— Hadid lub Hierro wyjaśnią ci wszystko dokładniej. Ja tylko wykonuje swoje obowiązki. Nie myślę o takich sprawach. W każdym razie nieczęsto.
— Rozumiem.
— Masz pretensje o to, że zepchnąłem cię z pomostu. Zrobiłem to, bo nie zastosowałeś się do moich poleceń. Przekonałem się już wielo krotnie, że ludzie tacy jak ty stanowią zagrożenie dla statku. Jeśli coś im się stanie, nie mogą już mu zaszkodzić. Jak myślisz, ile razy próbowali mnie zniszczyć?
— Nie mam pojęcia — odparłem, wciąż szukając właściwego symbolu.
— Ani ja. Bez przerwy żeglujemy albo z prądem, albo pod prąd czasu. Kapitan twierdzi, że istnieje tylko ten jeden statek. Kiedy w pustce miedzy słońcami widzimy jakiś statek, widzimy samych siebie. Skąd mam wiedzieć, ile razy próbowali albo ile prób zakończyło się sukcesem?
Gada coraz bardziej od rzeczy, pomyślałem i w tej samej chwili odnalazłem wskazany przez niego symbol. Kiedy powtórzyłem operację przekręcenia o ćwierć obrotu śrubki o wyjątkowo wąskiej szczelinie, „krwotok” ustał zupełnie.
— Dziękuję — powiedział Sidero. — Ciśnienie spadało w bardzo szybkim tempie.
Zapytałem, czy nie powinien teraz napić się nieco płynu, aby uzupełnić braki.
— Wkrótce to zrobię. I tak odzyskałem już częściowo siłę, a odzyskam ją całkowicie, kiedy dokonasz jeszcze jednej regulacji. — Wyjaśnił mi, jak mam ją przeprowadzić. — Powiedziałeś, że nie wiesz, skąd wzięli się tacy jak ja. Czy to oznacza, że wiesz wszystko o pochodzeniu swojej rasy?
— Tylko tyle, że kiedyś byliśmy niewielkimi nadrzewnymi zwierzątkami. W każdym razie tak właśnie twierdzą mędrcy. Nie, nie małpami, bo przecież małpy nadal istnieją. Raczej czymś w rodzaju zoantropów. tyle że nieco mniejszych. Zauważyłem, że zoantropi chętnie zamieszkują górzyste okolice i spędzają wiele czasu na drzewach. Nasi przodkowie porozumiewali się ze sobą w taki sam sposób, w jaki obecnie czynią na przykład wilki, a nawet zwyczajne domowe bydło. Wolą Prastwórcy było, żeby pozostawali przy życiu i rozmnażali się ci, którzy w największym stopniu posiedli sztukę przekazywania informacji.
— I to wszystko?
Pokręciłem głową.
— Kiedy nauczyli się mówić, stali się mężczyznami i kobietami, którymi są do dzisiaj. Nasze ręce zostały stworzone do chwytania gałęzi, nasze oczy do wypatrywania najbezpieczniejszych konarów, nasze usta do wypowiadania słów, przeżuwania owoców i piskląt wybranych z gniazda pod nieobecność rodziców. Po dziś dzień nic się nie zmieniło. A jak wygląda historia twojej rasy?
— Bardzo podobnie do waszej, naturalnie jeśli jest prawdziwa.
Marynarze pragnęli znaleźć schronienie przed pustka, śmiercionośnym promieniowaniem, bronią nieprzyjaciela i wieloma innymi rzeczami.
Zaczęli wytwarzać zbroje z twardego metalu. Pragnęli też być silniejsi, aby lepiej walczyć i pracować. Wprowadzili do wnętrza zbroi płyn, który widziałeś; dzięki niemu mogli się swobodnie poruszać, dysponując znacznie większą siłą. Pragnęli porozumiewać się ze sobą. więc dodali syntetyzery mowy. Potem dodawali coraz więcej obwodów, a na koniec także coś w rodzaju mózgów, które czuwały wtedy, kiedy oni spali.
Pewnego dnia zaczęliśmy mówić i działać bez ich pomocy, nie czekając, aż wejdą do naszego wnętrza. Nie możesz tego znaleźć?
— Jeszcze chwileczkę — odparłem. W rzeczywistości znalazłem właściwy symbol już jakiś czas temu, ale postanowiłem wydobyć od Sidera jak najwięcej informacji. — Chcesz powiedzieć, że oficerowie służący na tym statku używają was w charakterze ubrań?
— Coraz rzadziej. Znak przypomina gwiazdkę, obok której jest prosta kreska.
— Wiem, wiem… — mruknąłem, pogrążony głęboko w myślach. Z pistoletem i nożem przytroczonymi do pasa nie miałem najmniejszych szans, ale bez nich kto wie, czy nie zmieściłbym się w jego wnętrzu. — Zaczekaj jeszcze chwilę. Muszę się schylać, żeby do ciebie zajrzeć, a to żelastwo wbija mi się w żołądek. — Odpiąłem pas i położyłem na ażurowej podłodze. — Byłoby mi znacznie wygodniej, gdybyś ułożył się na wznak.
Uczynił to bez protestów, znacznie szybciej i zwinniej, niż oczekiwałem.
— Pospiesz się. Nie mam czasu do stracenia.
— Gdyby ktoś cię ścigał, już by tutaj był, a ja nie słyszę niczyich kroków.
Myśli przelatywały mi przez głowę z prędkością huraganu. Pomysł w pierwszej chwili wydawał się szalony, ale gdybym zdołał go zrealizować, uzyskałbym jednocześnie przebranie i ochronę. Przecież wielokrotnie nosiłem zbroję, czemu więc nie skorzystać z jej najnowocześniejszej wersji?
— Sądzisz, że uciekam.przed nirni?
Nie pofatygowałem się, by mu odpowiedzieć. Przed chwilą zapewniłem go, że niczego nie słyszę, teraz jednak usłyszałem, a kilka oddechów później wiedziałem nawet, co słyszę: powolne uderzenia ogromnych skrzydeł.
Rozdział IX
Puste powietrze
Czubek mego noża tkwił już w szczelinie. Przekręciłem go, po czym błyskawicznie zrzuciłem opończę, zacisnąłem powieki i wturlałem się do otwartego ciała Sidera. Wolałem nie tracić czasu na rozglądanie się w poszukiwaniu skrzydlatej istoty; uczyniłem to dopiero wtedy, kiedy z pewnymi trudnościami zdołałem wsunąć głowę do wnętrza hełmu. Otworzyłem oczy i spojrzałem przez szczeliny w przyłbicy.
Nic jednak nie zobaczyłem, a raczej prawie nic. Szyb wentylacyjny, na tej głębokości już prawie wolny od mgły, teraz wypełnił się nią całkowicie. Ktoś — albo coś — wtłoczył z góry nieco chłodniejszego powietrza, które ochoczo zmieszało się z ciepłym i cuchnącym. Si-woszare opary kłębiły się na podobieństwo tysięcy niespokojnych duchów.
Nie słyszałem ani łopotu skrzydeł, ani w ogóle niczego. Czułem się tak, jakbym wsadził głowę do zakurzonego sejfu i wyglądał na zewnątrz przez dziurkę od klucza. Zaraz potem rozległ się głos Sidera, ale bynajmniej nie docierał on do moich uszu.
Doprawdy nie mam pojęcia, jak opisać doznania, których wówczas doświadczyłem. Doskonale wiem, co to znaczy słyszeć myśli innych ludzi: przecież w mojej głowie długo rozbrzmiewały najpierw myśli Thecli, a potem Autarchy. zanim połączyliśmy się w jedną osobę. To doznanie, choć całkowicie odmienne, nie miało także nic wspólnego z tradycyjnym słyszeniem, jakie wszyscy dobrze znamy. Czułem się tak, jakby dźwięk — bo to jednak był dźwięk — docierał do mego mózgu znacznie krótszą, bardziej bezpośrednia drogą, bez pośrednictwa uszu.
Mogę cię zabić.
— Po tym, jak cię naprawiłem? Wielokrotnie spotykałem się z niewdzięcznością, lecz takiej nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
Jego pierś zamknęła się, obejmując moją silnym uściskiem. Starałem się jak najprędzej wepchnąć nogi i ręce w przeznaczone dla nich miejsca. Gdybym zdążył wcześniej zzuć buty, nie miałbym z tym najmniejszych problemów, a tak byłem niemal pewien, że powyłamywałem sobie stopy w kostkach.
Nie masz do mnie żadnego prawa!
— Oczywiście, że mam. Zostałeś stworzony po to, by pomagać ludziom, a ja jestem człowiekiem potrzebującym pomocy. Czyżbyś nie słyszał łopotu skrzydeł? Nie uwierzę, że istota tych rozmiarów porusza się swobodnie po statku za wiedzą i zgodą jego dowódcy.
Uwolnili zwierzęta.
— Kto taki?
Wreszcie zdołałem wyprostować zdrową nogę. Z drugą powinno pójść mi łatwiej, ponieważ była sporo cieńsza, ale brakowało mi siły, by wepchnąć ją w metalową nogawkę,