— Nie wtem, jak liczna jest załoga. Może wyda ci się to dziwne, ale naprawdę nie wiem. Statek jest taki ogromny… Kapitan nigdy nie zwołuje nas wszystkich w jedno miejsce. Minęłoby parę dni, zanim zdołalibyśmy tam dotrzeć, a w tym czasie nie byłoby komu zająć się obsługą urządzeń.
— Rozumiem.
— Podpisujemy kontrakt, oficer wyznacza nam stanowisko i już tam zostajemy. Z czasem poznajemy tych, którzy pracują razem z nami, ale wielu nigdy nawet nie oglądamy na oczy. Na statku są setki, może nawet tysiące takich forkaszteli jak ten. w którym mam kabinę.
— Pytałem o dryfowników — przypomniałem jej.
— Właśnie staram się opowiedzieć ci o nich. Statek jest tak wielki, że bez trudu można się na nim zgubić, nawet na zawsze. Myślę o najprawdziwszym „na zawsze”, bo podczas podróży często dzieją się różne dziwne rzeczy z czasem. Niektórzy służą tak długo, że wreszcie umierają, ale inni służą jeszcze dłużej, a nawet się nie zestarzeją, tylko odkładają coraz więcej pieniędzy, aż wreszcie statek zatrzymuje się na ich rodzinnej planecie i okazuje się, że tam minęło zaledwie parę tygodni albo miesięcy. Schodzą wtedy na ląd i są bogatymi ludźmi.
Inni starzeją się. by później nie wiadomo czemu odmłodnieć. — Umilkła na chwile, po czym dodała takim tonem, jakby obawiała się mojej reakcji: — Tak właśnie było ze mną.
— Wcale nie jesteś stara. Gunnie — zapewniłem ją zgodnie z prawda.
Ujęła moją lewą rękę i położyła sobie na czole.
Tutaj. Severianie. Tu jestem bardzo stara. Tyle już przeżyłam, że chciałabym o wszystkim zapomnieć. Nie tylko po prostu zapomnieć: chciałabym tam, w głowie, także odmłodnieć. Zapomnieć można bardzo łatwo, nadużywając alkoholu albo narkotyków, ale wtedy nie zmienia się sposobu myślenia. Rozumiesz, o co mi chodzi?
— Bardzo dobrze — odparłem, biorąc ją za rękę.
— Ponieważ takie rzeczy zdarzają się dość często, a marynarze wiedzą o nich i opowiadają, komu się da. nawet jeśli nikt im za bardzo nie wierzy, na statek zgłaszają się także ludzie, którzy nie są żeglarzami i wcale nie chcą pracować. Trzymają się razem i robi ich się coraz więcej, bo dołączają do nich marynarze ukarani za różne przewinienia albo tacy, którzy odmówili wykonania rozkazów. Stają się wtedy dryfownikami, bo to właśnie dzieje się niekiedy z łodzią, która wbrew woli sternika wykona niewłaściwy zwrot: staje w dryf.
— Rozumiem — powtórzyłem.
— Część z nich wyszukuje jakieś ustronne miejsce, na przykład takie jak to, i żyje spokojnie, nie wadząc nikomu. Część wędruje po całym statku, kradnie, napada i wywołuje awantury. Od czasu do czasu zaglądają do którejś mesy i opowiadają niestworzone historie; jeśli jest ich wielu, po prostu udajemy, że są zwykłymi członkami załogi. Kiedy się najedzą, zazwyczaj odchodzą spokojnie, nie czyniąc żadnych zniszczeń.
— Wynika z tego, że to zwyczajni marynarze, którzy zbuntowali się przeciwko kapitanowi — zauważyłem. Celowo wspomniałem o kapitanie, ponieważ miałem zamiar zapytać ją również o niego.
Gunnie pokręciła głową.
— Wcale nie. To znaczy nie zawsze. Członkowie załogi rekrutują się spośród mieszkańców różnych planet, galaktyk, a może nawet wszechświatów. Ten, kto dla ciebie albo d!a mnie jest zwykłym marynarzem, komuś innemu może wydać się zdumiewającą istotą. Pochodzisz z Urth. prawda?
— Tak.
— Ja też, tak samo jak większość załogi w tej części statku. Umieścili nas razem, bo posługujemy się tym samym językiem i myślimy w podobny sposób, ale w innych forkasztelach mieszkają stworzenia. na których widok włosy zjeżyłyby ci się na głowie.
— Do tej pory lubiłem myśleć o sobie jako o kimś, kto wiele podróżował — powiedziałem, uśmiechając się w duchu. — Teraz widzę, że wcale tak nie jest.
— Potrzebowałbyś kilku dni tylko na to, żeby wyjść poza cześć — statku zamieszkaną przez istoty mniej lub bardziej podobne do mnie i do ciebie. Dryfownicy, którzy bez przerwy przenoszą się z miejsca na miejsce, mają do czynienia z najróżniejszymi stworzeniami. Czasem z nimi walczą, czasem zaś łączą się w mieszane bandy. Zdarza się również, że kobieta rodzi dziecko ze związku z nieczłowiekiem, na przykład kimś takim jak Idas, ale podobno te dzieci nie mogą mieć własnego potomstwa.
Spojrzała znacząco na Zaka.
— On jest właśnie kimś takim? — zapytałem szeptem.
— Tak mi się wydaje. Znalazł cię i wezwał mnie na pomoc, więc pomyślałam sobie, że mogę zostawić go z tobą, żeby cię strzegł. Co prawda nie potrafi mówić, ale chyba nie wyrządził ci krzywdy?
— Skądże znowu — odparłem. — Zachowywał się bardzo przyjaźnie. Posłuchaj, Gunnie: w odległej przeszłości ludzie z Urth po dróżowali między słońcami. Większość z nich wracała do domu, ale byli i tacy, którzy zostawali na odległych planetach, ich potomstwo zaś z biegiem czasu przystosowywało się do warunków, jakie tam panowały. Mędrcy z Urth dobrze wiedzą, że każdy kontynent wpływa w jakiś sposób na tych, co na nim mieszkają; wystarczy pięćdziesiąt pokoleń, by przybysze całkowicie upodobnili się do autochtonów.
Oddziaływanie odległych planet musi być jeszcze silniejsze, ale bez względu na to, jak wielkie są zmiany zewnętrzne, ludzie zawsze pozo staną ludźmi.
— Nigdy nie mów „z biegiem czasu” — upomniała mnie Gunnie. — Jeszcze o tym nie wiesz, ale czas potrafi pędzić jak szalony, by nagle, nie wiedzieć czemu, stanąć w miejscu albo zacząć się cofać… Severianie, wyglądasz na bardzo zmęczonego. Czy nie chciałbyś się położyć?
— Tylko wtedy, jeśli ty zrobisz to samo — odparłem. — Musisz być równie zmęczona jak ja, albo bardziej, bo przecież szukałaś jedzenia i lekarstw. Połóżmy się, a ja chętnie posłucham jeszcze o dryfownikach.
W rzeczywistości czułem się już na tyle dobrze, że korciło mnie, by objąć ją, a nawet spróbować się z nią kochać. Gunnie należała do tych kobiet — spotyka się je na każdym kroku — które uwielbiają mówić: należy im na to pozwolić, a wtedy są spore szansę na zyskanie ich przychylności.
Ułożyła się obok mnie na postaniu ze szmat.
— Powiedziałam ci już wszystko, co o nich wiem. Są wśród nich zbuntowani marynarze, a także ich dzieci, które urodziły się na statku i były wychowywane w ukryciu tak długo, aż dorosły na tyle. by móc walczyć. Pamiętasz znajdę, którego schwytaliśmy?
— Oczywiście.
— Zdecydowana większość znajd to zwierzęta, ale nie wszystkie.
Czasem trafiają się ludzie, a część z nich zdąży skryć się pod pokładem, zanim umrą z zimna i braku powietrza. — Zachichotała cicho. — Wy obrażasz sobie, jak bardzo zdziwieni są ci, którym nagle znikli sprzed oczu? Szczególnie jeśli pełnili jakieś ważne funkcje.
Nieczęsto zdarza się słyszeć chichoczącą kobietę tak potężnej postury. Ja, który bardzo rzadko się śmieję, tym razem nie zdołałem powstrzymać uśmiechu.
— Podobno część ludzi-znajd to wcale nie znajdy, tylko pasażero wie na gapę, którzy dostali się na statek podczas załadunku albo w jakiś inny sposób. Zdarzają się wśród nich przestępcy uciekający przed wymiarem sprawiedliwości. Bywa też, że trafiają na pokład jako zwierzęta, chociaż są ludźmi, ale na planecie, na której mieszkali, byli traktowani jak bydło. Nas spotkałby tam taki sam los.
Jej włosy, które prawie dotykały mojej twarzy, miały intensywny zapach, z pewnością nienaturalny. Domyśliłem się, że przed powrotem do naszej kryjówki Gunnie użyła perfum.
— Niektórzy nazywają ich milczkami, ponieważ wielu w ogóle nie mówi. To znaczy, zapewne mają jakiś własny język, ale z nami w ogóle nie rozmawiają, a kiedy któregoś złapiemy, porozumiewamy się z nim na migi. Sidero twierdzi, że to właśnie oni stanowią największe za grożenie dla statku.