— Tak, chce polecieć do Pasa Asteroid, by pozyskiwać tam surowce.
— I jaka jest pańska odpowiedź?
Gdy Yamagata usłyszał pytanie Humphriesa, na jego twarzy pojawił się cień niechęci.
— Będę zmuszony powiedzieć mu, że firma Yamagata Industries jest całkowicie zaangażowana w odbudowę miast zniszczonych przez tsunami i trzęsienia ziemi. Nie mamy funduszy na inwestycje w kosmosie.
— Dobrze — odparł Humphries.
Yamagata zastygł jak głaz. W końcu mruknął:
— Będzie, jak uzgodniliśmy.
— Chciałby pan mu pomóc, prawda? Sekundy ciągnęły się. Yamagata w końcu rzekł:
— To stary przyjaciel.
— Kiedyś konkurowaliście ze sobą.
— Yamagata Industries nie prowadzi już działań w kosmosie — odparł wolno Japończyk. — Wszystkie nasze siły są zaangażowane w budowy naziemne.
— Rozumiem.
— Ale zgadzam się z Danem. Bogactwa naturalne z kosmosu mają podstawowe znaczenie dla naszych działań związanych z odbudową.
— Jestem tego samego zdania.
Wydawało się, jakby Yamagata próbował spojrzeć Humph-riesowi w oczy i odkryć jego skrywane myśli.
— Dlaczego więc upiera się pan, żebym mu nie pomagał?
— Źle mnie pan zrozumiał — odparł Humphries, przybierając minę pełną urażonej godności. — Chcę, by Randolphowi się udało. Mam zamiar sam sfinansować to przedsięwzięcie.
— Tak, rozumiem — rzekł Yamagata, gdy dotarła do niego odpowiedź Humphriesa. — Nie rozumiem tylko, dlaczego tak się pan upierał przy tym, żebym odmówił Danowi.
— A mógłby mu pan pomóc, gdyby chciał? Yamagata zawahał się, ale w końcu odpowiedział:
— Mógłbym dać dwa miliardy.
— Bez ujemnego wpływu na projekty związane z odbudową?
Tym razem wahanie było dłuższe.
— Wymagałoby to pewnych… reperkusji.
— Ale to ja mogę dostarczyć mu fundusze, a pan nie będzie musiał wycofywać ani grosza ze swoich obecnych projektów.
Yamagata milczał przez dłuższą chwilę. Wreszcie przemówił:
— Wywiera pan poważne naciski na banki, tylko po to, żebym nie finansował Dana Randolpha. Chcę wiedzieć, dlaczego?
— Bo jestem tego samego zdania, co pan — rzekł szczerze Humphries. — Wszystkie bogactwa i siły Japonii powinny służyć odbudowie narodu. Fuzyjny napęd rakietowy to nic pewnego. A jeśli nie zadziała? Byłaby to strata pieniędzy.
— A mimo to chce pan zainwestować własne pieniądze.
— Mam pieniądze, które mogę zaryzykować — odparł Humphries.
Po długiej przerwie Yamagata rzekł:
— Mógłby pan zainwestować te dwa miliardy w Japonii. Mógłby pan pomóc w zapewnieniu bezdomnym dachu nad głową i nakarmieniu głodujących. Mógłby pan pomóc nam odbudować miasta.
Humphries powstrzymał złośliwy uśmieszek. Mam cię, mały gnojku, powiedział sobie w duchu. Zaś do Yamagaty rzekł:
— Tak, ma pan rację. Powiem panu, co zrobię: dam Randolphowi tylko jeden miliard, a drugi zainwestuję w Yamagata Industries. Co pan na to?
Japoński przemysłowiec zamrugał, gdy usłyszał te słowa. Wziął głęboki, świszczący oddech.
— Chciałby pan zainwestować ten miliard w Fundusz Odbudowy Japonii?
— To organizacja charytatywna, tak?
— To organizacja typu non-profit pomagająca tym, którzy stracili daeh nad głową wskutek klęsk żywiołowych.
Tym razem Humphries zawahał się, zamilkł, pozwolił Yama-gacie uwierzyć, że zastanawia się przed podjęciem decyzji. Pieprzony dureń. Myśli, że jest taki cwany, uniemożliwi mi zainwestowanie pieniędzy w jego własną korporację. Dobrze, odganiaj mnie od swojej firmy, dostanę ją prędzej czy później.
Z całą troską, na jaką było go stać, Humphries rzekł:
— Panie Yamagata, jeśli pan sądzi, że w ten sposób najlepiej pomogę Japonii, tak właśnie zrobię. Jeden miliard dla Randolpha, jeden dla Funduszu Odbudowy Japonii.
Yamagata uśmiechał się, gdy skończyli rozmowę. Wyłączając telefon, Humphries wybuchnął pełnym zadowolenia śmiechem.
Jacy oni są tępi! Jacy ślepi! Yamagata chce odbudować Japonię. Randolph chce ocalić cały pieprzony świat. Cholerni głupcy! Nikt z nich nie rozumie, że Ziemia jest skończona. Nic jej nie ocali. Trzeba budować nową cywilizację poza Ziemią. Zbudować nowe społeczeństwo, w którym będą mogli żyć tylko najlepsi. Zbudować je… i rządzić nim.
Londyn
Komisja Wykonawcza Globalnej Rady Ekonomicznej spotykała się w obszernej sali konferencyjnej na ostatnim piętrze nie wyróżniającego się neomodernistycznego wieżowca ze szkła i stali, który był siedzibą GRE. Biura GRE mieściły się pierwotnie w Amsterdamie, ale podnoszący się stale poziom morza i groźne sztormy przetaczające się po Morzu Północnym sprawiły, że w mieście nie dało się już mieszkać. Holendrzy na próżno walczyli z IJseelmeer, by w końcu ujrzeć, jak ich wąskie uliczki i domy z jaskółkami zalewa woda z przepełnionych kanałów, gdy nieubłagane morze odebrało sobie ląd wydarty mu dzięki setek lat ciężkiej pracy. GRE uciekła do Londynu.
Londyn nie był odporny na szalejące sztormy i powodzie, Tamizę jednak łatwiej było kontrolować niż Morze Północne, a większość Londynu znajdowała się nadal powyżej nowego poziomu morza.
Spotkania Globalnej Rady Ekonomicznej ograniczały się zwykle do dziewięciu regularnych członków i nielicznych uprzywilejowanych, którzy zostali zaproszeni celem wyjaśnienia swego stanowiska lub argumentowania na rzecz swojej sprawy. Na spotkania nie wpuszczano dziennikarzy, nie było też galerii dla publiczności.
A mimo to Wasilij Sergiejewicz Malik bał się tego spotkania Komisji Wykonawczej. Dan Randolph domagał się wysłuchania go, a to zawsze oznaczało kłopoty.
Wasilij Sergiejewicz Malik był tak przystojny, że mógłby zostać gwiazdą filmową. Jak na Rosjanina był wysoki, mierzył trochę więcej niż sto osiemdziesiąt centymetrów. Był szeroki w ramionach i wspaniale umięśniony. Był w tym samym wieku co Dan Randolph, ale Malik utrzymywał ciało w dobrej formie dzięki codziennej porcji ostrych ćwiczeń i kuracjom odmładzającym utrzymywanym w tajemnicy nawet przed lekarzami w Moskwie. Większość ludzi myślała, że farbuje swoje niegdyś posiwiałe włosy;
nikt nie wiedział, że to zastrzyki z telomerazy przywróciły mu młodzieńczy wygląd. Utrzymywanie tego w tajemnicy sprawiało Malikowi przyjemność. Oczy Malika o barwie arktycznego błękitu zaiskrzyły się z radości.
Zaraz jednak przypomniał sobie o Danie Randolphie. Kiedyś byli śmiertelnymi wrogami w sferze polityki, biznesu i… kobiet. Nadciągająca katastrofa przełomu cieplarnianego zmusiła ich do zawarcia wymuszonego sojuszu. Stare niechęci zakopano; nie zapomniano, ale odłożono, zaś każdy z nich na swój sposób walczył o ocalenie tego, co zostało z ziemskiej cywilizacji.
Nadal myślimy innymi kategoriami, powiedział Malik, zajmując swoje krzesło przy stole komisji. Miał prowadzić to spotkanie, więc wiedział, że Randolph skieruje główną siłę ognia na niego. To nic osobistego, powtarzał sobie w kółko Malik. To się skończyło dawno temu. Nasze różnice to różnice w poglądach, różnice opinii i oczekiwań.
A jednak żołądek zbił mu się w ciasną kulkę na samą myśl o zobaczeniu Randolpha.
Sala konferencyjna była wygodna, lecz bez ostentacji. Wykładzina była szara, ale gruba i kosztowna. Ogromne okna zajmujące całą długość ściany były dyskretnie zasłonięte; stała tam długa komoda z polerowanego mahoniu, a na niej różne napoje, od wody źródlanej po zmrożoną wódkę i tace pełne zakąsek. Stół, przy którym siedzieli członkowie rady, także był wykonany z mahoniu; przy każdym miejscu wbudowano komputer i elektroniczną tabliczkę. Krzesła miały wysokie oparcia, były luksusowo wyściełane i obijane matową czarną skórą.