— Średniowiecze.
— Raczej epoka kamienna — mruknął Randolph.
— To dlatego postawiłeś wszystko na jedną kartę: ten lot do Pasa Asteroid.
Nie widziała jego twarzy w ciemnościach, ale odniosła wrażenie, że skinął głową.
— Wszystko, co mam — powiedział obojętnie. Wszystko, co ma. Ogrom tego stwierdzenia uderzył nagle Pancho jak lawina. Ryzykuje wszystkim co ma, całą firmą, swoim życiem. Chce postawić na tę misję wszystko, na co pracował i co zbudował. I ufa mi na tyle, że każe mi tam lecieć.
Poczuła, jak ciąży jej ta odpowiedzialność, jakby cały świat nagle zwalił jej się na ramiona.
— Pozwól, że jeszcze o coś zapytam — rzekła Pancho, a głos jej lekko drżał. — Dlaczego akurat mnie wybrałeś na pilota? Masz pilotów z większym doświadczeniem.
Randolph zaśmiał się cicho.
— Pewnie, że mają większe doświadczenie. Ale oni mają rodziny, które utrzymują. Małżonków. Dzieci.
Ja mam siostrę, pomyślała Pancho. Ale nie odezwała się.
— Poza tym — mówił dalej — nikt inny nie ma twoich zdolności.
— Moich zdolności?
— Posłuchaj, mała, przekopałem każdy bit danych o wszystkich pilotach w Astro, a nawet paru, których nie ma na liście płac. Byłaś na samej górze. Jesteś najlepsza, jaką mamy.
Pancho poczuła, że brakuje jej tchu. Do diabła, wiedziałam, że jestem dobra, ale czy aż taki.
— Zanim poprosisz o podwyżkę — oświadczył Randolph — muszę ci powiedzieć, że moi specjaliści od zarządzania personelem nie zgadzają się ze mną. Uważają cię za świra.
— Świra? To znaczy?
— Twierdzą, mała, że jesteś niepoważna. Lubisz podejmować ryzyko, bawić się w gierki.
— Nie wtedy, gdy pilotuję.
— Nie? A wtedy, gdy ścigałaś się z Wallym Stinsonem z Selene do Farside?
— Och, daj spokój, to była tylko zabawa — zaprotestowała Pancho. — Wally pozwolił, żeby testosteron myślał za niego i tyle.
— A ten zakład sprzed paru miesięcy o oddychanie w próżni?
— To był tylko kawał.
Zachichotał w gęstniejących ciemnościach, po czym rzekł:
— Jesteś ryzykantką, Pancho. To śmiertelnie przeraża moich guru od doboru personelu.
— Twoim statkiem fuzyjnym bym nie zaryzykowała — rzekła stanowczo.
Randolph milczał przez dłuższą chwilę, po czym odpowiedział:
— Wiem, Pancho. I dlatego ciebie wybrałem.
— A Amanda? — zdumiała się słysząc własny głos. — Ona jest lepsza ode mnie, tak?
— Jest lepiej wykształcona, bardziej ostrożna. Ale nie jest lepsza od ciebie. Blisko, ale nie lepsza. Tak czy inaczej, jeśli to ty polecisz, to chciałbym, żeby drugim pilotem była kobieta. Faceci mają ciekawe pomysły po paru tygodniach zamknięcia w aluminiowej puszce.
Plan zakładał, że poleci z nimi inżynier-technik i co najmniej jeden geolog albo astronom planetarny. Misja miała być czymś więcej niż testem napędu fuzyjnego; miała przynieść konkretne rezultaty. Musiała.
— Poradzę sobie z facetami — odparła Pancho.
— Tak, wiem, że sobie poradzisz. Ale po co prowokować problemy?
— Chyba nie sądzisz, że Mandy będzie powodem jakichś problemów?
Randolph zaśmiał się cicho w ciemnościach.
— Rozumiem, co masz na myśli. Ona potrafi nieźle podgrzać atmosferę, jeśli tylko zechce.
— Nawet jak nie zechce, to też.
— Rozmawiałem z nią wczoraj dość długo. Podczas lotu ma być grzeczna i przyzwoita. Żadnych czułych spojrzeń. Żadnych przyciasnych mundurów. Zgodziła się, że będzie się zachowywać jak trzeba.
Pancho była zaszokowana. Ta mała żmija nawet słowa nie powiedziała o rozmowie z szefem.
— Będzie się zachowywać profesjonalnie. Obiecała.
— Nie wiem, czy sobie poradzi — powiedziała Pancho.
— Sądzisz, że powinniśmy wycofać ją z misji? Pancho zaczerwieniła się.
— Nie, powinniście wycofać mnie.
— Ciebie? Dlaczego?
Nie rób tego! Była na siebie wściekła. Nie wygadaj się przed nim. Wywali cię jednym solidnym kopem i postara się, żeby już nikt więcej cię nie zatrudnił. Ale on mi ufa. Los całego świata spoczywa w moich rękach, bo on wierzy, że wykonam tę robotę, choć nikt inny z jego personelu w to nie wierzy.
— Dlaczego mielibyśmy wycofać cię z misji? — dopytywał się Randolph.
Przeklinając się na wszelkie możliwe sposoby, Pancho wyznała:
— Martin Humphries wynajął mnie, żebym cię szpiegowała.
— Wynajął cię? — w rozgwieżdżonych ciemnościach głos Randolpha brzmiał, jakby ten nie był specjalnie zaskoczony. — Kiedy to się stało?
— Ponad sześć miesięcy temu — odparła Pancho, z trudem wypowiadając słowa. — Kiedy byłam w Selene.
Randolph zamilkł i znów zaczął się wolno przechadzać wzdłuż falochronu. Pancho szła obok niego, słuchając szumu wiatru, pomruku morza i czekając, aż Randolph eksploduje, wrzaśnie albo coś powie.
W końcu zaczął się śmiać. Nie był to głośny, radosny śmiech, lecz cichy, cyniczny rechot.
— Wiedziałem, że ten skurwiel będzie próbował grzebać w moich szufladach, ale nigdy bym nie wymyślił, że zwerbował ciebie.
— Możesz mnie wylać, jeśli chcesz.
— Co ci zaproponował?
— Pieniądze.
— Tylko na tym ci zależy? Pancho zawahała się na moment.
— Mam… rodzinę na utrzymaniu.
— Wiem. Twoją siostrę.
— Wiesz?
— Już ci powiedziałem, że przejrzałem każdy nanobit danych na twój temat. Wiem o twojej siostrze.
— Cóż… — Pancho wzięła głęboki oddech, zanim zdołała odpowiedzieć. — Możesz mnie zatem wylać. — Zaskoczyło ją, z jakim trudem przyszło jej wypowiedzieć te słowa.
— Po co miałbym to zrobić? — Randolph chyba rzeczywiście był zdziwiony.
— Bo miałam ciebie szpiegować.
— W porządku. Nie ma powodów do paniki, mała. Nie krępuj się, szpieguj, ile chcesz. Wiedziałem, że wpakował mi szpiegów do Astro. Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. Doceniam twoją uczciwość i lojalność.
— Ale…
— Nie, wszystko w porządku — rzekł Randolph lekkim tonem. — Po prostu informuj go o wszystkim, co robisz. Ułatwię ci to. Przeniosę ciebie i Amandę na Selene. Tam mieszka ten skurwiel, nie?
— Chyba tak.
— Dobrze — odparł Randolph. — Powinienem sam tam polecieć. Tam jest bezpieczniej niż tu. Niewątpliwie.
— Bezpieczniej?
— Kontrolowany klimat. Oczyszczone powietrze. Nie trzeba chodzić z zatyczkami w nosie.
Zanim Pancho zdołała zapytać, po co mu zatyczki w nosie, Randolph złapał ją za ramię i obrócił delikatnie, by spojrzała w stronę ciemniejącego nieba. Półksiężyc wisiał wśród szybko płynących chmur, a na linii terminatora między dniem a nocą błyszczało światło Selene.
— Właśnie tam lecisz, mała. Na Selene.
Pancho zastanawiała się, czyjej wyznanie rzeczywiście sprawiło mu przyjemność, czy też właśnie zadecydował o wygnaniu jej w najbardziej odległe miejsce, jakie znał.
Selene
Tym razem Pancho nie miała problemów z kontrolą celną. Ten sam inspektor rutynowo przejrzał jej bagaż i nawet nie mrugnął na widok myszy w zamkniętej plastikowej klatce.
Poświęcił jednak sporo uwagi Amandzie. Pancho skrzywiła się w duchu, gdy inspektor starannie przeszukiwał torbę podróżną Amandy, na przemian uśmiechając się do niej i czerwieniąc na widok koronkowej bielizny.