Szli wijącą się kamienną ścieżką przez sam środek zadbanego ogrodu zen. Dan zauważył w jednym z rogów ogrodu miniaturowe drzewko oliwne, które podarował ojcu Nobo wiele lat temu. Wyglądało na zielone i zdrowe. Zanim uderzył przełom cieplarniany, nawet w czerwcu okrywano je przezroczystą, ogrzewaną plastikową kopułą, żeby zabezpieczyć je przez przychodzącym czasem mrozem. Teraz zimy były tak łagodne, że drzewko można było cały czas trzymać na wolnym powietrzu.
— Jak twój ojciec? — spytał Dan, gdy zdejmowali buty w otwartych drzwiach głównego budynku. Dwie gejsze stały w środku przy drzwiach, obie w szatach barwy karneolu.
Nobuko skrzywił się, gdy szli korytarzem, wzdłuż którego stały papierowe ściany.
— Lekarze usunęli guza i oczyścili ciało ojca ze wszelkich śladów komórek rakowych. Teraz są gotowi zacząć ożywianie.
— To może być niebezpieczne — rzekł Dan.
Dziesięć lat temu Saito Yamagata kazał się uznać za klinicznie martwego i zamrozić w ciekłym azocie, by przetrwać do dnia, gdy rak będzie uleczalny i będzie można Saito ożywić.
— Innych udało się z powodzeniem odmrozić — rzekł Nobo, gdy wkroczyli do obszernej sypialni. Była wyłożona drzewem tekowym, z niepokrytą niczym podłogą z bielonej sosny i oszczędnie umeblowana: łóżko w stylu zachodnim, w przeciwnym rogu biurko, dwa wygodne szezlongi. Jedna ściana składała się z przesuwanych shoji; Dan doszedł do wniosku, że skrywają garderobę, szafy i toaletę. Dan zobaczył, że jego jedyną torbę podróżną umieszczono na składanym stojaku w nogach łóżka.
— A mimo to wydaje się, że rozmrażanie jest dość ryzykowne.
Yamagata odwrócił się w jego stronę i Dan zobaczył w jego spokojnych, brązowych oczach pewność, siłę, którą może sprowadzić tylko wiele pokoleń bogactwa i przywilejów.
— Przeprowadziliśmy bardzo staranne badania — rzekł Nobo. Uśmiechał się lekko. — Oczywiście, większość z tych prac sponsorowaliśmy sami. Wydaje się, że ojca da się ożywić.
— To wspaniale — wyrzucił z siebie Dan. — Sai będzie znowu z nami…
Nobuko uniósł dłoń.
— Są dwa problemy, Dan.
— Jakie?
— Po pierwsze, istnieją solidne naciski polityczne sprzeciwiające się ożywianiu kriogenicznie zachowanych osób.
— Sprzeciwiające się… och, na miłość Piotra, Pawła i Peewee Reese’a. Nowa Moralność znów uderza.
— Tutaj, w Japonii, jest to odprysk ruchu Nowe Tao. Nazywają się Kwiatami Słońca.
— Kwiaty wśród świrów — mruknął Dan.
— Mają znaczące wpływy polityczne. Wystarczające, żeby zakazać nanotechnologii w Japonii, podobnie jak wasi ludzie z Nowej Moralności zakazali jej w Stanach.
— A teraz burzą się przeciwko ożywianiu zamrożeńców? Poważny wyraz twarzy Yamagary przełamał niechętny uśmiech.
— Delikatnie to ująłeś, Dan. Mój ojciec jest zamrożeńcem. Machając ręką, Dan zaprotestował:
— Wiesz, że nie chciałem okazywać braku szacunku.
— Wiem — odparł Nobuhiko. — Ale cały problem w tym, że Kwiaty Słońca próbują przepchnąć w Parlamencie ustawę, która zakazywałaby kriogeniki i uznawała próby ożywienia zamrożonego ciała za przestępstwo.
— Dlaczego, na miłość boską? Na jakiej podstawie? Nobuhiko wzruszył ramionami.
— Mówią, że należy przeznaczyć środki na odbudową zniszczonych miast. Mówią, że starzy, bogaci ludzie są nam niepotrzebni, bo potrzebujemy młodych i zdrowych, którzy będą ciężko pracować przy odbudowie.
— Bzdura — warknął Dan. Po czym rozpromienił się. — Wiem, jak to obejść! Zawieź ojca na Selene. Tam go ożywią. Mogą nawet użyć nanomaszyn, jeśli pojawi się taka potrzeba.
Nobo usiadł na łóżku z opuszczonymi ramionami.
— Myśleliśmy o tym, Dan. Kusiło mnie, żeby to zrobić, zanim rząd zabroni wywożenia zamrożonych ciał z kraju.
— Mogą to zrobić!?
— Zrobią, zanim skończy się następna sesja Parlamentu.
— Do licha, jak do piekła i z powrotem! — wrzasnął Dan, waląc pięścią w otwartą dłoń. — Czy ten durny świat już całkiem zwariował?
— Jest coś jeszcze — rzekł Nobo, prawie szeptem. — Coś gorszego.
— Cóż, u licha, może być gorszego?
— Ludzie, których ożywiono. Ich duszy już nie ma.
— Nie ma? Co ty chcesz przez to powiedzieć? Rozkładając bezradnie ręce, Nobuhiko powtórzył:
— Nie ma. Ciało można ożywić, ale proces zamrażania najwyraźniej usuwa całą pamięć z mózgu. Ci, którzy zostali ożywieni, są jak noworodki. Trzeba ich uczyć nawet korzystania z toalety.
Dan opadł na pluszowy szezlong.
— Chcesz powiedzieć, że osobowości Sai już… nie ma?
— Tego się obawiamy. Prawdopodobnie połączenia neuronowe rozpadają się podczas zamrożenia ciała. Umysł jest jak prawdziwa tabula rasa.
— Szlag — mruknął Dan.
— Nasi naukowcy pracują oczywiście nad tym problemem, ale nie ma sensu ożywiać mojego ojca, dopóki nie będziemy wiedzieć na pewno, w jedną albo w drugą stronę, jaki wpływ miało zamrożenie na jego umysł.
Dan pochylił się i oparł łokcie na udach.
— Dobrze. Rozumiem. Ale zabierz ciało Sai do Selene. I to już! Zanim przez tych fanatyków religijnych nie będzie można go ruszyć.
Nobuhiko pokiwał ponuro głową.
— Sądzę, że masz rację, Dan. Czuję to samo od kilku tygodni i cieszę się, że podzielasz moje zdanie.
— Lecę do Selene w przyszłym tygodniu. Jeśli chcesz, zabiorę go.
— To bardzo miło z twojej strony, ale to sprawa rodzinna. Sam się tym zajmę.
Dan skinął głową.
— Dobrze. Ale jeśli będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy, daj znać.
Nobuhiko znów się uśmiechnął i tym razem w tym uśmiechu było prawdziwe ciepło.
— Jasne, Dan. Na pewno.
— Dobrze.
Młodszy mężczyzna potarł oczy, po czym spojrzał znów na Dana.
— Świetnie, powiedziałem ci, jaki mam problem. Teraz opowiedz mi o swoim. Co cię tu sprowadza.
Dan uśmiechnął się krzywo.
— Och, nic wielkiego. Potrzebuję paru miliardów dolarów. Twarz Nobo przez długą chwilę nie zmieniła wyrazu.
— To wszystko?
— Tak. Dwa miliardy wystarczą.
— A co będę miał z takiej inwestycji? Dan zachichotał.
— Trochę kamieni.
La Guaira
Pancho uniosła zmęczony wzrok znad ekranu komputera. Po drugiej stronie pokoju, w którym mieszkały razem z Amandą, Mandy siedziała przy swoim biurku z okularami VR i słuchawkami zakrywającymi jej pół głowy, od czasu do czasu rzucając okiem na własny ekran.
— Idę na spacer — oznajmiła na tyle głośno, żeby Amanda usłyszała ją przez swoje słuchawki.
Amanda skinęła głową, nie zdejmując okularów VR. Pancho spojrzała na ekran, ale nie było tam niczego poza masą liczb. Bez względu na to, w co wgłębiała się Mandy, było to wyświetlane na jej okularach, nie ekranie komputera.
Z ich stancji wychodziło się bezpośrednio na patio. O rany, słońce już prawie zachodzi, zauważyła Pancho, wychodząc. Późne popołudnie było nadal tropikalnie gorące i wilgotne, co dało się odczuć szczególnie po przebywaniu w ich klimatyzowanym pokoju.
Pancho wyciągnęła swoje długie ramiona w stronę upstrzonego chmurkami nieba, próbując rozciągnąć obolałe plecy. Za długo siedziałam przy tym przeklętym komputerze, powiedziała sobie w duchu. Mandy może tak siedzieć, aż zamarznie. Ona jest jak jakiś cholerny komputer, łyka dane jak maszyna.