— Mają niezły optyczny system rozpoznawania — rzekła Pancho.
— Za dobry, żeby był optyczny — zaprotestowała Amanda i zwróciła się do Humphriesa — Czyż nie tak?
— Bardzo sprytnie, Amando — rzekł, wyraźnie pod wrażeniem. — Bardzo sprytnie. Zastawa ma znaczniki monomolekularne natryśnięte pod spodem. Roboty odbierają sygnały mikrofalowe.
Pancho podniosła pucharek na wodę i obejrzała jego spód.
— Chip jest za mały, żeby dało się go dostrzec nieuzbrojonym okiem — rzekł Humphries.
— Jak są zasilane?
— Ciepło potrawy lub napoju. Przy drinkach z lodem mają problemy. I z sałatką.
Pancho przemyślała to wszystko przez sekundę.
— Zastawa wyłapuje ciepło szczątkowe, kiedy jej używamy, tak?
— Właśnie tak.
Pancho uśmiechnęła się, gdy inny robot postawił przed nią talerz pełen parujących żabich udek. Nie pozwolimy Humphrie-sowi myśleć, że Mandy jest tu jedyną sprytną osobą, powiedziała sobie w duchu.
Przez całą kolację Humphries był czarujący, zatroskany, cały w uśmiechach. Poświęcał Pancho prawie tyle samo uwagi, co Amandzie, do momentu, gdy poprosił Amandę, by opowiedziała o swoim dotychczasowym życiu. Zaczęła mówić, na początku niechętnie, o dorastaniu w Londynie i zdobyciu stypendium Międzynarodowego Uniwersytetu Kosmicznego.
— Łatwo nie było — wyznała Amanda z prawie dziecinną szczerością. — Wszyscy faceci byli przekonani, że powinnam zostać modelką, a nie astronautką.
Humphries wydał z siebie współczujące mruknięcie. Pancho skinęła głową, po raz kolejny pojąwszy, że uroda Mandy musiała być dla niej w takim samym stopniu kłopotem, co zaletą.
— Ale udało się — dokończyła za zadowoleniem — i jesteśmy wszyscy tutaj.
— Cóż, gratulacje — rzekł Humphries, poklepując japo ręce. — Sądzę, że wspaniale sobie pani poradziła.
Gdy podano deser — świeże owoce z ogrodu botanicznego ze śmietanką z sojowego mleka — Amanda zapytała, gdzie jest toaleta.
Gdy tylko opuściła pomieszczenie, Pancho przysunęła się do Humphriesa i zapytała cicho:
— No i co? Skrzywił się ze złością.
— Z czym?
— Z Mandy. — O mało nie dodała „durniu”, ale powstrzymała się w samą porę.
— Jest cudowna — odparł Humphries, promieniejąc. — Piękna i inteligentna. To się nieczęsto zdarza.
Kobiety nie często dają ci poznać, że są inteligentne, pomyślała Pancho, jeśli wybierasz je, patrząc tylko na ich figurę. Głośno spytała jednak:
— I będzie coś z niej, jeśli chodzi o włóczenie się przy Danie Randolphie?
— Nie! — warknął.
— Nie? — zdumiała się Pancho. — A czemu nie?
— Nie chcę, żeby w ogóle przebywała w pobliżu Randolpha. Poderwie ją w sekundę.
Pancho wpatrywała się w niego. Myślałam, że na tym właśnie polegał plan, powiedziała sobie w duchu. Wpakować Mandy Randolphowi do łóżka. Myślałam, że tak ma być.
— Jest zbyt cudowną kobietą, żeby ją w ten sposób wykorzystać — dodał Humphries.
Och, na litość boską, pojęła Pancho, on się w niej zakochał! Facet, który wybiera kobiety jak spinacze do papieru, kiedy tylko ma ochotę, nie napalił się na Mandy. Zakochał się w niej! Tak po prostu!
Rada rządu Selene
Dan nie mógł nie porównywać spotkania z radą rządu Selene ze spotkaniem z GRE, na którym był w Londynie parę tygodni wcześniej.
Spotkanie miało miejsce w teatrze Selene, a rada siedziała przy uczniowskich stolikach ustawionych w półkole. Zajęte były wszystkie miejsca na głównym poziomie i na balkonie, choć loże po obu stronach sceny były puste. Może zamknięto je z jakiegoś powodu, pomyślał Dan. Tu musi być ze dwa tysiące ludzi, pomyślał, przyglądając się publiczności przez kurtynę osłaniającą kulisy. Na spotkaniu pojawili się prawie wszyscy obywatele Selene uprawnieni do głosowania.
Stał za kulisami, a członkowie rady przechodzili obok niego i zajmowali swoje miejsca. Przeważnie wyglądali na młodych i pełnych wigoru. Sześć kobiet, pięciu mężczyzn, nikogo o siwych włosach. Wśród mężczyzn kilka przedwczesnych łysin; pewnie inżynierowie, pomyślał Dan. Wiedział, że członkostwo w radzie było zajęciem dodatkowym, rozdzielanym w drodze losowania; nikt nie mógł się uchylać od pełnienia obowiązków publicznych, choć przysługiwało zwolnienie od regularnych zajęć zawodowych, by można było sprostać dodatkowym obowiązkom.
— Zdenerwowany?
Dan odwrócił się, słysząc głos Douga Stavengera.
— Ktoś, kto musi brać udział w tylu różnych posiedzeniach, co ja — odparł z uśmiechem — przestaje się denerwować, a zaczyna tylko pragnąć, żeby mieć to wreszcie za sobą.
Stavenger poklepał Dana po ramieniu.
— To posiedzenie będzie inne, Dan. Przypomina raczej posiedzenie rady miejskiej w starej Anglii niż te twoje spotkania zarządów korporacji.
Dan zgodził się i pokiwał krótko głową. Czasem nazywał te spotkania posiedzeniami zrzędów. Tym razem będzie inaczej, tego był pewien.
I tak było.
Stavenger pełnił funkcję pozbawionego prawa głosu przewodniczącego rady rządu; była to głównie honorowa pozycja.
Więcej pompy niż funkcji, pomyślał Dan. Przewodniczący stał na podium ustawionym na jednym końcu sceny, zaledwie parę metrów od miejsca, gdzie oczekiwał na swoją kolej Dan. Program spotkania był wyświetlony na ekranie ściennym z tyłu sceny. Dan rozczarował się nieco, widząc, że jego punkt znalazł się prawie na samym końcu listy dziewięciu pozycji.
Pierwsze pięć pozycji załatwiono dość szybko. Szósta dotyczyła nowego przepisu zmniejszającego przydział wody na obywatela. Kilka osób z publiczności poderwało się na równe nogi, by upewnić się, że ich opinie zostaną na pewno wysłuchane.
Jednym z członków rady był przewodniczący komisji ds. wody, okrągły, łysiejący mężczyzna o czerwonej twarzy, w koralowym kombinezonie sekcji turystyki. Uczniowski stoliczek, za którym siedział, był dla niego najwyraźniej za mały.
— Nie obejdziemy tego — rzekł ze zdenerwowaniem. — Bez względu na to, jak skutecznie odzyskujemy wodę, nie dostajemy z powrotem stu procent i nigdy tak nie będzie. Im więcej ludzi tu wpuścimy, tym więcej wody potrzebujemy.
— To dlaczego nie zlikwidować turystyki? — spytał rozzłoszczony głos z sali.
— Turystyka nie ma tu większego znaczenia — odparł przewodniczący komisji ds. wody. — To jakieś pięć procent naszego problemu. Największy kłopot stanowi imigracja.
— Uciekinierzy — odezwał się ktoś szorstkim, scenicznym szeptem.
— Nie wpuszczać! — warknął gniewny głos.
— Nie możemy tego zrobić!
— Dlaczego nie? Narobili bałaganu na Ziemi. Niech się topią we własnym bagnie.
— Nie można znaleźć nowych źródeł wody? — spytał jakiś obywatel.
— Może przywieźć parę ładunków z Ziemi — zaproponował ktoś.
— Tak, i zedrą z nas za to nie wiadomo ile.
— Owszem, ale jeśli jej potrzebujemy, to czy mamy jakieś inne wyjście?
Widownia zaczęła szumieć. W teatrze rozległo się kilkadziesiąt rozmów naraz.
Przewodniczący komisji ds. wody podniósł głos, żeby dało się go usłyszeć w hałasie.
— Negocjujemy z GRE dostawy wody, ale w zamian chcą umieścić w komisji ds. wody swojego człowieka.