Выбрать главу

— Biedaczysko — powiedziałem, — Skąd się wziąłeś na tym statku?

Zbliżył się do oddzielającej nas niewidzialnej bariery. Chyba już się mnie nie obawiał, gdyż poruszał się znacznie spokojniej niż do tej pory.

— Biedaczysko — powtórzyłem.

Przysiadł na tylnych łapach, tak jak czasem czynią świstaki, przednie zaś skrzyżował na brzuchu pokrytym białym futerkiem. Dostrzegłem tam kilka fragmentów czarnego powrozu, co przypomniało mi, że te same zwoje przywarły także do mojej koszuli. Szarpnąłem jeden z nich, by przekonać się, że mogę go już bez trudu oderwać.

Świstak jęknął cicho. Odruchowo wyciągnąłem rękę, by pogłaskać go po głowie, tak jak pogłaskałbym skamlącego psa, po czym cofnąłem ją raptownie, gdyż pomyślałem sobie, że przecież może mnie ugryźć albo zaatakować pazurami.

Natychmiast zbeształem się w duchu za tchórzostwo. Przecież w ładowni, kiedy po przypadkowym zderzeniu runęliśmy na usłaną papierami posadzkę, nie uczynił mi najmniejszej krzywdy, chociaż miał ku temu doskonałą okazję. Wsunąłem rękę do niewidzialnej klatki — nie poczułem żadnego oporu, kiedy przenikała przez barierę — i pogładziłem go po pyszczku, a on natychmiast nadstawił uszy do drapania.

— Niezły z niego spryciarz, co? — odezwał się ktoś za moimi plecami.

Odwróciwszy się zobaczyłem szeroko uśmiechniętego Purna. — Wydaje się całkiem nieszkodliwy — zauważyłem.

— Jak prawie wszystkie. — Zawahał się. — Tyle że większość natychmiast zdycha, więc nie bierzemy ich na pokład. Podobno tutaj trafia najwyżej co dziesiąte z nich.

— Zastanawiałem się, dlaczego Gunnie nazwała je znajdami. To jakby uboczny efekt działania żagli, prawda?

Pum skinął obojętnie głową i także wsadził palec za barierę, by podrapać łaszące się stworzenie.

— Każdy żagiel jest jak ogromne zwierciadło, a choć dwa sąsiadujące ze sobą żagle tworzą rozmaite krzywizny, to na pewno znajdzie się co najmniej kilka miejsc, gdzie ich płaszczyzny są dokładnie równoległe. Cały czas dociera do nich światło gwiazd.

Marynarz ponownie skinął głową.

— Właśnie dzięki temu statek podąża naprzód, jak powiedział pewien szyper, kiedy zapytano go, na co mu dziewka.

— Znałem kiedyś człowieka imieniem Hethor, który korzystał z pomocy śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń. Inny człowiek, o imie niu Vodalus, powiedział mi, że Hethor posługuje się właśnie zwierciad łami, choć muszę przyznać, iż ów Vodalus nie był osobą godną zaufania. Mam również przyjaciela, który także korzysta ze zwierciadeł, ale w pokojowych celach. Hethor służył jako marynarz na statku takim jak ten.

Pum cofnął rękę i spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

— Znasz jego nazwę? — zapytał.

— Tego statku? Nie. Nigdy o nim nie wspominał. Zaczekaj…

Chyba służył na wielu, bo kiedyś powiedział: „Długo żeglowałem na statkach o srebrnych żaglach i setkach masztów, sięgających wierz chołkami najodleglejszych gwiazd”.

— Aha — marynarz skinął głową. — Niektórzy twierdzą, że istnieje tylko jeden statek. Sam też się czasem nad tym zastanawiam.

— Z pewnością musi ich być więcej. Jeszcze kiedy byłem chłopcem, słyszałem opowieści o statkach kakokegów zawijających do portu Luny.

— Gdzie to jest?

— Luna? Tak nazywa się księżyc Urth, mojej rodzinnej planety.

— W takim razie to nie mogły być duże jednostki — poinformował mnie Purn. — Najwyżej szalupy, kutry zaopatrzeniowe i takie różne.

Z pewnością mnóstwo tego kręci się między planetami i wokół po szczególnych słońc. Statki takie jak nasz i jemu podobne — jeśli są jakieś inne, ma się rozumieć — raczej nie zbliżają się do układów planetarnych. To znaczy, w razie potrzeby mogą to zrobić, ale operacja jest bardzo ryzykowna, przede wszystkim ze względu na kosmiczne śmieci, których zawsze mnóstwo gromadzi się wokół gwiazd.

Pojawił się białowłosy Idas, obarczony pokaźnym zestawem narzędzi. Pomachałem mu przyjaźnie.

— Muszę brać się do roboty — mruknął Purn. — Opiekujemy się we dwóch tymi wszystkimi zwierzakami. Właśnie sprawdzałem, czy niczego im nie brakuje, kiedy zauważyłem ciebie… eee…

— Severianie. Nazywam się Severian i byłem Autarchą, czyli władcą całej Wspólnoty, teraz zaś jestem reprezentantem Urth, jej ambasadorem. Czy ty także pochodzisz z Urth?

— Wątpię, czy kiedykolwiek tam byłem, choć kto wie… — Zastanowił się głęboko. — Duży biały księżyc?

— Nie, zielony. Być może masz na myśli Verthandi, bo słyszałem, że tamtejsze księżyce są jasnoszare.

Purn bezradnie rozłożył ręce.

— Naprawdę nie mam pojęcia.

— To musi być wspaniałe — odezwał się Idas, który tymczasem zdążył się do nas zbliżyć. Nie wiem, co chciał przez to powiedzieć.

Purn odwrócił się bez słowa i odszedł, by zająć się zwierzętami. — Nie zwracaj na niego uwagi — ciągnął Idas szeptem, jakbyśmy knuli we dwóch jakiś spisek. — Boi się, że złożę na niego meldunek, że nie przykłada się do pracy.

— A ty nie obawiasz się, że ja na ciebie doniosę? — zapytałem.

W Idasie było coś, co mnie irytowało.

— Czyżbyś znał Sidera?

— To moja sprawa, kogo znam, a kogo nie.

— Wątpię, żebyś znał kogokolwiek — odparł, po czym natychmiast poprawił się, jakby popełnił jakąś gafę. — Chociaż, ma się rozumieć, nigdy nie wiadomo. Mogę cię przedstawić paru osobom, jeśli sobie życzysz.

— Owszem, życzę sobie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji przedstaw mnie Siderowi. Chcę, żeby jak najprędzej odprowadził mnie do mojej kajuty.

Idas skinął głową.

— Zrobię to. Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym od czasu do czasu wpadał na pogawędkę? Nie gniewaj się, ale prawie nic nie wiesz o statkach, ja natomiast nie wiem nic o… o…

— Urth?

— O planetach. Widziałem parę obrazków, ale poza tym oglądam tylko to… — Machnął ręką w kierunku zwierząt. A one są paskudne.

Może jednak na planetach są też jakieś miłe stworzenia i przyjemne rzeczy?

— Nie wydaje mi się, żeby wszystkie zwierzęta, które tu docierają, były aż takie złe…

— Wszystkie, co do jednego — zapewnił mnie. — Muszę po nich sprzątać, karmić je, dostosowywać skład atmosfery do ich potrzeb, choć najchętniej bym je po prostu zabił. Nie zrobię tego tylko dlatego, że Sidero i Zelezo spuściliby mi wtedy tęgie lanie.

— Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nawet cię zabili. — Wzdrygnąłem się na myśl, że ta fascynująca kolekcja mogłaby zostać unicestwiona przez tego wrednego człowieczka. — Postąpiliby całkiem słusznie, ponieważ sprawiasz wrażenie, jakbyś sam był jednym z tych stworzeń.

— Wcale nie — odparł zupełnie serio. — To ty, Purn i cała reszta jesteście do nich podobni. Ja urodziłem się tutaj, na statku.

Wyglądało na to, że stara się ze wszystkich sił wciągnąć mnie do rozmowy i że byłby gotów nawet posprzeczać się za mną, bylebym tylko zechciał podtrzymywać dyskusję. Ja jednak nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowę, nie wspominając już o kłótni, ponieważ byłem potwornie zmęczony i przeraźliwie głodny.

— Skoro twoim zdaniem należę do tej kolekcji osobliwości, to powinieneś zatroszczyć się o stan mego żołądka powiedziałem.

— Którędy do mesy?

Idas zawahał się, jakby nie mógł podjąć decyzji, czy powinien zaproponować mi wymianę informacji: wskaże mi drogę, jeśli ja najpierw odpowiem na siedem pytań dotyczących życia na Urth, albo coś w tym rodzaju. Chyba jednak uświadomił sobie, że mógłbym go wówczas najzwyczajniej w świecie pobić, gdyż co prawda niechętnie, ale jednak wyjaśnił, którędy mam iść, żeby trafić tam, dokąd chciałem się dostać.