Выбрать главу

Wreszcie jednak wyszli na korytarz. Położyłem ostrzegawczo palec na ustach, choć wątpię, czy było to potrzebne. Wyślizgnęliśmy się na zewnątrz dopiero wówczas, kiedy cała piątka minęła naszą kryjówkę i oddaliła się co najmniej na pięćdziesiąt łokci.

Nie miałem pojęcia, jak długo będziemy musieli za nimi podążać, oczekując chwili, kiedy Purn znajdzie się na końcu małego pochodu, ani czy w ogóle taka chwila nastąpi. W najgorszym razie byłem gotów postawić wszystko na jedną kartę, napaść na nich znienacka i uprowadzić go na ich oczach.

Sprzyjało nam jednak szczęście, ponieważ bardzo szybko Purn został kilka kroków z tyłu. Odkąd zasiadłem na tronie Feniksa, często osobiście prowadziłem do ataku moje wojska na odległej północy; teraz zaimprowizowałem taki właśnie atak, podniesionym głosem wydając rozkazy siłom składającym się w rzeczywistości jedynie z Zaka. Runęliśmy na marynarzy niczym forpoczta wielkiej armii, a oni rzucili się do panicznej ucieczki.

Liczyłem na to, że uda mi się chwycić Purna od tyłu, co pozwoliłoby mi nie nadwerężać wciąż mocno bolącego, oparzonego ramienia. Zak oszczędził mi nawet tego wysiłku, gdyż dał ogromnego susa, uderzając w nogi żeglarza i obalając go na podłogę. Pozostało mi tylko przyłożyć mu nóż do gardła. Sprawiał wrażenie mocno wystraszonego, i słusznie, ponieważ zamierzałem go zabić, wpierw uzyskawszy wszystkie potrzebne informacje.

Przez dwa albo trzy oddechy wsłuchiwaliśmy się w szybko cichnący łomot stóp. Zak zdążył już wcześniej pozbawić Purna sztyletu i teraz stał nie opodal z nożem w każdej ręce, łypiąc nieprzychylnie spod krzaczastych brwi na powalonego marynarza.

Jeśli spróbujesz ucieczki, zginiesz natychmiast — szepnąłem. — Jeśli odpowiesz na moje pytania, być może pozwolę ci żyć jeszcze trochę. Co ci się stało w rękę?

Choć leżał bezradnie na wznak, a ja trzymałem ostrze noża na jego gardle, wpatrywał się we mnie wyzywającym, hardym spojrzeniem. Wielokrotnie widywałem takie spojrzenia u klientów, wielokrotnie też miałem okazję obserwować, jak zmieniają się pod wpływem tortur.

— Nie mam czasu, żeby się tobą zajmować — powiedziałem i na ciąłem mu lekko skórę na szyi, żeby poczuł ciepło płynącej krwi. — Pokręć tylko głową, jeśli nie masz zamiaru odpowiadać, a ja wtedy zabije cię i będzie po kłopocie.

— Zranił mnie któryś z dryfowników. Przecież sam widziałeś, że z nimi walczyłem. Zaatakowałem cię, to prawda, ale tylko dlatego, że wziąłem cię za jednego z nich. Byłeś z nim… — wskazał spojrzeniem Zaka — więc każdy mógł się pomylić. Na szczęście nic ci się nie stało, więc w czym problem?

— Jak zapytała żmija pewną sowę… Tak mawiał mój przyjaciel Jonas. On także był żeglarzem i lubił kłamać prawie tak bardzo jak ty. Miałeś bandaż na ręce już wtedy, kiedy włączyliśmy się z Żakiem do walki. Zdejmij opatrunek.

Niechętnie i z ociąganiem, ale jednak to zrobił. Ranę opatrywał ktoś znający się na rzeczy, przypuszczalnie medyk lub sanitariusz z izby chorych, o której wspomniała Gunnie. Poszarpane krawędzie zostały spięte klamerkami, lecz mimo to kształt rany nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do jej pochodzenia.

Zak także nachylił się, by obejrzeć ją z bliska, i choć nie wydał żadnego dźwięku, to uniósł wargi, obnażając w drapieżnym grymasie drobne, ostre zęby, tak jak czasem czynią oswojone małpy. W tej samej chwili stało się dla mnie jasne, że to, co do tej pory traktowałem jako wytwór mojej wyobraźni, jest prawdą: Zak był tą włochatą, zwinną istotą, którą schwytaliśmy w ładowni.

Rozdział XII

Kopia

Nie chciałem dać po sobie poznać zdumienia, więc postawiłem stopę na piersi marynarza i zapytałem groźnym tonem:

— Dlaczego chciałeś mnie zabić?

Są ludzie, którzy przestają bać się śmierci w chwili, gdy pogodzą się z jej nieuchronnością. Purn bez wątpienia do nich należał.

— Ponieważ znam cię, Autarcho.

— A więc pochodzisz z Urth. Zapewne wszedłeś na pokład razem ze mną?

Skinął głową.

— I z Gunnie?

— Nie. Gunnie służy tu od dawna i wcale nie jest twoim wrogiem, wbrew temu, co myślisz.

Ku memu zaskoczeniu Zak spojrzał na mnie, a następnie skinął głową.

— Myślę o wielu sprawach, o których ty nie masz najmniejszego pojęcia — odparłem.

— Liczyłem na to, że mnie pocałuje — dodał, jakby nie słysząc tego, co powiedziałem. — Nie masz pojęcia, jak one tutaj to robią.

— Mam, bo mnie pocałowała.

— Widziałem to. Od razu zrozumiałem, że nie wiesz, co to znaczy.

Tutaj, na statku, każdy nowy marynarz musi mieć za kochankę lub kochanka kogoś spośród bardziej doświadczonych, żeby szybciej uczyć się fachu. Taki pocałunek oznacza zaproszenie.

— Kobiety czasem całują po to, żeby później zabić.

— Ale nie Gunnie. To znaczy, tak mi się przynajmniej wydaje.

— Ty jednak usiłowałeś mnie zabić. Dlaczego? Ze względu na nią?

— Zostałem wynajęty, żeby cię zgładzić, Autarcho. Wszyscy wie dzieli, dokąd się udajesz i że będziesz się starał sprowadzić Nowe Słońce, które przewróci Urth do góry nogami, a wówczas wszyscy zginą.

— Cofnąłem się o krok, zdumiony nie tyle jego słowami, co oczywistym faktem, że głęboko wierzył w prawdziwość każdego z nich. Purn błyskawicznie zerwał się na nogi; co prawda Zak równie szybko do-skoczył do niego, ale zranił go tylko w ramię, co nie przeszkodziło marynarzowi rzucić się do ucieczki.

Zarośnięty człowieczek z pewnością popędziłby za nim jak pies myśliwski za zającem, gdyby nie to, że rozkazałem mu zaprzestać pogoni.

— Zabiję go, jeśli jeszcze raz spróbuje mi coś zrobić — powiedziałem. — Ty możesz uczynić to samo. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru karać go tylko za to, że stara się postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami. Zdaje się, że obaj próbujemy ocalić Urth.

Zak wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

— A teraz chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie. Jeśli mam być szczery, niepokoisz mnie znacznie bardziej niż Purn. Okazuje się, że jednak potrafisz mówić.

Skinął z zapałem głową.

— Zak mówić!

— I rozumiesz, co ja mówię.

Ponownie skinął głową, choć jakby mniej energicznie.

— Wobec tego powiedz mi prawdę. Czy to ciebie pomogłem schwytać Gunnie, Purnowi i pozostałym?

Zak odwrócił spojrzenie i pochylił głowę w sposób jednoznacznie świadczący o tym, iż nie ma ochoty kontynuować rozmowy na ten temat.

— Właściwie to ja cię złapałem, ale cię nie zabiłem. Być może jesteś mi za to wdzięczny. Kiedy Purn chciał mnie zabić… Zak! Wracaj!

Powinienem był się domyślić, że da drapaka. Z moją kulawą nogą nie miałem żadnych szans na to, by go dogonić. Za sprawą jakiejś osobliwości obejmującej swym zasięgiem tę część statku, bardzo długo nie niknął mi z oczu, a kiedy wreszcie zmalał do mikroskopijnych rozmiarów, niespodziewanie pojawił się z drugiej strony. Nawet kiedy ostatecznie rozpłynął się w oddali, nadal wyraźnie słyszałem tupot jego bosych stóp. Sytuacja ta bardzo przypominała sen, w którym widziałem odzianego w łachmany chłopca sierotę, mego imiennika, biegającego szklanymi korytarzami; wydawało mi się, że tamten, mały Severian odgrywał częściowo moją role, teraz zaś odniosłem wrażenie, że okrągła twarz Zaka o spłaszczonym nosie i cofniętym podbródku wydłużyła się nieco, upodabniając trochę do mojej.