Выбрать главу

Miałem już wyjść zza arrasu, ale nie uczyniłem tego, zorientowawszy się, że Baldanders jeszcze nie skończył.

— Jeśli miałaś jakikolwiek kontakt z naukową wiedzą, pani, to z pewnością zdajesz sobie sprawę, że woda to nic innego jak lód, któremu dostarczono pewną ilość energii.

Nie widziałem tego z ukrycia, ale przypuszczam, że Valeria skinęła głową.

Legenda o górach zionących ogniem jest czymś więcej niż tylko legendą. W czasach, kiedy ludzie nie różnili się jeszcze zanadto od zwierząt, naprawdę istniały takie góry, tyle że zionęły nie ogniem, lecz płynną skałą, roztopioną pod wpływem energii, tak jak woda jest roztopionym lodem. Świat ukryty pod naszymi stopami pozbywał się w ten sposób nadmiaru energii — jak widzisz, w naszej, planetarnej skali obowiązują te same zasady co w większej, wszechświatowej. W tych odległych epokach Urth stanowiła zaledwie grudę mokrej gliny, na której żyli prymitywni ludzie, nieświadomi niczego poza swym najbliższym otoczeniem.

Z piersi Valerii wyrwało się znużone westchnienie.

— Kiedy byliśmy młodzi, całymi dniami czytaliśmy opowieści bardzo podobne do tej, ponieważ nie mieliśmy innych zajęć. Kiedy jednak zjawił się nasz Autarcha i obudził nas do prawdziwego życia, przekonaliśmy się, iż nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.

— Teraz możesz stwierdzić, że jest inaczej, pani. Moc, która porusza dzwonkami, ponownie rozgrzała wystygłe jądro Urth. Ich dźwięk zwiastuje śmierć kontynentów.

— Czy przybyłeś po to, by przekazać nam właśnie tę nowinę?

Skoro kontynenty umrą, to kto zostanie przy życiu?

— Przypuszczalnie część spośród tych, którzy znajdą się na statkach.

Na pewno wszyscy, których statki wzbiją się w powietrze lub zawisną w międzygwiezdnej przestrzeni. Także ci, żyjący jak ja pod powierzchnią mórz. Ale to wszystko jest bez znaczenia. Najważniejsze, żeby…

Gdzieś daleko trzasnęły drzwi, chwilę potem zaś rozległ się tupot biegnących stóp. Zadyszany młodszy oficer zatrzymał się przed chiliar-chą i zasalutował, ściągając na siebie spojrzenia Valerii, Baldandersa i kobiety odzianej w łachmany.

— Sieur… — wysapał do swego zwierzchnika, jednocześnie zerkając niepewnie w stronę tronu.

— O co chodzi?

— Jeszcze jeden olbrzym, sieur…

— Jeszcze jeden?

Valeria chyba pochyliła się do przodu, ponieważ zza oparcia wysunął się na chwilę kosmyk siwych włosów, a koścista ręka zmieniła nieco położenie.

— A raczej olbrzymka, Autarcho! Wielka, zupełnie naga kobieta!

— Czy masz coś do powiedzenia na ten temat? — Nie widziałem twarzy Valerii. ale byłem pewien, że zwraca się do Baldandersa. — Może to twoja żona?

Pokręcił głową, ja zaś, przypomniawszy sobie szkarłatną komnatę w jego zamku, spróbowałem sobie wyobrazić domostwo, w którym zamieszkał w morskiej otchłani.

— Dowódca straży już prowadzi ją na przesłuchanie — dodał miody oficer.

— Czy pragniesz ją zobaczyć, Autarcho? — zapytał chiliarcha. Jeśli nie, to sam się nią zajmę.

— Jesteśmy już zmęczeni. Udamy się na odpoczynek. Rano poinformujesz nas, czego się dowiedziałeś.

Okazało się jednak, iż młody oficer nie powiedział jeszcze wszystkiego.

— Ona… Ona twierdzi, że kakogeni wysadzili z jednego ze swych statków mężczyznę i kobietę.

W pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że ma na myśli mnie i Bur-gundofarę. ale zaraz potem uświadomiłem sobie, iż Abaia i jego wodnice nie pomyliliby się o tyle stuleci.

— I co jeszcze? — spytała Valeria. — Nic, Autarcho.

— Widzę coś w twoich oczach. Jeśli natychmiast nie znajdzie się także na twoim języku, zabierzesz to ze sobą do grobu.

— To tylko plotka, Autarcho. Żaden z naszych ludzi nie zameldował o niczym, co…

— Szybko!

Nieszczęśnik umilkł na chwile, po czym wykrztusił:

— Podobno w ogrodach widziano Severiana Kulawego…

Trudno było sobie wyobrazić lepszą sposobność. Podniosłem dolną krawędź arrasu i wyszedłem zza niego; małe dzwoneczki roześmiały się perliście, duży dzwon zaś uderzył trzy razy.

Rozdział XLIII

Wieczorny przypływ

— Widzę, że nikt z nas nie sprawia wrażenia zbytnio zaskoczonego — powiedziałem. Sądząc po minach większości zebranych, a także po tym, co działo się w moim sercu, nie rozminąłem się z prawdą.

Baldanders (po tym, jak zniknął w toni Jeziora Diuturna, nigdy już nie spodziewałem się go ujrzeć, a jednak widziałem go już raz, kiedy walczył po mojej stronie w sali rozpraw na Yesodzie) urósł do takich rozmiarów, że nie potrafiłem zmusić się do tego, by myśleć o nim jako o człowieku. Twarz miał jeszcze bardziej zniekształconą niż kiedyś, skórę zaś równie białą jak żyjąca pod wodą kobieta, która dawno temu ocaliła mnie przed utonięciem.

Dziewczyna, której brat poprosił mnie o pomoc przed wejściem do nędznej lepianki, przeistoczyła się w ponad sześćdziesięcioletnią, siwowłosą kobietę, tak szczupłą, że niemal wychudzoną, o stopach pokrytych pyłem wielu dróg. Do tej pory opierała się na rzeźbionej lasce w sposób świadczący o tym. że nie ma już zbyt wiele sił; teraz stała prosto niczym młoda wierzba, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami.

O Valerii nie napisze ani słowa — może tylko tyle, że poznałbym ją zawsze i wszędzie. Jej oczy nie zestarzały się ani trochę: nadal były oczami młodej dziewczyny, która, otulona w futra, spotkała mnie w Ogrodzie Czasu. Wyglądało na to, że Czas nie miał nad nimi żadnej Władzy.

Chiliarcha zasalutował i ukląkł przede mną tak jak kiedyś kasztelan Cytadeli, wkrótce potem zaś (ale nie od razu) to samo uczynili jego żołnierze oraz młody oficer. Dałem im znak, żeby wstali, po czym zapytałem chiliarchę (głównie po to, by dać Valerii czas na zebranie sił, ponieważ wyglądała tak, jakby miała zemdleć albo nawet paść trupem), czy w czasach, kiedy zasiadałem na tronie Feniksa, pełnił już służbę w Domu Absolutu.

— Nie, Autarcho. Bytem wtedy jeszcze chłopcem.

— A jednak mnie pamiętasz.

— Ponieważ należy to do moich obowiązków, Autarcho. Zachowało się wiele twoich portretów i popiersi.

— Wcale…

Głos był tak słaby, że z trudem go usłyszałem. Spojrzałem na Valerię, aby upewnić się, że to ona się odezwała.

— Wcale nie są do ciebie podobne. Wyglądają tak, jak…

Umilkła, a ja czekałem w milczeniu na ciąg dalszy. Wreszcie machnęła ze zniecierpliwieniem ręką, jak często czynią stare słabe kobiety.

— Wyglądają tak, jak moim zdaniem powinieneś wyglądać, kiedy wrócisz do mnie, do naszej wieży w Starej Cytadeli. Wyglądają tak jak ty teraz.

Roześmiała się chrapliwie, po czym wybuchnęła płaczem. Głos olbrzyma przetoczył się po sali niczym łoskot lawiny:

— To nieprawda. Wyglądasz tak samo jak kiedyś, Severianie. Nie zapamiętuję większości twarzy, ale twoją pamiętam bardzo dobrze.

— Chcesz przez to powiedzieć, że mamy do wyrównania pewne rachunki. Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym zostawić je nie wyrównane, a zamiast tego wyciągnąć do ciebie rękę.

Olbrzym wstał, by uścisnąć moją dłoń, a ja przekonałem się, że jest już dwukrotnie wyższy ode mnie.

— Czy zwracasz mu wolność, Aularcho? — zapytał chiliarcha.

— Tak. Co prawda, jest istotą przesiąkniętą złem, ale to samomożna powiedzieć o tobie i o mnie.

— Nie uczynię ci nic złego, Severianie — zadudnił Baldanders. — Nigdy ci nie uczyniłem. Cisnąłem z wieży twój klejnot tylko dlatego, że wierzyłeś w jego moc, a to nie było w porządku. Tak przynajmniej wtedy myślałem.