Odgłos szybko przybierał na sile. W długiej, wąskiej sali powiał gwałtowny wiatr, poruszając kotarami i arrasami, z których posypały się na podłogę kurz i perły. Przedostawał się z zewnątrz przez szerokie drzwi, w których leżała wodnica, a kiedy dotarł do mnie, poczułem, że jesi przesycony intensywną wonią kobiecości, słoną i ciężką, łatwo rozpoznawalną dla każdego, kto poczuł ją choć raz w życiu. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby przyniósł także krzyki mew lub huk fal rozbijających się o skały.
— To morze! — powiedziałem głośno, zaraz potem zaś dodałem, usiłując jak najprędzej oswoić się z tą myślą: — Nessus jest już z pewnością pod wodą.
— Nessus zostało zatopione dwa dni temu — wychrypiała Valeria.
Tknięty nagłym przeczuciem chwyciłem ją jak dziecko i poderwałem z tronu. Ważyła rzeczywiście nie więcej od dziecka.
Fale uderzyły zaraz potem: niezliczone rumaki Oceanu o rozwianych pienistych grzywach przetoczyły się przez ciało wodnicy, a ona podniosła wysoko głowę i krzyknęła głośno z radości i rozpaczy. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszę tego krzyku.
Pretorianie pospiesznie wspinali się po stopniach prowadzących na galerię, za nimi zaś podążył młody oficer, prowadząc pod rękę siostrę Jadera — już nie prorokinię, ponieważ nie zostało nic do prorokowania.
— Ja nie utonę, a reszta się nie liczy — zadudnił Baldanders. — Ratuj się, jeśli możesz.
Skinąłem głową, po czym bez zastanowienia chwyciłem wolną ręka za krawędź arrasu i gwałtownym szarpnięciem odciągnąłem go na bok. Dzwonki zareagowały gwałtownym jazgotem, potem zaś, wszystkie naraz, spadły na podłogę; liczące wiele stuleci rzemienie i nici nic wytrzymały wreszcie obciążenia.
Wydałem rozkaz drzwiom, przez które zakradłem się do sali; wykrzyknąłem tajne hasło na cały głos, bo przecież nie miało już najmniejszego znaczenia, czy ktoś je usłyszy. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, z korytarza zaś wyłonił się zabójca, wciąż jakby półprzytomny, oszołomiony wspomnieniami wyniesionymi z krainy śmierci. Wezwałem go, by się zatrzymał, ale on dostrzegł już koronę oraz wyniszczoną, bladą twarz Valerii.
Musiał być znakomitym specjalistą w swej dziedzinie, ponieważ uderzył tak szybko, że dostrzegłem tylko błysk zatrutego ostrza, zaraz potem zaś poczułem przeszywający ból, kiedy sztylet przebił ciało mojej żony i ugodził mnie w to samo miejsce, którego wiele lat temu dosięgnął liść kwiata zemsty, ciśnięty przez Agilusa.
Rozdział XLIV
Poranny przypływ
Otaczało mnie migoczące lazurowe światło. A wiec Pazur powrócił — nie ten zniszczony przez asciańską artylerie, ani nawet nie ten, który podarowałem chiliarsze na zboczu Góry Typhona, lecz prawdziwy Pazur Łagodziciela, bezcenny klejnot, który znalazłem w swojej sakwie, kiedy o zmroku szedłem z Dorcas drogą prowadzącą wzdłuż Muru Nessus. Chciałem natychmiast podzielić się z kimś tą wiadomością, ale czułem się tak, jakbym miał zaklejone usta, a poza tym nic przychodziły mi na myśl odpowiednie słowa. Możliwe, iż byłem zanadto oddalony od siebie, od Severiana z krwi i kości, którego Katarzyna wydala kiedyś na świat w jednej z cel pod Wieżą Matachina. Pazur świecił nadal, kołysząc się lekko w czarnej pustce.
Nie, to nie on się kołysał, lecz ja, a słońce pieściło mi grzbiet ciepłymi promieniami.
To właśnie ono sprawiło, że odzyskałem przytomność, co w tym przypadku równało się prawie zmartwychwstaniu. Przecież musi nadejść Nowe Słońce, a właśnie ja nim jestem! Podniosłem głowę, otworzyłem oczy i wyplułem ogromną ilość krystalicznie czystej wody, takiej, jakiej jeszcze nie widziano na Urth. Łatwo można było uwierzyć, że to wcale nie woda, tylko płynne powietrze, świeże i orzeźwiające jak powietrze Yesodu.
Wybuchnąłem radosnym śmiechem domyśliwszy się, że jestem w raju. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się śmiać równie beztrosko, nigdy też nie zaznałem radości tak wielkiej i niczym nie zakłóconej. Ponad wszystko pragnąłem sprowadzić dla Urth Nowe Słońce i oto udało mi się tego dokonać: Nowe Słońce tańczyło wokół mnie, hojnie dzieląc się swym blaskiem i znacząc każdą falę muśnięciem najczystszego złota. Nawet na Yesodzie nie widziałem niczego, co dałoby się z nim porównać. Swoją wspaniałością przyćmiewało wszystkie gwiazdy, a jeśli cokolwiek przypominało, to chyba tylko oko Prastwórcy, w które nie należy patrzeć, bo łatwo można oślepnąć.
Odwróciwszy wzrok od tego oszałamiającego spektaklu rozejrzałem się dokoła… i krzyknąłem jak niedawno wodnica, rozpaczliwie, a zarazem triumfalnie. Wokół mnie unosiły się na falach resztki martwej Urth: wyrwane z korzeniami drzewa, pozrywane dachy, deski i krokwie, wzdęte ciała zwierząt i ludzi. Ujrzałem to, co musieli widzieć żeglarze, którzy próbowali mnie zgładzić na Yesodzie. W jednej chwili opadła ze mnie cała nienawiść, jaką darzyłem ich za to, że ośmielili się przeciwstawić Nowemu Słońcu, poczułem natomiast jeszcze większe zdumienie, że Gunnie mimo wszystko zdecydowała się stanąć w mojej obronie. (Nie po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, iż jest całkiem prawdopodobne, że odegrała rolę języczka u wagi; gdyby wystąpiła przeciwko mnie, najprawdopodobniej zginąłbym, zadźgany nożami, a wtedy Urth zginęłaby wraz ze mną.)
Albo mi się zdawało, albo gdzieś bardzo daleko rozległ się okrzyk podobny do mojego, prawie zupełnie zagłuszony nieustającym szumem fal. Mimo wszystko natychmiast zacząłem płynąć w tamtą stronę, lecz szybko stwierdziłem, że musze pozbyć się płaszcza oraz butów; ściągnąłem je i pozwoliłem im opaść w niezmierzoną głębinę. Bez butów, choć były jeszcze całkiem nowe, mogłem się bez trudu obejść, natomiast już niedługo miało się okazać, jak bardzo przydałby mi się płaszcz otrzymany w darze od oficera. Zawsze, kiedy czekał mnie jakiś większy wysiłek, stawałem sę niezmiernie wyczulony na sygnały płynące z mego ciała; teraz wszystko wskazywało na to, że znajduje się w wyśmienitej formie. Rana zadana zatrutym ostrzem sztyletu zagoiła się tak samo jak ta, którą odniosłem w trakcie pojedynku z Agilusem.
Znowu byłem silnym, sprawnym człowiekiem… lecz niczym więcej. Nadludzka moc, jaką czerpałem z mojej gwiazdy, znikła bez śladu, choć przypuszczam, że to jej powinienem zawdzięczać tak szybki powrót do zdrowia po ciosie nożem. Spróbowałem odnaleźć w sobie tę cząstkę duszy, która stanowiła łącznik między Severianem-człowiekiem a Severianem-Nowym Słońcem, lecz z takim samym skutkiem beznogi kaleka mógłby macać ręką w nadziei, że natknie się na swoje amputowane kończyny.
Krzyk rozległ się ponownie. Zawołałem głośno w odpowiedzi, po czym, nieusatysfakcjonowany tempem, w jakim podążałem naprzód, napełniłem płuca powietrzem, dałem nurka i popłynąłem pod wodą.
Natychmiast otworzyłem oczy, ponieważ odniosłem wrażenie, że woda jest słodka, jako chłopiec zaś wielokrotnie nurkowałem z otwartymi oczami w zbiorniku pod Wieżą Dzwonów, a nawet w brudnej wodzie na rnulistych płyciznach Gyoll. Ta woda dorównywała przejrzystością powietrzu i tylko hen, daleko w głębinie, nabierała lekko niebieskawego, jeszcze dalej zaś jasnogranatowego odcienia. Wytężywszy wzrok sięgnąłem nim do samego dna i ujrzałem tam wielki biały kształt poruszający się tak powoli, że nie potrafiłem stwierdzić, czy płynie w jakimś konkretnym kierunku, czy tylko daje się unosić podwodnym prądom. Niezwykła przejrzystość wody, a także fakt, że była bardzo ciepła, napełniły mnie niepokojem; lękałem się, że w pewnej chwili zapomnę, iż nie otacza mnie powietrze, wezmę głęboki oddech i już na zawsze pozostanę w błękitnawych odmętach, tak jak kiedyś niewiele brakowało, bym pozostał w mętnej toni wśród splątanych korzeni nenufarów.