Выбрать главу

— Wobec tego opowiedz mi o swoich przeżyciach, tak jak ja opowiedziałem ci o moich.

— Dobrze, ale najpierw muszę cię o coś zapytać. Co działo się na Urth po moim… odejściu?

Eata usiadł na jakiejś skrzyni, by móc na mnie patrzeć nie odwracając głowy.

— Prawda, przecież ty wyruszyłeś na poszukiwanie Nowego Słońca. I co, udało ci się je znaleźć?

— Tak i nie. Powiem ci o tym natychmiast, jak tylko zrelacjonujesz mi wydarzenia, które rozgrywały się na Urth.

— O tym, o czym zapewne najbardziej chciałbyś usłyszeć, wiem nie za wiele — powiedział, drapiąc się z namysłem po głowie. — Trochę myli mi się też kolejność. Przez cały czas, kiedy żyłem z Maxellindis, ty byłeś Autarchą, choć ludzie powiadali, że prawie bez przerwy przebywasz na północy, gdzie walczysz z Ascianami. Potem, kiedy wróciłem z Kraju Żółtych Ludzi, ciebie już nie było.

— Skoro mieszkałeś tam dwa lata, to z Maxellindis byłeś co naj mniej przez osiem.

— Zgadza się. Cztery albo pięć, kiedy jeszcze żył jej wuj i dwa albo trzy później. Tak czy inaczej, po twoim zniknięciu ona została Autarchą. Ludzie wiele o tym mówili, przede wszystkim dlatego, że była kobietą, ale wszyscy zwracali się do niej właśnie „Autarcho”, nie inaczej.

Kiedy wymieniałem przywiezione z daleka złoto na chrisos, część monet była z twoją podobizną, część zaś z jej, a w każdym razie z podobizną jakiejś kobiety. Poślubiła Caesidiusa. Z tej okazji odbył się wielki festyn na ulicy Iubara, z darmowym winem i poczęstunkiem dla wszystkich. Tak się upiłem, że przez trzy dni nie mogłem znaleźć drogi powrotnej do łodzi. Ludzie powiadali, że to małżeństwo było szczęśliwe: ona nie ruszała się z Domu Absolutu, on natomiast zajmował się Ascianami.

— Pamiętam go — powiedziałem. — Istotnie był znakomitym dowódcą.

Poczułem się trochę dziwnie na myśl o tym, że Valeria obdarzała swymi wdziękami tego człowieka o szczupłej, ascetycznej twarzy.

— Niektórzy twierdzą, że wybrała właśnie jego, ponieważ bardzo cię przypominał. Podobno był jednak trochę przystojniejszy i nieco wyższy.

Wytężyłem pamięć. Przystojniejszy — na pewno, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę paskudną szramę, którą wtedy jeszcze miałem na policzku; wydawało mi się natomiast, że to ja odznaczałem się większym wzrostem, choć z pewnością ten, przed kim klękamy, sprawia na nas wrażenie wyższego niż w rzeczywistości.

— A potem umarł — zakończył Eata swą opowieść. — To było w zeszłym roku.

— Aha.

Bardzo długo stałem oparty o okrężnicę, wpatrując się w coraz spokojniejszą powierzchnię wody. Księżyc, który w swej wędrówce po niebie zawisł niemal dokładnie nad naszymi głowami, świecił zielonkawym, silnym blaskiem. Krótki cień masztu kładł się między nami na pokładzie niczym czarna belka.

— A co z Nowym Słońcem, Severianie? — zapytał Eata zaskaku jąco młodym głosem. — Obiecałeś, że mi o nim opowiesz.

Zacząłem mówić, ale relacjonując okoliczności śmierci Idas przekonałem się, że mój słuchacz zasnął.

Rozdział XLVII

Zatopione miasto

Ja także powinienem był położyć się spać, ale tego nie uczyniłem. Jeszcze przez co najmniej wachtę stałem samotnie na dziobie łodzi spoglądając na przemian to na pogrążonych we śnie ludzi, to na wodę. Thais spała na brzuchu, tak jak i mnie często się zdarzało, z głowa opartą w zagięciu ramienia. Pega zwinęła swoje pulchne ciało w kłębek, w związku z czym bez trudu mogłem uwierzyć, że jest kotem, który przybrał chwilowo postać kobiety. Wygiętymi w łuk plecami stykała się z Odilem, który leżał na wznak, z brzuchem wypiętym w górę i ramionami odrzuconymi za głowę.

Eata zasnął na siedząco, z policzkiem przyciśniętym do burty. Zapewne musiał być potwornie zmęczony. Przyglądając mu się próbowałem odgadnąć, czy po obudzeniu nadal będzie mnie uważał za eidolona.

Jakie jednak miałem prawo wmawiać mu, że jest inaczej? Przecież prawdziwy Severian (a byłem pewien, że kiedyś ktoś taki istniał) dawno temu zaginął bez śladu między gwiazdami. Skierowałem ku nim wzrok, usiłując go odnaleźć.

Bardzo się starałem, lecz w końcu musiałem dać za wygraną nie dlatego, że go tam nie było, lecz dlatego, że Ushas odwróciła od niego twarz, ukrywając go, wraz z wieloma innymi, za horyzontem. Nowe Słońce jest bowiem zaledwie jedną z miliarda gwiazd, choć teraz, kiedy za dnia panuje niepodzielnie na niebie, przyćmiewając pozostałe, ludzie często o tym zapominają.

Z pewnością oglądane z pokładu statku Tzadkiel, dorównuje jasnością pozostałym gwiazdom. Nadal spoglądałem ku nim, choć wiedziałem już, że nie odnajdę tej będącej Severianem, który bynajmniej nie przyśnił się Eacie, aż wreszcie zdałem sobie sprawę, iż w rzeczywistości szukam nie jego, ale statku. Naturalnie statku również nie odnalazłem, lecz rozgwieżdżone niebo było tak piękne, że nie uważałem tego czasu za stracony.

W brązowej książce, której niestety nie ma już przy mnie — bez wątpienia podczas powodzi uległa zniszczeniu wraz z setkami milionów innych, przechowywanych w bibliotece mistrza Ultana znajdowała się także opowieść o wielkiej, wspaniałej świątyni. Wisiała tam wyszywana brylantami zasłona mająca chronić ludzi przed ujrzeniem twarzy Prastwórcy, kto bowiem go zobaczył, musiał natychmiast umrzeć. Świątynia trwała w nie zmienionym stanie przez wiele stuleci, aż wreszcie wdarł się do niej pewien śmiałek i zdarł zasłonę, ponieważ zapragnął zdobiących ją brylantów. Według tej opowieści niewielka komnata za zasłoną była pusta, ale kiedy ów śmiałek wyszedł ze świątyni i spojrzał w nocne niebo, spadł na niego płomień i spopielił go w okamgnieniu. Jakież to okropne, iż czerpiemy nauki z takich opowieści dopiero wtedy, kiedy na własnej skórze przekonamy się o ich prawdziwości!

Możliwe, że sprawiło to wspomnienie tej historii albo może tylko myśl o zatopionej bibliotece, której — jestem tego pewien — ostatnim mistrzem był Cyby i w której zapewne zginął; w każdym razie dopiero teraz uświadomiłem sobie w pełni i ostatecznie, że Urth uległa zagładzie, przerażenie zaś, jakie mnie ogarnęło, przewyższało największy strach, jakiego do tej pory zaznałem w życiu. Lasy, w których niegdyś polowałem, znikły bez śladu, podobnie jak miliony drobnych gospodarstw, gdzie rodzili się i wychowywali prości ludzie tacy jak Melito, którzy potem, uzbrojeni w szczerość serca i skromną odwagę, szli walczyć w niezrozumiałej dla siebie wojnie. Znikły także rozległe pampasy, gdzie mieszkały dzielne kobiety takie jak Foila, nieustraszone jak lwice i pełne ożywczego zapału.

Martwe dziecko, kołyszące się nie opodal na falach, zdawało się kiwać do mnie rączką. Ujrzawszy je zrozumiałem, iż tylko w jeden sposób mogę odpokutować to, czego dokonałem: fale przyzywały mnie szeptem, martwy chłopczyk ponaglał mnie gestami i choć mimo wszystko coś wzdragało się we mnie na myśl o samobójstwie, to jednak przełożyłem najpierw jedną, potem zaś drugą nogę przez burtę, usiadłem na okrężnicy, po czym zsunąłem się do wody.

Natychmiast zacząłem opadać na dno, ale nie utonąłem. Byłem niemal pewien, że mógłbym oddychać otaczającą mnie wodą, lecz nie czułem potrzeby oddychania. Rozjaśniona zielonym blaskiem Luny, otaczała mnie zewsząd niczym szmaragdowe szkło. Powoli opuszczałem się w otchłań sprawiającą wrażenie bardziej przejrzystej od powietrza.

Hen, daleko w dole zamajaczyły ogromne kształty, kilkaset razy większe od człowieka. Niektóre przypominały okręty, inne chmury; była wśród nich żywa głowa bez ciała, były i ciała o stu głowach. Po pewnym czasie znikły za zasłoną z delikatnej zielonkawej mgiełki, ja zaś ujrzałem pod sobą rozległą równinę pokrytą błotem i mułem, na której wznosił się pałac znacznie potężniejszy od Domu Absolutu, tyle że w znacznej części zniszczony.