Выбрать главу

— Jesteśmy tutaj, Severianie — powiedział.

Pamiętając o tym, że jest tylko mechanizmem, a mimo to panem Barbatusa i Famulimusa, odparłem:

— Wraz ze światłem pojawi się bóg z maszyny… Tak powiedział mistrz Malrubius, kiedy po mnie przyszedł.

— A więc odzyskałeś przytomność — zadźwięczał w mroku przyjemny dla ucha baryton Barbatusa. — Co pamiętasz?

— Wszystko. Zawsze wszystko pamiętam.

W powietrzu unosił się fetor gnijących ryb.

— Właśnie dlatego zostałeś wybrany, Severianie — zaśpiewał Famulimus. — Tylko ty jeden spośród mnóstwa szlachetnych książąt.

Tylko ty mogłeś uchronić swoją rasę przed pogrążeniem się w otchłani wiecznego zapomnienia.

— I tylko ja mogłem potem zostawić ją na lasce losu — dodałem.

Nikt mi nie odpowiedział.

— Wiele nad tym myślałem — odezwałem się ponownie. — Spróbowałbym wrócić znacznie wcześniej, gdybym tylko wiedział jak.

Głos Osipago był tak głęboki, że nie tyle słyszałem go, co raczej wyczuwałem kośćmi czaszki.

— Czy teraz już rozumiesz, dlaczego nie było to możliwe?

Skinąłem pokornie głową.

— Ponieważ wykorzystałem moc Nowego Słońca, by popłynąć pod prąd czasu tam, gdzie Nowe Słońce jeszcze nie istniało. Kiedyś wierzyłem, że wy trzej jesteście bogami, nad sobą zaś macie jeszcze potężniejszych bogów, to znaczy hierarchów. Teraz ja sam zostałem uznany za boga. Autochtoni obawiali się, że zechcę zanurzyć się w Oceanie, zostawiając ich w objęciach wiecznej nocy. Jednak w rzeczywis tości tylko Prastwórca jest Bogiem zdolnym powoływać do życia rzeczywistość oraz gasić ją jednym dmuchnięciem. My wszyscy, nie wyłączając Tzadkiel, potrafimy jedynie manipulować tym, co on stworzy. — Nigdy nie byłem najmocniejszy w wymyślaniu porównań, lecz tym razem czułem, że muszę się jakimś posłużyć. — Byłem jak armia, która cofnęła się tak daleko, że straciła łączność z dowództwem i przestała otrzymywać zaopatrzenie. — Właściwie powinienem na tym zakończyć, ale nie zdołałem powstrzymać słów cisnących mi się na usta: — Armia, która poniosła klęskę.

— Podczas wojny pokonani zostają tylko ci, Severianie, którzy złożą broń otrzymawszy rozkaz, żeby się poddać. Dopóki walczą, mogą zginąć, lecz wtedy w żadnym przypadku nie można tego nazwać przegraną.

— Poza tym, kto wie, czy właśnie tak nie było lepiej? — zauważył Barbatus. — Jesteśmy przecież tylko narzędziami w Jego rękach.

— Wiem też coś jeszcze — ciągnąłem. — Coś, co pojąłem właściwie dopiero w tej chwili: dlaczego mistrz Malrubius mówił mi o lojalności wobec Boskiej Istoty oraz wobec osoby władcy. Otóż chciał mi przez to dać do zrozumienia, że powinniśmy z ufnością przyjmować taki los. jaki nam zgotowano. To wy go przysłaliście, rzecz jasna.

— Owszem, ale wyraził tę prawdę własnymi słowami. Byłoby dobrze, gdybyś z tego także zdawał sobie sprawę. Podobnie jak hierogramaci potrafimy powoływać do życia ludzi czerpiąc ze wspomnień tych, którzy ich pamiętają, i tak samo jak oni nigdy nie fałszujemy ich osobowości.

— Wciąż jednak jest wiele spraw, których nie rozumiem. Kiedy spotkaliśmy się na statku Tzadkiel, widzieliście mnie po raz pierwszy i na tej podstawie domyśliłem się, iż jest to nasze ostatnie spotkanie.

Teraz rozmawiamy ponownie. Jak to możliwe?

— Trudno wyobrazić sobie nasze zdumienie, Severianie, kiedy ujrzeliśmy cię tu, niemal u zarania dziejów ludzkości — zaśpiewał Famulimus. — Podążyliśmy tak daleko wstecz ścieżką czasu, że w świecie, z którego przybyłeś, zdążyło minąć wiele stuleci.

— A więc jednak wiedzieliście, że tu będę?

— Owszem, ponieważ sam nam o tym powiedziałeś — odparł Barbatus, wyłaniając się z cienia. — Czyżbyś zapomniał, że byliśmy twymi doradcami? Opowiedziałeś nam, jak zginął człowiek o imie niu Hildegrin, więc obserwowaliśmy to miejsce, czekając, aż się zjawisz.

— Ja także na was czekałem. Tak długo, że aż umarłem. Autochtoni… To znaczy, ci ludzie…

Umilkłem, lecz nikt nie kwapił się, by coś powiedzieć. Wreszcie przemówiłem ponownie:

— Osipago, czy mógłbyś oświetlić miejsce, w którym niedawno stał Barbatus?

Maszyna skierowała czujniki na Barbatusa, lecz nie wykonała żadnego ruchu.

— Chyba będziesz musiał nim pokierować, Barbatusie — zanucił Famulimus. — Wydaje mi się jednak, że najpierw powinniśmy za spokoić ciekawość Severiana. Jak możemy od niego wymagać, by niósł tak wielki ciężar, jeśli nie traktujemy go jak mężczyznę?

Barbatus skinął głową; na ten znak Osipago przesunął się w pobliże miejsca, gdzie zaraz po odzyskaniu przytomności zobaczyłem Barbatusa. Teraz ujrzałem tam widok, który spodziewałem się ujrzeć i którego się obawiałem: zwłoki człowieka zwanego przez autochtonów Głową Dnia. Na przedramionach miał złote bransolety wysadzane pomarańczowymi hiacyntami i zielonymi szmaragdami.

— Chcę wiedzieć, jak tego dokonaliście.

Barbatus w milczeniu pogładził się po brodzie.

— Przecież wiesz, kto uczył cię na brzegu niespokojnego morza i walczył o ciebie, kiedy ważyły się losy Urth — zaśpiewał cicho Famulimus.

Wytrzeszczyłem na niego oczy. Twarz miał jak zwykle piękną i nieludzką, lecz tym razem nie przypominała nieruchomej maski, gdyż pojawił się na niej wyraz całkowitej obojętności.

— A więc jestem eidolonem? Duchem?

Spojrzałem na swoje ręce w nadziei, że ich widok podniesie mnie na duchu; trzęsły się tak bardzo, iż musiałem z całej siły przycisnąć je do ud. — Ci, których nazywasz eidolonami, to wcale nie duchy, lecz istoty utrzymujące się przy życiu dzięki energii czerpanej z zewnętrznego źródła — wyjaśnił Barbatus. — Z kolei to, co nazywasz materią, jest w rzeczywistości związaną energią, trwającą w tej postaci dzięki sobie samej.

Nigdy w życiu nie pragnąłem zapłakać tak bardzo jak właśnie w tej chwili.

— Rzeczywistość? Czy w ogóle istnieje coś takiego?

Gdybym się rozpłakał, osiągnąłbym nirwanę, ale twarda szkoła zrobiła swoje i nie uroniłem ani jednej łzy. Przez głowę przemknęła mi zwariowana myśl, czy eidolony w ogóle potrafią płakać.

— Tworzysz ją, Severianie, mówiąc o tym, co ci się nią wydaje.

Przed chwilą mówiliśmy o tym, który potrafi stworzyć ją w milczeniu.

Prości ludzie zwą go Bogiem, natomiast ty, jako człowiek wykształcony, nazywasz go Prastwórcą. Każdy z was nigdy nie był niczym więcej niż jego eidolonem.

— A kto teraz utrzymuje mnie przy życiu? Osipago? Jeśli tak, to nie musisz się już trudzić, przyjacielu.

— Nie wykonuję twoich poleceń, Severianie — zadudnił mechanizm. — Przekonałeś się o tym już dawno temu.

— Przypuszczam, że nawet gdybym odebrał sobie życie, Osipago znalazłby sposób, aby mnie wskrzesić?

Barbatus pokręcił głową: w sposobie, w jaki to uczynił, było coś nieludzkiego.

— Po co? Przecież zaraz potem znowu byś je sobie odebrał. Jeśli naprawdę pragniesz umrzeć, bardzo proszę, rób, co chcesz. W tym miejscu od dawna składa się rytualne ofiary, więc Osipago może przynieść ci jeden z porzuconych kamiennych noży.

Niedawno sam sobie wydawałem się zaledwie snem, ale teraz sięgnąłem do wspomnień i znalazłem tam Valerię, Theclę, starego Autar-chę, a nawet małego Severiana.

— Nie — odparłem. — Będziemy żyć.

— Tak myślałem — powiedział z uśmiechem Barbatus. — Znamy cię od dawna, Severianie — może nie uwierzysz, ale minęła już połowa naszego życia — i wiemy, że jesteś jak chwast, który rośnie tym lepiej, im częściej i mocniej jest deptany.