Выбрать главу

Siedząc na koi i wpatrując się w ciało Idas zacząłem się w pewnej chwili zastanawiać, jak to możliwe, żebym tak łatwo dał się zwieść własnym wspomnieniom o wodnicy, która najpierw uratowała mnie od śmierci w nurcie Gyoll, potem zaś próbowała omamić w pobliżu brodu. Była olbrzymką, ja zaś, nie wiedzieć czemu, traktowałem Idas jako młodą, trochę niezgrabną pannicę, nie zaś jako gigantyczne dziecko, którym w istocie była; takie samo dziecko, tyle że chłopca, Baldan-ders trzymał w jednym z pomieszczeń swojej wieży.

Wodnica miała zielone włosy, ale dopiero teraz uświadomiłem sobie, iż ta zieleń nie była ich naturalną barwą, lecz stanowiła efekt działania alg; podobnie przedstawiała się sprawa z zabarwieniem krwi zielonego człowieka z Saltus. Lina zanurzona w wodzie także po pewnym czasie stanie się zielona. Jakimż byłem głupcem!

Należało zawiadomić przełożonych Idas o jej śmierci. Wpadłem na pomysł, że mógłbym poinformować bezpośrednio kapitana, uzyskawszy audiencję dzięki wstawiennictwu Barbatusa lub Famulimusa. Jednak kiedy wyszedłem na korytarz i zamknąłem drzwi kajuty, uświadomiłem sobie, iż nic z tego nie będzie: co prawda dla nich nasze spotkanie w niezwykłej komnacie było pierwszym, ale dla mnie ostatnim z wielu, jakie odbyliśmy w ciągu minionych lat. Będę musiał dotrzeć do kapitana w inny sposób, udokumentować swoją tożsamość i zawiadomić go o tym, co wydarzyło się do tej pory. Idas powiedziała, że w głębi statku trwają intensywne prace przy usuwaniu skutków awarii; należało się spodziewać, iż będzie je nadzorował przynajmniej jeden oficer. Ponownie ruszyłem w dół po smaganych wiatrem schodach, ale tym razem nie zatrzymałem się w wiwarium, lecz podążyłem głębiej, tam gdzie powietrze było jeszcze cieplejsze i wilgotniejsze.

Choć może to się wydawać co najmniej dziwne, odniosłem wrażenie, iż ważę jeszcze mniej niż na poziomie, gdzie znajdowała się moja kabina, dziwne zaś było to przede wszystkim dlatego, że takie same odczucia towarzyszyły mi wcześniej podczas wspinaczki. Należało się wiec spodziewać, iż teraz moja waga będzie rosnąć. Ograniczę się do stwierdzenia, że tak nie było, jeśli zaś było, to ja absolutnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, będąc przekonanym, iż dzieje się akurat odwrotnie.

Niebawem usłyszałem dobiegający z dołu odgłos czyichś kroków. Ponieważ zdążyłem się już nauczyć, że każdy przygodnie spotkany nieznajomy może czyhać na moje życie, przystanąłem i wyciągnąłem pistolet.

Tamten uczynił to samo. po chwili zaś do mych uszu doszły odgłosy panicznej ucieczki. Rozległ się także donośny łoskot, jakby na schody spadł jakiś metalowy przedmiot, na przykład hełm. Nie ulegało wątpliwości, iż człowiek ten uciekał przed czymś, do czego ja dopiero się zbliżałem. Rozsądek podpowiadał, żeby postąpić tak samo, ja jednak ociągałem się, zbyt dumny i za głupi, by zrejterować, zanim ujrzę niebezpieczeństwo na własne oczy.

Nie musiałem długo czekać, gdyż zaledwie kilka oddechów później zobaczyłem człowieka w zbroi, wspinającego się po schodach z gorączkowym pośpiechem. Przyjrzawszy się mu dokładniej stwierdziłem, że nie ma prawego ramienia; ktoś — lub coś — wyrwał mu je z ogromną siłą, ponieważ z barku sterczaly poszarpane szczątki, znacząc krwią lśniącą powierzchnię pancerza.

Było bardzo mało prawdopodobne, żeby ten ranny, przerażony człowiek odważył się mnie zaatakować, wiele natomiast przemawiało za tym, że ucieknie, jeśli uzna, iż z mojej strony zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo. Schowałem pistolet, a następnie zapytałem, co się stało i czy mogę mu pomóc.

Zatrzymał się, po czym skierował ku mnie twarz zasłoniętą przyłbicą. Był to Sidero, drżący jak liść w podmuchach porywistego wiatru.

— Czy jesteś lojalny?! — krzyknął.

— Wobec kogo, przyjacielu? Nie zamierzam zrobić ci krzywdy, jeśli to masz na myśli.

— Wobec statku!

Składanie deklaracji lojalności wobec czegoś, co stanowiło zaledwie wytwór zaawansowanej technologii hieroduli, wydawało mi się co najmniej pozbawione sensu, ale nie była to ani pora, ani miejsce na prowadzenie abstrakcyjnych dyskusji.

— Oczywiście! — odparłem. — Aż do śmierci, jeśli zajdzie taka potrzeba.

W duchu zwróciłem się z prośbą o przebaczenie do mistrza Mal-rubiusa, który kiedyś usiłował nauczyć mnie, na czym polega prawdziwa lojalność.

Sidero ponownie ruszył w górę, jakby nieco wolniej i rozważniej. co jednak nie uchroniło go przed kilkoma potknięciami. Z bliska okazało się, że to, co początkowo wziąłem za krew, jest jakimś znacznie bardziej gęstym, lepkim płynem, raczej czarnozielonym niż czerwonym. Strzępy zwisające z rany nie miały nic wspólnego z ciałem, lecz były poszarpanymi drutami, w których plątaninie tkwiły fragmenty czegoś przypominającego grube płótno.

A więc Sidero był androidem, automatem o ludzkiej postaci, takim samym jak mój przyjaciel Jonas. Złajałem się w myśli za to, że wcześniej się tego nie domyśliłem, ale jednocześnie poczułem ogromną ulgę. Jak na jeden dzień miałem już dość widoku krwi.

Tymczasem Sidero dotarł do pomostu, na którym stałem, i zatrzyma) się, chwiejąc się mocno w przód i w tył. Ostrym, nie znoszącym sprzeciwu tonem, jaki podświadomie przyjmujemy wówczas, kiedy chcemy sprawić wrażenie, iż panujemy nad sytuacją, zażądałem, by pokazał mi ranę. Uczynił to, a wtedy ja z kolei zachwiałem się ze zdumienia.

Była pusta. Po prostu pusta i już. Tuż pod metalowym pancerzem znajdowało się nieco różnokolorowych przewodów, trochę jakiegoś materiału izolacyjnego, głębiej zaś nic. Zupełnie nic.

— W jaki sposób mogę ci pomóc? — zapytałem. — Nie mam żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o takie rany.

Odniosłem wrażenie, że się waha. Wydawałoby się, iż jego zasłonięta przyłbicą twarz nie będzie w stanie wyrażać żadnych uczuć, a jednak tak nie było; pochylenie głowy, gra cieni w metalowej kratownicy, ruch lub jego brak — wszystko to dawało pewne wyobrażenie o emocjach ukrytych pod błyszczącym hełmem.

— Będziesz musiał postępować dokładnie według moich wskazówek. Zrobisz to?

— Oczywiście. Co prawda nie tak dawno przysiągłem sobie, że zgotuję ci taką samą niespodziankę jak ty mnie, ale przecież nie będę mścił się na rannym.

Doskonale pamiętałem, jak bardzo Jonasowi zależało na tym, by wszyscy uważali go za człowieka. Prawdę powiedziawszy, przez długi czas ani mnie, ani wielu innym osobom nie przyszło do głowy podejrzewać go o to, że jest kimś innym.

— Nie mam wyboru. Muszę ci zaufać.

Cofnął się o krok, a wtedy jego pierś otworzyła się niczym ogromny kwiat o stalowych płatkach, odsłaniając czarną pustkę.

— Nie rozumiem — powiedziałem. — Co mogę zrobić?

— Spójrz. — Palcem jedynej ręki wskazał na wewnętrzną powierzchnię jednego z metalowych płatków. — Czy widzisz, co tam jest napisane?

— Widzę jakieś różnokolorowe linie i symbole, ale nie potrafię ich odczytać.

— Opisał mi jeden z nich, nadzwyczaj skomplikowany, oraz kilka innych, prostszych, które powinny być w jego pobliżu. Po krótkich poszukiwaniach odnalazłem je wszystkie.

— Wsuń tam ostry kawałek metalu i przekręć go w prawo — polecił. — Tylko ćwierć obrotu, nie więcej.

Szczelina była bardzo wąska, lecz mimo wszystko udało mi się wsunąć w nią końcówkę ostrza myśliwskiego noża. Przekręciłem go o ćwierć obrotu i upływ ciemnej cieczy prawie zupełnie ustał.

Sidero opisał mi kolejny symbol, znajdujący się w innym miejscu. W trakcie poszukiwań powiedziałem androidowi, że nigdy nie słyszałem ani nie czytałem o istotach takich jak on.