Pancho wzruszyłaby ramionami, gdyby tylko nie była opakowana w skafander.
— Dan zwrócił się do rady rządu — poinformowała Humphriesa.
— Wiem. I odmówili mu.
— Nie całkiem.
— To znaczy? — warknął.
— Paru obywateli zgłosiło się na ochotnika do pracy przy projekcie Dana. A teraz on leci do wenezuelskiej stacji kosmicznej, żeby spróbować zwerbować doktor Cardenas do zespołu.
— Kristine Cardenas?
— Tak. Ona jest znanym ekspertem od nanotechnologii.
— Przyznano jej Nagrodę Nobla — mruknął Humphries — zanim zakazano nanotechnologii na Ziemi.
— I właśnie z nią chce rozmawiać.
Przez dłuższą chwilę Humphries stał nieruchomo. Pancho pomyślała, że wygląda jak statua w tym skafandrze. W końcu rzekł:
— Chce użyć nanomaszyn do budowy rakiety. Tego się nie spodziewałem.
— Tak jest taniej. I pewnie lepiej.
Wyczuła, że Humphries kiwa głową wewnątrz hełmu.
— Powinienem był to przewiedzieć. Jeśli będzie korzystał z nanomaszyn, nie będą mu potrzebne moje pieniądze. Ten skurwiel zostawi mnie na lodzie — po tym, jak mu podsunąłem pomysł napędu na srebrnej tacy!
— Nie sądzę, żeby to zrobił.
— Nie? — Humphries z każdym słowem był coraz bardziej wściekły. — To ja mu podstawiam pod nos ten pomysł z fuzją, proponuję finansowanie, a on mi odwala krecią robotę za plecami, próbując zdobyć forsę ze wszystkich możliwych źródeł. I teraz znalazł sposób, żeby zbudować tę pieprzoną rakietę beze mnie! Próbuje mnie załatwić!
— Ale…
— Zamknij się, głupia dziwko! Nie obchodzi mnie, co myślisz! Ten kutas Randolph próbuje mnie wyrolować! To będzie miał jeszcze jeden problem! Bo ja mu urwę łeb! Zniszczę skurwiela!
Humphries wyrwał kabel z hełmu Pancho, po czym wyciągnął drugi koniec z własnego. Odwrócił się i zaczął iść w stronę autobusu, który przywiózł go na miejsce katastrofy Rangera 9, wzniecając przy tym całe kłęby pyłu. Gdyby nie miał na sobie ciężkiego skafandra, pomyślała Pancho, podskakiwałby dwa metry w górę z każdym krokiem. I pewnie w końcu upadłby na pysk.
Patrzyła, jak wymachuje gwałtownie rękami, rozmawiając z kierowcą, po czym wchodzi do autobusu. Kierowca wszedł za nim, zamknął luk i ruszył w stronę garażu w Selene.
Pancho zastanawiała się, czy Humphries pozwoli kierowcy wrócić po resztę turystów, czy też zostawi ich tutaj? Cóż, pomyślała, zawsze mogą się upchać w pozostałych pojazdach.
Uznała, że i tak nie ma już co robić, więc równie dobrze może się zabawić z resztą wycieczki. Idąc w stronę miejsca, gdzie leżał roztrzaskany prymitywny, malutki Ranger 9, rozmyślała o tym, że trzeba powiedzieć o wszystkim Danowi Randolphowi. I to szybko. Humphries był tak wściekły, że gotów popełnić morderstwo.
Stacja kosmiczna NUEVA VENEZUELA
Przylot na stację był dla Dana jak powrót do domu. Nueva Yenezuela była jednym z pierwszych dużych projektów dla nowo powstałej Astro Manufacturing Corp., za dawnych czasów, gdy przenosił siedzibę firmy z Teksasu do La Guaira i żenił się z córką przyszłego prezydenta Wenezueli.
Stacja kosmiczna okazała się bardziej trwała niż małżeństwo. A i tak była stara i zużyta. Gdy transportowiec z Selene zbliżał się do stacji, Dan dostrzegł, że metalowe poszycie zewnętrznego pancerza było zmatowione i porowate po wielu latach kontaktu z promieniowaniem i średniego rozmiaru meteoroidami. Tu i ówdzie pokazywały się jaśniejsze, nowe elementy w miejscach, ekipy naprawcze wymieniły zerodowane poszycie. Lifting, pomyślał Dan z uśmiechem. Cóż, jest na tyle stara, że by jej się przydało. Pewnie używają cermetowych paneli zamiast aluminium, od którego zaczynaliśmy. Lżejsze, bardziej wytrzymałe, może nawet tańsze, jeśli uwzględnić okres, jaki wytrzymają do wymiany.
Nueva Venezuela składała się z kilku koncentrycznych pierścieni. Najbardziej zewnętrzny wirował z prędkością, dzięki której mieszkańcy mogli żyć w grawitacji zbliżonej do ziemskiej. Dwa pozostałe pierścienie były tak umieszczone, że symulowały Marsa z jego jedną trzecią g i Księżyc zjedna szóstą. Port dokujący znajdował się w środku, gdzie grawitacja wynosiła zero. Technicy określali jąmikrograwitacją, ale Dan zawsze uważał ją za zero g.
Doskonałe miejsce do uprawiania seksu, przypomniał sobie. Potem zachichotał. O ile pokonasz mdłości. Przez kilka pierwszych godzin w stanie nieważkości prawie każdy doświadczał zawrotów głowy.
Dan szybko przeszedł kontrolę celną, pozwalając inspektorowi na grzebanie w swojej torbie podróżnej, podczas gdy on próbował powstrzymać się od wykonywania gwałtownych ruchów. Zaczął odczuwać ucisk w zatokach — to ciecze w jego ciele zareagowały na brak ciążenia. W zero g nie cieknie z nosa, powiedział sobie. Za to można dostać pięknego bólu głowy, kiedy płyny zgromadzą się w zatokach.
Cała sztuka polegała na tym, żeby jak najmniej ruszać głową. Dan widział, jak ludzie zaczynali gwałtownie wymiotować wskutek tego, że obrócili głowę albo nią pokiwali.
Inspektor przepuścił go bez problemu i Dan wdzięcznie ruszył korytarzem prowadzącym na poziom księżycowy.
Rzucił torbę w miniaturowej dziupli, którą wynajął na okres swojego pobytu, po czym podążył pochyłym korytarzem, który biegł przez środek koła, sprawdzając numer na każdych drzwiach.
Nazwisko doktor Kristine Cardenas było starannie wydrukowane na kawałku taśmy przyklejonej nad numerem na drzwiach. Dan zastukał raz, po czym otworzył drzwi.
Było to małe biuro, w którym ledwo starczyło miejsca na biurko i dwa proste plastikowe krzesła. Przy biurku siedziała ładna kobieta: sięgające ramienia włosy koloru piasku, oczy jak bławatki, szerokie ramiona pływaczki. Miała na sobie prosty kombinezon, pastelowożółty; może kiedyś miał bardziej jaskrawy kolor, ale wyblakł od prania.
— Szukam doktor Cardenas — odezwał się Dan. — Byłem umówiony. Jestem Dan Randolph.
Młoda kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.
— To ja jestem Kris Cardenas. Dan zamrugał.
— Ale pani jest… o wiele za młoda, żeby być tą doktor Cardenas.
Zaśmiała się. Wskazując Danowi jedno z krzeseł obok biurka, odparła:
— Zapewniam pana, panie Randolph, że naprawdę jestem tą doktor Cardenas.
Dan spojrzał w jej jasnobłękitne oczy.
— Pani też, co? Nanomaszyny. Ściągnęła usta, po czym przyznała:
— Tej pokusie nie umiałam się oprzeć. Poza tym, czy istnieje lepszy sposób na wypróbowanie nanotechnologii niż przetestowanie jej na sobie?
— Tak jak Pasteur wstrzyknął sobie szczepionkę na polio — rzekł Dan.
Rzuciła mu długie spojrzenie.
— Pana pojmowanie historii jest nieco niekonwencjonalne, ale łapie pan, o co chodzi.
Dan rozsiadł się na plastykowym krześle. Trochę trzeszczało, ale dostosowało się do jego ciężaru.
— Może też powinienem spróbować.
— Jeśli nie planuje pan wracać na Ziemię — odparła Cardenas, z jakąś nagłą ostrością w głosie.
Dan zmienił temat.
— Rozumiem, że pracuje pani nad projektem eksploracji Marsa. Skinęła głową.
— Strasznie ścięli im budżet. Prawie do zera. Jeśli nie stworzymy nanomaszyn, które przejęłyby funkcję systemu podtrzymywania życia, będą musieli zwinąć sklepik i wracać na Ziemię.
— A jeśli użyją nanomaszyn, nie będą mogli wrócić do domu.