Выбрать главу

Dan Randolph zagonił je do studiowania napędu fuzyjne-go i pracy z zespołem inżynierów, którzy przekształcali księżycową rakietę transferową w statek, który miał zanieść je do Pasa Asteroid. Rzadko widywały Randolpha. Miotał się po całym świecie jak pchła po gorącej fajerce i rzadko zostawał w jednym miejscu dłużej niż jedną noc. Kiedy był w La Guaira, trzymał cały zespół silną ręką — a najsilniej samego siebie.

Specyficzne miejsce na kwaterę korporacji — pomyślała Pancho podążając z kompleksu mieszkalnego w stronę uginających się, szumiących palm i brzegu morza. Z La Guaira byłby lepszy kurort niż poważne centrum lotów kosmicznych. Randolph założył tutaj swoje Astro Manufacturing całe lata temu, częściowo dlatego, że bliskość równika nadawała rakietom dodatkowy pęd z powodu obrotu Ziemi, a częściowo dlatego, że z rządem Wenezueli łatwiej było się dogadać niż z urzędasami w Waszyngtonie.

Dziwne, pomyślała. Krążyły plotki, że Randolph był zakochany w prezydent Scanwell. Szeptano, że byli kochankami, tu i tam mówiono o burzliwym romansie, który zakończył się tylko dlatego, że prezydent zginęła podczas wielkiego trzęsienia ziemi w Tennessee.

Wszystko wydawało się tak odległe. Pancho szła wijącą się ścieżką w stronę falochronu, a jej miękkie buty chrzęściły po żwirze. Słońce prawie dotykało horyzontu i przybrało charakterystyczną dla Karaibów złotoczerwoną barwę. Zbierały się potężne chmury, purpurowe i szkarłatne w słonecznej poświacie. Od morza dolatywała lekka bryza, palmy uginały się wdzięcznie, a wszystko wyglądało na niezłe przybliżenie tropikalnego raju.

Falochron przypomniał jej o smutniejszym aspekcie rzeczywistości. Sięgał jej do ramion, brzydka betonowa bariera przeciwko nadciągającej wodzie. Kiedyś była pomalowana na pastelowy róż, ale farba wyblakła w słońcu, a beton kruszył się w miejscach, gdzie wyszczerbiły go sztormy. Stare plaże były już pod wodą, z wyjątkiem miejsc, gdzie przypływ był wyjątkowo niski. Fale łamały się z niezmordowanym, mruczącym sykiem, długie grzebienie kłębów i piany. Morze nadal się podnosiło, co rok kilka centymetrów.

— Ślicznie tu, prawda?

Zaskoczona, odwróciła się i zobaczyła stojącego tam Ran-dolpha, gapiącego się ponuro w morze. Miał na sobie niewy-prasowaną koszulkę i ciemne spodnie, wygniecione z powodu wielu godzin spędzonych w podróży.

— Nie widziałam cię na ścieżce, szefie — rzekła Pancho. — A jak o tym pomyślę, to nie słyszałam nawet twoich kroków na żwirze.

— Szedłem po trawie — wyjaśnił poważnie Randolph. — Moje drugie imię to ukrywanie się.

Pancho roześmiała się. Randolph rzekł jednak z powagą:

— Kiedy Grenlandia się rozpuści, to wszystko znajdzie się pod wodą.

— Cała wyspa?

— Calusieńka. Może niektóre wieże będą wystawać nad powierzchnię wody. Szczyty wzgórz. Niewiele więcej.

— Kiepsko.

— To kiedyś była część stałego lądu, wiesz. Kiedy założyłem tu firmę, nie było cieśniny odcinającej nas od wzgórz. Poziom morza podniósł się tak bardzo w czasie krótszym niż dwadzieścia lat.

— I nadal się podnosi.

Randolph skinął głową ponuro, po czym położył ramiona na falochronie i oparł na nich podbródek.

— Jak tam robota?

— Cóż, pracujemy — odparła. — Trzeba się sporo nauczyć o tym napędzie.

Kiwając ze zmęczeniem głową, rzekł:

— Tak, ale musicie wiedzieć o nim wszystko, Pancho. Jeśli coś się tam zepsuje, musicie umieć to zdiagnozować i naprawić.

— Przecież będziemy mieli na pokładzie inżyniera — rzekła. — Prawda?

— Może. Ale bez względu na to, czy on tam będzie, musicie wiedzieć wszystko, co tylko się da o całym systemie.

— Tak. Chyba tak.

— I musicie opanować nową technikę nawigacji — dodał.

— Wycelować i strzelić, tak. Trochę dziwne.

Dzięki dużemu ciągowi i skuteczności napędu fuzyjnego ich statek kosmiczny nie będzie musiał podróżować z Ziemi do asteroid po orbitach pozwalających na oszczędzanie energii. Trajektorie dla napędu fuzyjnego były prawie liniami prostymi: podróż skracała się do dni zamiast miesięcy.

— Trzeba się dużo nauczyć, wiem — podsumował.

Dostrzegła znużenie w jego oczach, ale było tam coś jeszcze, coś więcej. Nadzieja, pomyślała. Albo jakiś upór, jak u muła. Chce zbudować statek z napędem fuzyjnym. I ufa mi na tyle, że pozwoli mi go poprowadzić. Mnie i Mandy.

— Może udałoby się urwać wolny weekend — podsunęła. — Albo choćby wieczór w mieście.

Słońce zaszło za górami na stałym lądzie. Poza wyspą zaczęły zapalać się światła.

— Przykro mi, mała, nic z tego — oznajmił. Zaczął iść wzdłuż falochronu. — Powiedziałem ci, kiedy przyjmowałaś to zadanie: zostajecie w obrębie kompleksu.

— Bezpieczeństwo, tak, wiem — mruknęła Pancho, idąc za nią.

— Także twoje bezpieczeństwo — wyjaśnił Randolph. — Nie tylko bezpieczeństwo firmy. Jesteś teraz bardzo cenna. Ty i Amanda macie podstawowe znaczenie dla całej operacji. Nie chcę, żebyście ryzykowały niepotrzebnie.

Pancho zastanowiła się nad tym. Całe powodzenie misji opiera się na nas. Nie można mieć do niego pretensji, że jest ostrożny. A mimo to…

Zapatrzyła się na światła miasta po drugiej stronie cieśniny.

Nagle uderzyła ją nowa myśl. Czy on wie, że mam go szpiegować? Czy dlatego trzyma nas w zamknięciu, żebym nie mogła skontaktować się z Humphriesem?

— Mogę o coś zapytać?

Randolph posłał jej zmęczony uśmiech, ledwo widoczny w gasnącym świetle.

— Tak, pewnie. Pytaj.

— Słyszałam plotki, że… że Astro ma kłopoty finansowe. Randolph zawahał się na moment.

— Korporacje zawsze mają kłopoty finansowe.

— Chciałam powiedzieć, że jesteście bliscy bankructwa.

— Dość bliscy — przyznał.

— To po co topicie pieniądze w napęd fuzyjny?

Szybko robiło się ciemno. Pancho prawie nie widziała jego twarzy. Ale w jego głosie słychać było determinację.

— Z dwóch powodów, mała — rzekł. — Po pierwsze, jeśli to zadziała, Astro pierwsze dobierze się Pasa Asteroid. Nasze akcje pójdą w górę, zyski podskoczą jak szalone, a jedynym problemem finansowym będzie myślenie, na co wydać tyle gotówki.

Pancho milczała, czekając na drugi powód.

— A poza tym — mówił dalej Randolph — otwarcie Pasa Asteroid ma podstawowe znaczenie dla ludzkiej rasy.

— Naprawdę tak uważasz? Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.

— Z ociepleniem klimatu niewiele możemy zrobić, Pancho. Miliony ludzi już zginęły, dziesiątki milionów. Najgorsze jednak przed nami. Jeśli roztopi się Grenlandia…

— I Antarktyka — wtrąciła.

— I Antarktyka — zgodził się. — Jeśli się roztopią, cywilizacja utonie. Zginą miliardy, nie tylko w powodzi, ale z głodu i chorób. Już teraz nie możemy utrzymać populacji Ziemi, na litość boską! Na połowie planety panuje głód, a jest coraz gorzej, a nie lepiej.

— Sądzisz, że asteroidy są rozwiązaniem?

— Potrzeba nam bogactw naturalnych. Musimy odbudować naszą bazę przemysłową, nasze bogactwo.

— W kosmosie.

— Tak. Tam powinniśmy budować od pół wieku. Pancho gwizdnęła cicho.

— Wielka robota, szefie.

— Masz cholerną rację. Jeśli jednak przegramy, przegra cała ludzkość. Przeżyje tylko garstka ludzi, i to cofnięta do poziomu sprzed epoki przemysłowej. Rolnictwo na własne potrzeby. Bez elektryczności. Bez maszyn. Bez lekarstw.