Выбрать главу

Wcześniej zostałeś porażony.

— Porażony?

— Powstało zwarcie, a ty stałeś gdzieś w pobliżu i trafił cię łuk elektryczny. Mnie też zdarzyło się coś takiego. Spójrz! — Rozchyliła dekolt szarej roboczej bluzy, odsłaniając mocno zaczerwienioną skórę między piersiami. Oparzone miejsce było posmarowane taką samą żółtą maścią. — Pracowałam wtedy przy generatorze. Kiedy to się stało, posłali mnie do ambulatorium, a tam zrobiono mi opatrunek. Dostałam też jedną tubkę maści na zapas, chyba dlatego Zak przyprowadził właśnie mnie… Ale zdaje się, że ty masz teraz pod dostatkiem własnych problemów.

— Chyba tak.

Wygięte ściany zaczęły wirować w powolnym, dostojnym tańcu niczym czaszki, które kiedyś już pląsały wokół mnie w podobny sposób.

— Połóż się, a ja poszukam czegoś do jedzenia. Na wszelki wypa dek Zak będzie miał oko na dryfowników, ale oni z reguły nie zapusz czają się tak głęboko.

Czułem, że powinienem zadać jej co najmniej sto pytań, lecz znacznie silniejsze było pragnienie, żeby położyć się i zasnąć, naturalnie jeśli ból na to pozwoli. Zapadłem w sen tak szybko, że nawet nie zdążyłem zdać sobie z tego sprawy.

Gunnie wróciła z miską i łyżką.

— Zjedz to.

Potrawa przypominała smakiem spleśniały chleb rozgotowany w mleku, ale była ciepła i sycąca. Prawie opróżniłem miskę, po czym znowu zasnąłem.

Obudziwszy się po raz kolejny stwierdziłem, że czuje się nieco lepiej, choć nadal byłem mocno obolały. Brakowało mi kilku zębów, miałem rozbite usta, na czole guz wielkości gołębiego jaja, a skóra na prawym ramieniu zaczęła pękać, mimo kojącego działania maści. Minęło ponad dziesięć lat od chwili, kiedy po raz ostatni dostałem tęgie lanie od misirza Gurloesa albo od któregoś z czeladników; wtedy dość łatwo potrafiłem zapanować nad bólem, teraz sprawiało mi to sporo problemów.

Usiłowałem oderwać myśli od przykrych doznań rozglądając się dokoła. Leżałem nie w kajucie, lecz jakby w zakamarku jakiegoś gigantycznego mechanizmu, jednym z tych miejsc, gdzie całkiem niespodziewanie pojawiają się dawno zagubione przedmioty, tyle że powiększonym wiele razy. Pochyły sufit w najwyższym miejscu dzieliła od podłogi odległość około dziesięciu łokci, nie było drzwi, które chroniłyby przed odwiedzinami nieproszonych gości.

Spoczywałem na stercie czystych szmat w kącie naprzeciwko szerokiego wejścia. Usiadłem, by dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu, a wtedy z cienia wyłonił się brodaty karzeł o imieniu Zak i przysiadł na piętach obok mnie. Nic nie powiedział, lecz jego postawa oraz sposób, w jaki na mnie patrzył, świadczyły o tym, że niepokoi go stan mego zdrowia.

— Nie obawiaj się, nic mi nie jest — uspokoiłem go, a on od razu wyraźnie się odprężył.

Światło docierało wyłącznie przez otwór wejściowy. Przyjrzawszy się memu pielęgniarzowi stwierdziłem, że chyba nie jest karłem, lecz po prostu wyjątkowo niskim mężczyzną — to znaczy, nie zauważyłem żadnej rażącej dysproporcji w rozmiarach tułowia i kończyn. Twarz nie wyróżniała się niczym szczególnym, jeśli pominąć fakt. że opadała na nią strzecha zmierzwionych włosów, a porośnięta była bujną brodą i wąsami, które chyba nigdy nie widziały nożyczek. Mężczyzna miał niskie czoło, spłaszczony nos i cofnięty podbródek (przyznam, iż w kwestii podbródka musiałem w znacznej mierze oprzeć się na domysłach), ale takie rysy ma przecież wielu ludzi. Powinienem dodać, iż jego płeć nie budziła najmniejszych wątpliwości, ponieważ był kompletnie nagi. Kiedy jednak pochwycił moje spojrzenie skierowane w okolice jego krocza, wziął jedną ze szmat i zawiązał ją sobie wokół bioder jak fartuch.

Nie bez wysiłku wstałem z posłania i wyruszyłem na obchód pomieszczenia. Zak błyskawicznie zerwał się na nogi. wyprzedził mnie. po czym zagrodził dostęp do wyjścia. Kiedyś miałem okazję obserwować, jak służący próbuje uspokoić podochoconego winem arystokratę; widok Zaka stojącego w otworze wejściowym przywiódł mi na myśl właśnie tamtego biedaka, który starał się być grzeczny i pełen szacunku, a jednocześnie swoją postawą dawał do zrozumienia, że użyje wszelkich środków, aby osiągnąć zamierzony cel.

W moim przypadku nie byłoby to konieczne, ponieważ byłem zanadto osłabiony, a w dodatku daleki od beztroskiego, zuchowatego nastroju, który czasem każe nam walczyć z przyjaciółmi, jeśli akurat, w zasięgu ręki nie ma żadnego wroga. Zatrzymałem się, a wówczas Zak wskazał na zewnątrz, po czym w łatwym do zrozumienia geście przesunął palcem w poprzek szyi.

— Powiadasz, że tam nie jest zbyt bezpiecznie? — zapytałem. — Prawdopodobnie masz rację. W porównaniu z tym statkiem niejedno pole bitwy, jakie widziałem, przypomina park miejski. W porządku, nie wyjdę stąd, jeśli sobie tego nie życzysz.

Ze względu na rozbite usta miałem spore kłopoty z mówieniem, ale chyba mnie zrozumiał, gdyż uśmiechnął się pogodnie.

Wycelowałem palec w jego stronę.

— Zak?

Uśmiechnął się jeszcze szerzej i skinął głową. Dotknąłem swojej piersi. — Severian.

— Severian!

Tym razem roześmiał się głośno, pokazując nieduże, ostre zęby, po czym odtańczył krótki taniec radości. Następnie wziął mnie za rękę i zaprowadził z powrotem na stertę łachmanów.

Choć jego ręka była brązowa, to w półmroku zdawała się jarzyć fosforyzującym blaskiem.

Rozdział X

Interludium

— Całkiem nieźle rąbnąłeś się w głowę — stwierdziła Gunnie.

Siedziała obok mnie obserwując, jak zajadam gulasz.

— Wiem.

— Właściwie powinnam zaprowadzić cię do izby chorych, ale na razie jest zbyt niebezpiecznie. Nikt nie powinien znać miejsca twojego pobytu.

Skinąłem głową.

— A już na pewno ja sam. Chciało mnie zabić co najmniej dwóch ludzi. Przypuszczalnie było ich trzech, a całkiem możliwe, że czterech.

Popatrzyła na mnie w taki sposób, jakby podejrzewała, że od doznanego wstrząsu pomieszało mi się w głowie.

— Mówię całkiem poważnie. Jedną z nich była twoja przyjaciółka Idas. Już nie żyje.

— Masz, napij się trochę wody. Chcesz powiedzieć, że Idas był kobietą?

— Owszem. Raczej dziewczyną.

— I ja miałabym się nie zorientować? — Na czole Gunnie pojawiła się głęboka zmarszczka. — Czy ty aby nie zmyślasz?

— To bez znaczenia. Istotne jest tylko to, że chciała mnie zamordować.

— Ale ty go… to znaczy, ją zabiłeś?

— Nie. Popełniła samobójstwo. Został jeszcze co najmniej jeden, może dwóch albo trzech. Kiedy wspomniałaś o niebezpieczeństwie, miałaś na myśli kogoś innego. Wydaje mi się, że chodzi ci o ludzi, o których mówił Sidero. Nazwał ich dryfownikami. Kim oni są?

Ucisnęła kąciki oczu kciukiem i palcem wskazującym w geście stanowiącym kobiecy odpowiednik drapania się po głowie.

— Nie mam pojęcia, jak ci to wytłumaczyć. Nie wiem nawet, czy sama to rozumiem.

— Spróbuj, proszę. To może okazać się bardzo ważne.

Zak, najwyraźniej zaintrygowany nutą niepokoju w moim głosie, oderwał się na chwilę od zadania, które sam sobie wyznaczył, a które polegało na trzymaniu straży przy wejściu i wypatrywaniu ewentualnych intruzów, i posiał mi zatroskane spojrzenie.

— Wiesz, w jaki sposób żegluje ten statek? — zapytała Gunnie. — W głąb Czasu i z powrotem, a niekiedy na kraniec wszechświata lub nawet dalej.

Skinąłem głową, zajęty wyskrobywaniem z miski resztek posiłku.