barbatus skinął głową.
— Tamten eidolon, jak ich nazywasz, istniał przez bardzo krótki czas. Nie wiem, z jak wielkich zasobów energii korzystała Tzadkiel. żeby umożliwić ci egzystencję na statku; możliwe, że ty sam czerpałeś ją z każdego źródła, jakie akurat znalazło się w pobliżu, podobnie jak wykorzystałeś energię statku próbując wskrzesić stewarda. Jednak nawet jeśli przybywając tutaj oddaliłeś się od tych źródeł, to przecież istniałeś bardzo długo: na statku, na Yesodzie, znowu na statku, w szalupie, w czasach Typhona, i lak dalej. Przez cały czas oddychałeś, jadłeś i piłeś, wchłaniając materię i wykorzystując ją dla zaspokojenia potrzeb swego ciała, które także w końcu stało się materialne.
— Co nie zmienia faktu, że nie żyję, i to nawet nie tutaj, ale tam, w przyszłości, na statku Tzadkiel.
— Na statku Tzadkiel zostało martwe ciało twego bliźniaka — odparł Barbatus. — Można chyba powiedzieć, że gdyby on nie zginął, nie zdołalibyśmy dokonać tego, czego dokonaliśmy, ponieważ każda żywa istota składa się z czegoś więcej niż tylko z materii. Umilkł na chwilę i spojrzał błagalnie na Famulimusa, lecz nie otrzymał od niego pomocy. — Co wiesz o duszy, Severianie?
Przypomniałem sobie słowa Avy: „Jesteś materialistą, jak wszyscy, którym brakuje wykształcenia, ale twój materializm jest płytki i powierzchowny”. Mała Ava zginęła razem z Foilą i całą resztą.
— Nic — szepnąłem. — Nic nie wiem o duszy.
— Jest z nią trochę tak jak w pewnym wierszu. Famulimusie, jak brzmiał fragment, który mi przypomniałeś?
Zbudź się, bo ranek w czarę wypełnioną nocą cisnął kamieniem, aż gwiazdy z krzykiem pierzchły…
— Tak — powiedziałem. — Teraz rozumiem.
Barbatus wyciągnął rękę.
— Przypuśćmy, że napisałbym te słowa na ścianie, a potem jeszcze raz, na sąsiedniej. Które z nich byłyby prawdziwe?
— Jedne i drugie — odparłem. — A zarazem żadne. Prawdziwych słów nie sposób oddać ani mową. ani w piśmie. Nie rnam pojęcia, czy i jak można to uczynić.
— Tak samo jest z duszą. Była zapisana tutaj. — Wskazał martwego człowieka. — Teraz jest zapisana w tobie. Kiedy światło białej fontanny dotrze do Urth, pojawi się tam, gdzie kiedyś mieszkała, ale to nie znaczy, że opuści ciebie. Chyba że…
Umilkł, a ja czekałem na ciąg dalszy. Przerwany wątek podjął jednak nie on, lecz Osipago.
— Chyba że się zanadto do niego zbliżysz. Jeśli napiszesz czyjeś imię na piasku, a potem jeszcze raz przesuniesz palcem po narysowanych wcześniej liniach, w dalszym ciągu będziesz widział przed sobą tylko jedno imię. Dwa prądy płynące przez przewodnik łączą się w jeden.
— Już raz znalazłeś się zbyt blisko — zaśpiewał Famulimus. — Stało się to właśnie tułaj, w kamiennym mieście. On wtedy zniknął, ty zaś pozostałeś. Czyżbyś nie zastanawiał się, dlaczego nasze eidolony — zawsze stanowią odbicie martwych ludzi? Pamiętaj, że cię ostrzegaliśmy.
Barbatus skinął głową.
— Jeśli jednak chodzi o twój powrót w przyszłość, to niestety nie możemy ci pomóc. Zielony człowiek wiedział na ten temat znacznie więcej od nas, albo może dysponował bardziej wydajnymi źródłami energii. Zostawimy ci żywność, wodę i światło, ale będziesz musiał zaczekać na nadejście białej fontanny. Tak jak powiedział Famulimus, to nie powinno trwać długo.
— Nie niszcz tego ciała, Severianie! — dobiegł mnie śpiewny szept. Spojrzałem na Famulimusa i przekonałem się, że rozwiewa się niczym mgła. — Nie czyń tego, choćbyś odczuwał nie wiadomo jak wielką pokusę. Pamiętaj, że cię ostrzegaliśmy!
Barbatus i Osipago znikli w czasie, kiedy obserwowałem Famulimusa. Delikatny śpiew umilkł i dom Apu-Punchau wypełniła cisza, w której słychać było tylko jego słaby oddech.
Rozdział LI
Urth Nowego Słońca
Do końca dnia siedziałem w ciemności, przeklinając swoją głupotę. Wiedziałem już, że niebawem biała fontanna zabłyśnie na nocnym niebie, ponieważ tak wynikało z tego, co mówili hierodule, ja jednak pojąłem to dopiero wtedy, kiedy oni odeszli.
Co najmniej sto razy wracałem pamięcią do owej deszczowej nocy, kiedy zeskoczyłem z dachu budowli, w której teraz się znajdowałem, i pospieszyłem z pomocą Hildegrinowi. Jak bardzo zbliżyłem się do Apu-Punchau, zanim nastąpiło połączenie? Na pięć łokci? Trzy? Nic dziwnego, że Famulimus uprzedził mnie, bym nie próbował zniszczyć zwłok; gdybym zbliżył się do nich, znowu byśmy się połączyli, ale tym razem on, który zdążył głębiej zapuścić korzenie w rzeczywistość, zapanowałby nade mną, tak jak ja zapanowałem nad nim w niewyobrażalnie odległej przyszłości, gdy dotarłem tu w towarzystwie Dorcas i Jolenty.
Nie wszystko jednak było zupełnie jasne. Jeśli pożądałem tajemnic (choć zapewniam cię, czytelniku, że pragnąłem trzymać się od nich z daleka), to miałem ich dokoła pod dostatkiem. Biała fontanna już oznajmiła jaskrawym blaskiem o swym przybyciu, bo bez niej nie zdołałbym tu dotrzeć ani nie udałoby mi się nikogo uzdrowić. Jeśli tak, to dlaczego nie mogłem zapuścić się w korytarze czasu, jak uczyniłem na zboczu Góry Typhona? Nasuwały mi się dwa wyjaśnienia, oba jednakowo prawdopodobne.