Выбрать главу

Ja, który często chełpię się swoją niezawodną pamięcią, zupełnie zapomniałem, że słowa te padły z ust demonów.

Przez cały czas czułem ogromną pokusę, by wrócić do Oceanu, lecz nie uległem jej, podążając na północ ciągnącą się bez końca plażą. Była zasłana przeróżnymi resztkami i śmieciami, a także połamanymi lub powyrywanymi z korzeniami drzewami, z którymi rozszalałe fale poradziły sobie tak łatwo, jakby to były puste w środku słomki. Od czasu do czasu natrafiałem na gałęzie tak świeże, że liście pyszniły się jeszcze na nich soczystą, ani odrobinę nie zwiędniętą zielenią, jakby nie zdawały sobie sprawy z tego, że ich świat przestał istnieć. Kiedyś, w lesie nad strumieniem, gdzie zatrzymaliśmy się podczas wędrówki do Thraxu, Dorcas zaśpiewała mi piosenkę o dziewczynie, która spaceruje wiosną po lesie i tęskni za swymi przyjaciółmi, ubiegłorocznymi liśćmi. Później jedną zwrotkę tej piosenki napisała mydłem na lustrze w mojej kwaterze w Vinculi. Po raz kolejny przekonałem się, iż była mądrzejsza, niż podejrzewało którekolwiek z nas.

Wreszcie linia brzegowa zaczęła się wyginać, tworząc zatokę tak ogromną, że nie byłem w stanie dostrzec jej końca sięgającego najdalej w głąb lądu, natomiast bez trudu mogłem dojrzeć oddalony ode mnie najwyżej o milę drugi cypel, strzegący jej ujścia podobnie jak ten, na którym teraz stałem. Z łatwością mógłbym dotrzeć do niego wpław, lecz coś powstrzymywało mnie przed wejściem do wody.

Nowe Słońce znikło już za garbem planety i choć minionej nocy bardzo przyjemnie spało mi się na rozkołysanych falach, tym razem nie miałem na to specjalnej ochoty. Postanowiłem spędzić noc tam, gdzie stałem, rozpalić ogień, naturalnie, jeśli uda mi się znaleźć dość suchych gałęzi, oraz spożyć posiłek, rzecz jasna pod warunkiem, że najpierw zdobędę coś nadającego się do jedzenia. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie jadłem nic od chwili, kiedy na pokładzie łodzi w pośpiechu i z wilczym apetytem przełknąłem kilka kęsów czerstwego chleba, zagryzając go odrobiną wędzonego mięsa.

Okazało się, że opału wystarczyłoby dla całej armii, ale choć pilnie rozglądałem się za skrzyniami z żywnością, o których mówił Eata, to żadnej nie znalazłem. Po dwóch wachtach gorączkowych poszukiwań musiałem zadowolić się do połowy opróżnioną, ale na szczęście szczelnie zakorkowaną butelką wina; przypuszczalnie była to jedyna rzecz, jaka ocalała z jakiejś podrzędnej gospody, takiej jak ta, w której umarł wujek Maxellindis. Przystąpiłem do rozpalania ognia, lecz chociaż po niezliczonych próbach udało mi się skrzesać kilka słabych iskier, było to stanowczo za mało, żeby podpalić zgromadzony przeze mnie stos wilgotnawych gałęzi. Ponieważ Nowe Słońce skryło się już zupełne za horyzontem, na niebie zaś pojawiły się gwiazdy, obserwujące z politowaniem moje bezowocne wysiłki, dałem sobie wreszcie spokój i ułożyłem się do snu na piasku. Na szczęście wino, które wypiłem do ostatniej kropli, rozgrzało mnie nieco od środka.

Nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś ujrzę Aphetę, lecz pomyliłem się, ponieważ zobaczyłem ją tej nocy, spoglądającą na mnie z nieba dokładnie tak samo jak wówczas, gdy opuszczałem Yesod w towarzystwie Burgundofary. Zamrugałem raptownie, po czym znowu wytężyłem wzrok, lecz nade mną wisiał już tylko zielony dysk Luny.

Wydawało mi się, że nie zasnąłem ani na chwilę, ale jakiś czas potem obok mnie usiadła Valeria, opłakująca zatopioną Urth. Jej ciepłe, słodkie łzy kapały mi na twarz. Obudziwszy się stwierdziłem.

że jestem cały rozpalony oraz że księżyc skrył się za chmurami, z których pada ciepły deszcz. Całkiem niedaleko dostrzegłem wielki głaz. spod którego woda wypłukała sporo piasku tworząc zagłębienie częściowo osłonięte kamiennym zadaszeniem. Wpełzłem tam, zwinąłem się w kłębek, ukryłem twarz w ramionach i ponownie zasnąłem, marząc o tym, żeby już nigdy się nie obudzić.

Plaże znowu zalało upiorne światło, na tle zielonej tarczy Luny zaś pojawiła się jedna z przerażających skrzydlatych istot, które wyciągnęły mnie kiedyś z wraku zestrzelonego śłizgacza Autarchy. Kiedy zbliżyła się do mnie, zrozumiałem, że notule są po prostu jej skrzydłami. Po chwili niezgrabnie wylądowała na popękanym błocie, wśród białych wilków.

Nie wiem, kiedy ani w jaki sposób, lecz znalazłem się na jej grzbiecie, ona zaś wzbiła się w powietrze i wyniosła mnie nad pełne morze, a tam z własnej woli zsunąłem się do wody. Rozświetlone blaskiem księżyca fale zamknęły się nad moją głową, w dole zaś ujrzałem Cytadelę. Między wieżami pływały ryby wielkie jak okręty, same wieże natomiast stały równie prosto i dumnie jak zawsze, tyle że teraz otaczała je zewsząd woda, na blankach zaś i ostro zakończonych szczytach falowały wstęgi wodorostów. Zadrżałem z lęku na myśl o tym, że mógłbym nadziać się na któryś z wierzchołków. Wielkie działo, z którego strzelano do mnie wtedy, kiedy zabiłem prefekta Priscę, teraz wypaliło ponownie; strumień energii pomknął przez Ocean, znacząc przebytą drogę krechą wrzącej wody.

I tym razem bezbłędnie trafił we mnie, lecz nie uczynił mi nic złego, natomiast Cytadela zniknęla sprzed moich oczu jak sen. Stwierdziłem. że jestem na jej terenie, tuż za wyrwą w murze. Szczyty wież wystawały już nieco nad powierzchnię morza, między nimi zaś siedziała Juturna. zanurzona po szyję, i posilała się rybami.

— A więc przeżyłaś! — zawołałem, zdając sobie jednak sprawę, że to tylko sen.

Skinęła głową.

— W przeciwieństwie do ciebie.

Byłem tak głodny i przerażony, że tylko z najwyższym trudem mogłem zebrać myśli, ale mimo to zapytałem:

— Więc jestem martwy i dotarłem w zaświaty?

Znowu poruszyła ogromną głową, tym razem jednak po to, by zaprzeczyć.

— Teraz żyjesz.

— I śpię.

— Wcale nie. Po prostu… — Umilkła na chwilę, przeżuwając kolejny kęs. Jej wielka twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.

Kiedy odezwała się ponownie, w wodzie wokół niej zakotłowało się od małych ryb wielkości okonia, walczących ze sobą o okruszki, które wypadały z ust olbrzymki. — Po prostu zrezygnowałeś z życia, albo przynajmniej spróbowałeś to uczynić. W pewnym sensie nawet ci się udało.

— Więc jednak śnię.

— Nie. Już nie. Natomiast z pewnością byś umarł, gdybyś tylko potrafił.

— To dlatego, że nie mogłem patrzeć na męczarnie Thecli. Teraz patrzyłem na męczarnie Urth, zdając sobie sprawę, że to ja jestem jej katem.

— A kim byłeś, kiedy stanąłeś przed sędziowskim fotelem hierogramaty?

— Człowiekiem, który jeszcze nie zdążył zniszczyć wszystkiego, co kocha.

— Byłeś Urth, więc Urth żyje.

— To jest Ushas! — krzyknąłem.

— Skoro tak twierdzisz… Wiedz jednak, że Urth żyje zarówno w tobie, jak i w niej.

— Muszę pomyśleć — odparłem. — Muszę odejść i długo pomyśleć.

Nie miałem zamiaru błagać, ale usłyszawszy swój głos zrozumiałem, że jestem żebrakiem.

— Uczyń więc to.

Bezradnie rozejrzałem się dokoła, po częściowo pogrążonej w wodzie Cytadeli.

Juturna rozłożyła ogromne ramiona wskazując mi kierunki, z których istnienia jeszcze chwilę temu nie zdawałem sobie sprawy.

— W tę stronę do przyszłości, w tę do przeszłości. Znajdujemy się na krawędzi świata, za nią zaś są pozostałe planety twojego słońca oraz planety innych słońc. Tutaj zaczyna się strumień, który płynie przez Yesod i dociera do Briaha.